Ministerstwo obrony Portugalii prowadzi negocjacje w sprawie zakupu szwedzkich myśliwców Gripen. Wszystko przez rezygnację z zamówienia amerykańskich myśliwców F-35. Tym samym Portugalia wybiera inną ścieżkę niż Polska. Nasze wojsko jest już w trakcie realizacji zakupu 32 samolotów F-35 za 4,6 mld dolarów.
Portugalia ostatecznie rezygnuje z zakupu amerykańskich myśliwców F-35.
Rząd w Lizbonie rozważa zakupienie szwedzkich Gripenów, by nie uzależniać się od Amerykanów.
Wojsko Polskie kupiło już 32 myśliwce F-35 za kwotę 4,6 mld dolarów. Pierwsze dwie polskie maszyny już latają, choć na razie tylko w USA.
Lizbońska stacja telewizyjna CNN Portugal poinformowała niedawno, że przystąpienie do negocjacji ze szwedzkim koncernem Saab, producentem myśliwców Gripen, jest konsekwencją wcześniejszych deklaracji portugalskiego ministra obrony Nuno Melo. Przypomniała, że 13 marca w rozmowie z rodzimymi mediami ogłosił on, że Lizbona nie dokona planowanego wcześniej zakupu amerykańskich myśliwców F-35.
Amerykańskie supermyśliwce idą w odstawkę? Polska kupiła ich już ponad 30
“Deklaracje ministra Nuno Melo o nieobliczalności USA pod rządami prezydenta Donalda Trumpa otworzyły rozmowy w sprawie zakupu myśliwców na europejskim rynku” – przekazała CNN Portugal.
Stacja, odnotowując proces wymiany samolotów F-16 w portugalskiej armii nowszymi maszynami, zaznaczyła, że rozpoczęte ze Szwedami negocjacje dotyczą modelu JAS 39 Gripen. Dodała, że zainicjowanie rozmów potwierdziły już władze koncernu Saab.
Zgodnie z wcześniejszymi planami władz Portugalii resort obrony miał zakupić 27 samolotów F-35 za kwotę 5,5 mld euro. Kwotę tą portugalskie władze zamierzały uiścić w okresie 20 lat.
Tymczasem niespełna dwa miesiące po dojściu do władzy Donalda Trumpa minister obrony Nuno Melo stwierdził, że wraz ze zmianami geopolitycznymi i niestabilnością polityczną USA Portugalia nie zamierza realizować zakupu F-35. Dodał, że portugalski rząd rozważa obecnie “zakup myśliwców w ramach produkcji europejskiej”.
– Świat się zmienił i ten nasz sojusznik może wprowadzić ograniczenia w użytkowaniu, konserwacji, komponentach i wszystkim, co ma związek z zapewnieniem, że samolot będzie sprawny i używany we wszystkich typach scenariuszy – powiedział Nuno Melo.
– Istnieje kilka opcji, które należy rozważyć, szczególnie w kontekście produkcji europejskiej – dodał portugalski minister, mówiąc o alternatywach dla F-35 alternatyw.
W ten sposób Lizbona spróbuje wzmocnić swoje siły powietrzne inaczej niż Warszawa. Przypomnijmy, że Polska zaczyna już odbierać myśliwce F-35A na mocy kontraktu z 2018 roku. Pierwsza para maszyn 5. generacji przybyła 23 grudnia 2024 r. do bazy lotniczej Ebbing Air National Guard w Fort Smith. Tam służą już do szkolenia polskich pilotów i personelu naziemnego.
Przylot pierwszego samolotu F-35 do kraju planowany jest na przełom 2025 i 2026 r. Wszystkie 32 maszyny mamy otrzymać do 2030 roku. W sumie zapłacimy za nie 4,6 mld dolarów.
Amerykanie wyłączą polskie F-35? Uwagę przyciąga “guzik”
– Krążące w mediach opowieści o tzw. “kill switch” – guziku, za pomocą którego Amerykanie mogą unieruchomić sprzedane europejskim sojusznikom myśliwce, to dezinformacja – ocenił jednak w połowie marca Andrzej Kiński, redaktor naczelny miesięcznika “Wojsko i Technika”.
Odniósł się w tej sposób do niedawnej fali medialnych spekulacji, jakoby Donald Trump mógł za pomocą specjalnego przycisku zdalnie unieruchomić F-35, aby uniemożliwić użycie tych supernowoczesnych samolotów w boju, “nawet w przypadku wojny”.
Według brytyjskiego dziennika “Daily Telegraph” takie obawy wyrazili niemieccy urzędnicy, choć – jak podkreśliła gazeta – istnienia przycisku “kill switch” do tej pory nikt nie udowodnił.
Berlin, kosztem 8,3 miliarda euro, ma otrzymać w przyszłym roku 35 myśliwców F-35 i niemiecki “Bild” postawił pytanie, czy “Niemcy wydały miliardy euro na samoloty, które w razie sytuacji awaryjnej mogłyby zostać wyłączone przez USA”.
Spekulacje o istnieniu “kill switch” pojawiły się zaraz po tym, jak Biały Dom zablokował – choć jak się okazało, jedynie czasowo – pomoc wojskową dla Ukrainy, w tym wsparcie samolotów F-16. Wolfgang Ischinger, były dyrektor monachijskiej konferencji bezpieczeństwa nie wykluczył wówczas w rozmowie z gazetą “Bild”, że jeśli Stany Zjednoczone ograniczą niemieckim F-35 możliwość działania tak, jak zrobiły to z ukraińskimi F-16, “wtedy można rozważyć kwestię anulowania kontraktu”.
Według Andrzeja Kińskiego, redaktora naczelnego magazynu “Wojsko i Technika” nie ma jednak możliwości wyłączenia, np. polskiego F-35, przysłowiowym guzikiem “z biurka amerykańskiego urzędnika”.
– Opowieści o tzw. kill switch, którym Amerykanie mogą się posłużyć, żeby unieruchomić sprzedane za granicę samoloty to dezinformacja – ocenił Kiński.
Przypomnijmy, że Polska zaczyna już odbierać myśliwce F-35A na mocy kontraktu z 2018 roku. Pierwsza para maszyn 5. generacji przybyła 23 grudnia 2024 r. do bazy lotniczej Ebbing Air National Guard w Fort Smith. Tam służą już do szkolenia polskich pilotów i personelu naziemnego.
Przylot pierwszego samolotu F-35 do kraju planowany jest na przełom 2025 i 2026 r. Wszystkie 32 maszyny mamy otrzymać do 2030 roku. W sumie zapłacimy za nie 4,6 mld dolarów.
Andrzej Kiński przyznał co prawda, że są elementy amerykańskiego myśliwca obsługiwane zdalnie, ale nie oznacza to jednak, że za ich pomocą można go “zablokować”.
F-35 są np. objęte zintegrowanym systemem wsparcia logistycznego ALIS (obecnie wdrażany jest nowy – ODIN), którego zadaniem jest monitorowanie na bieżąco stanu technicznego samolotów.
– System ten działa online, ale w jedną stronę – raportując, jaki jest stan maszyny. Usuwanie usterek i awarii nie jest jednak wykonywane zdalnie zza oceanu, ale przez obsługę techniczną użytkownika. To działa podobnie do systemu monitoringu silników w samolotach pasażerskich. Przez cały czas płynie strumień informacji, umożliwiający zdalne monitorowanie pewnych systemów – podkreślił Kiński.
W jego opinii dowodem na to, że nikt zdalnie nie wyłączy amerykańskich myśliwców jest także przykład Iranu.
– Gdyby Amerykanie mogli zdalnie unieruchamiać samoloty, to Teheran nie używałby do dziś wyprodukowanych w Stanach Zjednoczonych i zamówionych jeszcze przez szacha samolotów F-4 Phantom, F-5 Tiger, a przede wszystkim F-14 Tomcat – zwrócił uwagę Kiński.
– Kiedy Amerykanie, wycofywali Tomcaty, to poza egzemplarzami muzealnymi, komisyjnie je zniszczyli, aby przypadkiem jakieś części z ich rozbiórki nie trafiły do Iranu. A mimo wszystko Persowie na tych samolotach nadal latają – dodał.
Europa nie ma pełnowartościowej alternatywy dla F-35
Na krążące w mediach spekulacje odpowiedział także minister obrony Belgii, czyli kraju, który w 2018 roku kupił 34 myśliwce F-35 za kwotę blisko 4 mld euro. Jak podał portal vrt.be, minister Theo Francken powiedział, że “w Białym Domu nie ma żadnego przycisku, który pozwoliłby Amerykanom uczynić belgijskie F-35 bezużytecznymi”. To jego zdaniem mit, a Belgowie mogą ze swoimi samolotami robić, co chcą.
Minister podkreślił, że Stany Zjednoczone mogłyby wprawdzie zaprzestać dostarczania części zamiennych do krajów europejskich, które kupiły F-35, ale “jest to nie do pomyślenia, bo całkowicie zamknęłyby w ten sposób swój własny przemysł zbrojeniowy”.
Do dyskusji o amerykańskich myśliwcach włączył się także resort obrony Szwajcarii (DDPS), który w oświadczeniu z 7 marca br. napisał, że “nie ma możliwości ‘zdalnego sterowania’ lub ‘zablokowania’ myśliwca F-35A, np. poprzez zewnętrzną ingerencję w elektronikę”. W komunikacie DDPS można także przeczytać, że “Szwajcaria nie potrzebuje zgody, jeśli chce używać swoich systemów uzbrojenia lub pocisków kierowanych do własnej obrony. Może to zrobić samodzielnie, niezależnie i w dowolnym momencie”.
Szwajcarzy podkreślili jednocześnie, że amerykańskie systemy bezpiecznej komunikacji danych z wykorzystaniem technologii Link-16 i nawigacji satelitarnej GPS (w samolotach 5 generacji) są stosowane we wszystkich zachodnich maszynach bojowych i systemach uzbrojenia, w tym także w modelach europejskich producentów.
“Nawet w przypadku systemów europejskich nie jest możliwa całkowita niezależność od technologii amerykańskiej” – głosi oświadczenie.
DDPS podkreśliło także, że choć Szwajcaria dąży do osiągnięcia jak największej autonomii operacyjnej, technicznej i logistycznej przy zakupie systemów uzbrojenia, pełna niezależność od zagranicznych producentów byłaby możliwa tylko wówczas, gdyby systemy i ich komponenty były w całości opracowywane w Szwajcarii.
Zależność od Amerykanów sporo kosztuje, ale można ją zredukować
W opinii Andrzeja Kińskiego nie inaczej jest w Polsce. Samoloty F-35 zostały wprawdzie zaprojektowane do całkowicie autonomicznego użytkowania przez sojuszników z NATO, ale kontrola nad oprogramowaniem i systemami pozostaje w dużej mierze w rękach USA.
– Zależność od zagranicznego producenta może zostać zniwelowana, choć w rzadkich przypadkach wyeliminowana, poprzez budowę własnych zdolności do obsługi zakupionego uzbrojenia. Niestety, czym bardziej jest ono zaawansowane, tym obsługa jest trudniejsza – ocenił ekspert i dodał, że w przypadku systemów elektronicznych czy napędu samolotu F-35 Polska może uzyskać tylko podstawowe zdolności obsługowe.
– Jeśli np. awarii ulegnie silnik, to nie wyprodukujemy niesprawnego modułu tylko będziemy go musieli kupić w Stanach Zjednoczonych – wyjaśnił Kiński.
Dlatego, jego zdaniem, nawet gdyby Polska kupiła w miejsce F-35 np. francuskie Rafale, to też bylibyśmy zależni od zagranicznych producentów silników czy elektroniki.
– Jeżeli kupujemy sprzęt o podobnym zaawansowaniu od Wielkiej Brytanii czy Francji, to nasza zależność od władz państwa, które nam ten sprzęt sprzedaje jest taka sama jak w przypadku zakupów zbrojeniowych w Stanach Zjednoczonych czy Republice Korei. Tak samo będziemy wtedy uzależnieni od aktualizacji oprogramowania, serwisu skomplikowanych systemów czy części zamiennych – podkreślił Kiński.
Ekspert przyznał, że “ta zależność” od Amerykanów jest większa, bo myśliwiec F-35 musi polegać na systemie nawigacji satelitarnej GPS, a kody dostępu, “umożliwiające wykorzystanie wojskowych trybów GPS-a trzeba co jakiś czas odnawiać”.
Według Kińskiego, jeśli zaś Stany Zjednoczone nie udostępnią takich kodów i współpracujących z nimi odbiorników, będzie można korzystać jedynie z ogólnie dostępnych, cywilnych dokładności. A te są mniejsze niż wojskowe.
– Ale to są restrykcje, które mogą dotyczyć nie tylko samolotów, ale całego sprzętu wojskowego. Stąd też odbiorniki systemów nawigacji satelitarnej są zazwyczaj wielosystemowe i, obok satelitów amerykańskich, można wykorzystywać sygnał nadawany przez europejskie, chińskie czy rosyjskie systemy – podsumował Andrzej Kiński.
REKLAMY