Mercosur bez zgody Polski: rząd nie akceptuje obecnego kształtu umowy i działa zakulisowo, by zablokować jej przyjęcie bez odpowiednich gwarancji dla rolnictwa i środowiska.
Nowa dyplomacja gospodarcza: Polska uruchamia program ekspansji gospodarczej na 14 kluczowych rynkach – od Kanady, przez ZEA, po Indie – wspierając firmy w eksporcie i budowie relacji polityczno-biznesowych.
Polska w centrum odbudowy Ukrainy: rząd przygotowuje instrumenty wsparcia (BGK, KUKE, PAIH), zabiega o rolę gospodarza Ukrainian Recovery Conference i chce zapewnić firmom dostęp do kontraktów finansowanych z funduszy UE.
Już niedługo na stronach WNP i WNP Economic Trends publikacja raportu poświęconego ekspansji zagranicznej i roli polskiej dyplomacji: “Nowy eksport, nowa dyplomacja – dokąd zmierzają polskie firmy”. PFR TFI jest partnerem raportu.

Panie Ministrze, napisał Pan na platformie X, że “wchodzimy na ostatnią prostą” w sprawie umowy Mercosur. Czy to oznacza, że Polska de facto akceptuje to porozumienie, mimo że oficjalnie je krytykuje? Jakie jest rzeczywiste stanowisko rządu?

– To absolutnie nieprawda, że Polska zmieniła swoje stanowisko.

Czyli jakie ono jest?

– Polska nie akceptuje umowy Mercosur w obecnej formie. Wpis, o którym pani wspomina, został przetłumaczony przez jednego z posłów PiS, ale – co istotne – przetłumaczono go przez Google Translate i niestety błędnie.

To proszę to sprostować.

– Mój wpis brzmiało tak: “Polski rząd bardzo jasno zakomunikował, że mamy bardzo wiele poważnych zastrzeżeń wobec umowy Mercosur.  Obecnie czekamy na ostateczny tekst porozumienia, po tzw. legal scrubbing. Rozmawiamy w tej sprawie z Komisją Europejską oraz innymi państwami członkowskimi, które również zgłaszają zastrzeżenia. W Unii Europejskiej nie ma dziś jednomyślności w kwestii tej umowy”. I to jest dokładnie to, co powiedziałem.

Ale niefortunne tłumaczenie wywołało spore zamieszanie.

– Tłumaczenie mojego wpisu rzeczywiście wywołało duże poruszenie. Uproszczenie, które pojawiło się w interpretacji przedstawiciela PiS, całkowicie wypaczyło sens mojej wypowiedzi.

Michał Baranowski Fot. KPRM / gov.pl / licencja: CC 3.0 BY-NC-ND

Michał Baranowski Fot. KPRM / gov.pl / licencja: CC 3.0 BY-NC-ND

Co dokładnie Pan napisał?

– Użyłem zwrotu balanced sustainable agreements. Moje dokładne tłumaczenie tego wpisu brzmi: „W sprawie Mercosur oczekujemy na ostateczny tekst, aby zaadresować obawy państw członkowskich. Gdy tekst zostanie przekazany, wejdziemy w decydującą fazę”.

Front sprzeciwu w sprawie umowy Mercosur

Francja, Austria, Holandia otwarcie krytykują tę umowę. Wskazują na brak gwarancji środowiskowych i zagrożenie dla lokalnego rolnictwa. Czy Polska zamierza poprzeć ten front sprzeciwu, czy raczej będziemy obserwować sytuację z boku i czekać na finalny kształt dokumentu?

– Polska w sposób jednoznaczny sprzeciwia się tej umowie w jej obecnym kształcie.

W jaki sposób ten sprzeciw jest wyrażany?

– Prowadzę regularne rozmowy z ministrami innych państw, które – podobnie jak Polska – nie akceptują obecnego kształtu umowy Mercosur.  To były bardzo twarde rozmowy, także z Komisją Europejską.

Przypomnijmy zatem, co rząd mówi od grudnia w sprawie tej umowy.

– Konsekwentnie podkreśla, że umowa Mercosur – w jej obecnym kształcie – jest po prostu nieakceptowalna.

Z jakich powodów?

– Z bardzo wielu – od kwestii środowiskowych, przez ochronę lokalnego rolnictwa, po szczegółowe zapisy dotyczące kwot eksportowych. Nie chcę teraz wchodzić w zbyt duże detale, ale nasze stanowisko jest jasne: Polska nie akceptuje tej wersji umowy. Czekamy na finalny tekst po legal scrubbingu, ale już teraz nasze stanowisko nie pozostawia wątpliwości.

Czy Polska przyłącza się w takim razie do sprzeciwu wyrażanego przez Francję, Austrię czy Holandię?

– Polska podziela wiele zastrzeżeń zgłaszanych przez te kraje. Natomiast nasze położenie było nieco inne – i wynikało to z faktu, że do końca czerwca Polska sprawowała  prezydencję w Radzie UE.

Dlaczego w takim razie Polska nie mówi o tym równie otwarcie, jak wspomniane wcześniej państwa?

– Tak, jak powiedziałem wynikało to z naszej roli prezydencji. Gdy sprawuje się ją formalnie, nie można sobie pozwolić na tak jednoznaczne deklaracje jak inne kraje członkowskie.

Na ile głos Polski jako prezydencji był w tej sprawie słyszalny w UE? Czy mógł wpłynąć na to, że wciąż nie mamy ostatecznego kształtu umowy?

– Zdecydowanie. Wszyscy, którzy w Brukseli zajmują się tematami handlowymi, również w kontekście Mercosur, bardzo dobrze znają i rozumieją nasze stanowisko. Głos Polski był bardzo wyraźny i bardzo krytyczny wobec tej umowy. Nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości.

Czyli rząd działa raczej zakulisowo niż publicznie?

– Będąc prezydencją, mogliśmy oddziaływać od wewnątrz, a nie tylko przez medialne deklaracje. To zupełnie inna pozycja niż opozycja, która może sobie pozwolić na głośne komentarze, często przekręcając rządowe komunikaty. My nie możemy sobie pozwolić na hałas, tylko na skuteczność.

A politycznie – jakie mogłyby być konsekwencje, gdyby Polska mówiła o tym otwarcie?

– Polska mówiła o swoich zastrzeżeniach wobec Mercosur otwarcie, że przywołam chociażby uchwałę Rady Ministrów z 26 listopada 2024 r. Nasz głos jest słyszalny, ale należy oddzielić kwestie prezydencji od narodowych wypowiedzi. Tu przywołane wcześniej zakulisowe działanie jest po prostu skuteczniejsze.

Gmach Komisji Europejskiej w Brukseli (fot. pixabay)

Gmach Komisji Europejskiej w Brukseli (fot. pixabay)

Komisja Europejska może próbować ominąć parlamenty narodowe przy ratyfikacji tej umowy. Czy Polska sprzeciwia się takiej ścieżce?

– Ale czy mamy już pewność, że Komisja planuje takie działanie? Bo jak rozumiem, na tym etapie to wciąż są informacje medialne.

Co nie znaczy, że nie ma takiego pomysłu.

– Nie mamy jeszcze jasnej decyzji ani sygnału z Komisji, że pójdzie właśnie taką drogą.

Polska szuka nowych rynków ekspansji zagranicznej

Podczas wizyty w Kanadzie mówił Pan o “wyjściu z europejskiej bańki komfortu”. Czy to oznacza, że rząd uznaje unijną politykę handlową za niewystarczającą dla polskich interesów?

– Oczywiście nasi najbliżsi partnerzy handlowi to kraje Unii Europejskiej, przede wszystkim dlatego, że funkcjonujemy w ramach jednolitego rynku. Ten rynek mógłby być jeszcze bardziej jednolity, ale już teraz jest bardzo uproszczony i efektywny.

Spójrzmy na liczby. Polski eksport towarowy do UE wzrósł o ponad 480 proc. od momentu akcesji. To pokazuje, jak silnie jesteśmy zintegrowani z rynkiem unijnym. I to się dzieje nadal – nasi główni partnerzy handlowi pozostają w Europie.

To skąd ta potrzeba “wychodzenia poza bańkę komfortu”?

– Chodzi o to, że w ramach strategii i programu dyplomacji gospodarczej chcemy otwierać się także na rynki pozaeuropejskie. Idziemy szerzej. Nie zamykamy się wyłącznie na rynek unijny, bo on – mimo że kluczowy – nie jest wystarczający.

Dlatego zidentyfikowaliśmy 14 rynków priorytetowych, na które chcemy kierować nasze działania w 2025 roku. Chcemy pomagać polskim firmom i inwestorom w dywersyfikacji prowadzenia biznesu – to dziś po prostu konieczność.

Europa też szuka tej dywersyfikacji? Boimy się przegranej w wyścigu z Chinami, Azją, USA?

– Nie, tu nie chodzi o strach, a o szansę. Inni partnerzy na świecie również szukają nowych rynków i dróg rozwoju. I to jest moment, żeby być tam, gdzie się ten ruch już odbywa.

Kanada może być naszym dużym parterem handlowym?

– Kanada jest krajem silnie uzależnionym od handlu i inwestycji ze Stanami Zjednoczonymi. W niektórych prowincjach zależność ta sięga ponad 50 proc. Jednak, po zmianach w polityce handlowej swojego największego partnera, z ogromną determinacją szuka dziś nowych kierunków. Patrzy zarówno w stronę Azji, jak i Europy. I to jest dla nas szansa. Po pierwsze, Kanada zwiększa obecnie swoje wydatki na obronność – z niewiele ponad 1 proc. PKB do 2 proc. Podczas mojej wizyty rozmawiałem z ministrem odpowiedzialnym za handel i usłyszałem jasno: “Szukamy współpracy z polskim przemysłem zbrojeniowym. Chcemy kupować więcej”.

Po drugie, Kanada posiada duże zasoby węglowodorów – głównie LNG i ropy. Na ten moment niemal cały eksport kierują do Stanów Zjednoczonych. Ale mają również złoża na wschodnim wybrzeżu – a Europa, w tym Polska, potrzebuje dziś stabilnych dostaw surowców z krajów, które są naszymi sojusznikami. Czyli z Kanady, a nie z Rosji, od której się uniezależniliśmy.

Po trzecie – metale ziem rzadkich. Kanada dysponuje nimi w dużych ilościach i szuka partnerów, którzy pomogą zagospodarować ten potencjał. To szansa na uniezależnienie się od Chin, które do tej pory dominowały w tym sektorze.

Więc polityka dyplomacji gospodarczej została uruchomiona w bardzo dobrym momencie. Światowy handel się zmienia, układ sił się przetasowuje. Kanada, która jeszcze niedawno nie szukała dywersyfikacji, teraz robi to bardzo dynamicznie. I my chcemy być tam pierwsi – rozmawiać o tym, co oni mogą nam zaoferować, i co my możemy im sprzedać.

Ale konkurujemy tam z bardzo mocnymi graczami.

– I świetnie. Nie ma w tym żadnego problemu. Właśnie dlatego – musimy to jeszcze potwierdzić – ale wydaje mi się, że byłem jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym europejskim ministrem lub wiceministrem gospodarki, który pojawił się tam z taką misją.

Program dyplomacji gospodarczej ma otwierać drzwi

To przejdźmy do konkretów. Jakie realne korzyści przyniosą działania w ramach programu dyplomacji gospodarczej?

– Program został ogłoszony miesiąc temu, więc to wciąż początek drogi. Ale weźmy przykład Kanady.

Byłem w Vancouver, gdzie zainaugurowaliśmy obecność polskich firm IT na dużym wydarzeniu. Mamy tam już obecne firmy, ale wiele dopiero wchodzi na rynek. Przykładem takiej udanej ekspansji jest CD Projekt, producent “Wiedźmina”.

Spotkałem się z przedstawicielami firmy na miejscu. Rozmawialiśmy o tym, jak jeszcze możemy im pomóc – nie tylko promocyjnie, ale też instytucjonalnie. Chcemy być partnerem dla takich firm w budowaniu ich globalnej obecności.

No i co oni mówili? Czego oczekiwali od Państwa?

– Firmy – nie tylko CD Projekt, ale również inne z sektora IT – mówiły bardzo jasno: “Pomóżcie nam otwierać drzwi”. Chodzi nie tylko o kontakty biznesowe, ale też relacje z administracją na poziomie lokalnym. Kanada jest państwem sfederalizowanym, wiele decyzji zapada tam na poziomie prowincji, nie rządu centralnego. Firmy oczekują, że pomożemy im w budowaniu relacji z administracją lokalną, że pokażemy, jakie mają możliwości. Proszą, byśmy reklamowali ich potencjał podczas oficjalnych spotkań i opowiadali o talencie technologicznym, jaki mamy w Polsce.

A czy są branże, na które Państwo szczególnie stawiają w ramach programu dyplomacji gospodarczej? IT, spożywcza, meblarska…?

– Tak, mamy listę priorytetowych sektorów To m.in.: budownictwo, elektronika, farmacja i wyroby medyczne, ICT, przemysły kosmetyczny, lotniczy i meblarski, maszyny i urządzenia, motoryzacja i pojazdy szynowe, sektor spożywczy, zielone technologie.

A jakie cele stawia sobie rząd w ramach programu dyplomacji gospodarczej? Zakładacie konkretne efekty, które chcecie osiągnąć w ciągu roku?

– Program wystartował dopiero dwa miesiące temu, więc jesteśmy na samym początku. Ale zakładamy konkretne efekty – i będziemy je systematycznie monitorować oraz ewaluować. Chcemy, żeby za rok było widać realne rezultaty: nowe inwestycje, nowe umowy handlowe, lepsza widoczność polskich firm na kluczowych rynkach.

Do 2030 roku program promocji gospodarki za granicą zakłada:


wzrost polskiego eksportu i osiągnięcie 2 proc. udziału w eksporcie światowym,
podwojenie liczby eksporterów w stosunku do 2015 r.,
osiągnięcie 15  proc. udziału eksportu towarów high-tech (HT) w eksporcie towarów ogółem oraz zwiększenie eksportu kanałami e-commerce,
zwiększenie udziału eksportu poza Unię Europejską przy średniorocznym wzroście eksportu o co najmniej 8proc. i osiągnięcie wartości eksportu do krajów pozaunijnych na poziomie co najmniej 150 mld EUR w roku 2030.

A oprócz Kanady, które rynki są objęte programem?

– Oprócz Kanady, to jeszcze Meksyk. Potem Bliski Wschód – Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska. Jeżeli chodzi o Europę, to: Ukraina, Niemcy, Szwecja, Wielka Brytania, Holandia. I Azja: Indie, Kazachstan, Tajwan, Japonia. Zakładam, że w przyszłym roku dołączy także Korea Południowa.

Czyli każdy z tych rynków ma swoją specyfikę i wymaga indywidualnego podejścia?

– Dokładnie. Kanada to nie Meksyk, a Arabia Saudyjska to zupełnie inny kontekst działania niż Szwecja. Do każdego z tych krajów podchodzimy indywidualnie – ustalamy, czego oczekujemy, co możemy zaoferować i jakie są najkorzystniejsze obszary współpracy.

Czy mógłby Pan podać konkretne przykłady – z jakim biznesem możemy iść, na przykład, do Arabii Saudyjskiej? Czego możemy tam oczekiwać?

– Mamy przygotowaną analizę dla każdego kraju – co my możemy zaoferować i jakie są potrzeby danego rynku. Na tej podstawie budujemy misje gospodarcze. W przypadku Arabii Saudyjskiej chodzi o wpisanie polskich możliwości eksportowych w plan Saudi Vision 2030, więc koncentrujemy się na rozwoju elektromobilności, branży obronnej i produktach podwójnego zastosowania, rozwoju współpracy w sektorze IT i fintech oraz tradycyjnie silnej branży spożywczej. Dla krajów Zatoki Perskiej bezpieczeństwo żywnościowe ma takie znaczenie jak dla Polski bezpieczeństwo energetyczne, stąd to współpraca o wielkim potencjale. Patrzymy także na synergie miedzy kwestiami rolnymi a technologicznymi, czyli eksport polskiego agritech.

Słuchacie potrzeb rynku – zarówno tych zgłaszanych przez rządy, jak i przedstawicieli lokalnych izb handlowych?

– Słuchamy, co mówią o swoich potrzebach, a my ze swojej strony pokazujemy, co możemy zaoferować i czego oczekujemy w zamian. To działa w dwie strony.

I warto podkreślić, że cały ten proces prowadzimy we współpracy z Polską Agencją Inwestycji i Handlu (PAIH). To właśnie agencja, która odpowiada za przygotowanie misji polityczno-biznesowych na wybranych rynkach. PAIH prowadzi własne Zagraniczne Biura Handlowe (ZBH). W ramach programu dyplomacji gospodarczej te działania są zsynchronizowane: my zapewniamy wymiar polityczny, a PAIH koordynuje wsparcie biznesowe.

A czy może Pan powiedzieć coś więcej o instrumentach wsparcia – szczególnie dla firm, które wchodzą na rynki pozaeuropejskie, czyli trudniejsze? Jakie narzędzia mają do dyspozycji?

– Pierwszym elementem jest informacja – przekazywana firmom przez PAIH i biura ZBH. To dane o rynku, lokalnych regulacjach, możliwościach ekspansji.

Drugim elementem są targi i misje handlowe, które organizuje PAIH – często w koordynacji z resortem spraw zagranicznych, resortem rozwoju czy innymi publicznymi podmiotami.

Trzeci filar to ubezpieczenia eksportowe – tutaj dużą rolę odgrywa KUKE. Przykładem może być nowatorski program wspierający działalność firm na Ukrainie.

Czwarty komponent to wsparcie polityczne – otwieranie drzwi na poziomie rządowym, tworzenie atmosfery zaufania i przewidywalności. W wielu krajach to kluczowe – Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabia Saudyjska, Kazachstan, ale też Kanada czy Meksyk. Tam relacje polityczne przekładają się bezpośrednio na klimat dla inwestorów. Tam biznes słucha rządu – więc obecność polityczna ma realne znaczenie.

Z kolei są też państwa, jak Szwecja, gdzie relacje gospodarcze już świetnie działają, ale chcemy je wzmocnić politycznie. W zeszłym roku premier Tusk spotkał się z premierem Szwecji na szczycie bilateralnym. Ustalili, że w tym roku odbędzie się szczyt biznesowy – i my go właśnie przygotowujemy.

Czyli instrumenty są dostosowane do kontekstu – różne dla różnych rynków.

– Zgadza się. Tam, gdzie potrzeba silniejszego wsparcia politycznego – dostarczamy je. Tam, gdzie wystarczy infrastruktura informacyjno-ubezpieczeniowa – aktywizujemy PAIH i KUKE. To jest właśnie ta logika budowania skutecznej dyplomacji gospodarczej.

Zawsze, gdy mówimy o ekspansji zagranicznej, pojawia się także ryzyko biznesowe. Mamy w historii przykłady, gdzie zapowiadano wielki sukces, a niekoniecznie się udało. W jaki sposób zamierzacie Państwo chronić polskie firmy przed takimi ryzykami? Na przykład – gdy otwieramy rynek, a nasze produkty natrafiają na bariery formalne czy protekcjonizm? Czy to też należy do zadań dyplomacji gospodarczej?

– Zdecydowanie tak. I rzeczywiście trzeba na to spojrzeć etapowo. Mamy w Polsce świetne, innowacyjne i odważne firmy. Ale wiele z nich funkcjonuje na rynku, który – choć duży w skali regionu – nadal jest średniej wielkości. Dla takich firm naturalnym pierwszym krokiem ekspansji jest rynek unijny. Europa to dla nich wyjście poza “dom”, możliwość poznania realiów działania za granicą, w bardziej przewidywalnym środowisku.

Naszą rolą jako rządu jest z jednej strony pokazywanie, że to możliwe i potrzebne – z drugiej zaś: upraszczanie dostępu do tego rynku, domykanie wspólnego rynku europejskiego.

Czyli najpierw ekspansja w Europie, a dopiero potem rynki bardziej wymagające?

– Tak. To naturalny element rozwoju eksportera, zidentyfikowany w ramach naszej Polityki Promocji Gospodarczej Polski. I przykład: wymiana usług. To bardzo ważny, a często pomijany element.

W czasie naszej prezydencji w Radzie UE udało się doprowadzić do wdrożenia tzw. e-deklaracji – systemu, który umożliwia krajom członkowskim wejście w uproszczony model delegowania pracowników. To przykład realnego działania na rzecz otwierania rynku europejskiego. Ale oczywiście Europa to nadal “bańka komfortu”. Jeśli firmy chcą iść dalej – potrzebują z jednej strony więcej odwagi, a z drugiej konkretnego wsparcia ze strony rządu. I tu właśnie wchodzi w grę dyplomacja gospodarcza.

I jakie są Pana priorytety – powiedzmy w horyzoncie sześciu miesięcy?

– Chciałbym, żeby za 6-7 miesięcy można było się obejrzeć i powiedzieć: OK, zrobiliśmy 14 misji polityczno-biznesowych i realnie pomogliśmy konkretnym firmom. I to nie w sposób deklaratywny, tylko przez nowe relacje, nowe kontrakty, nowe rynki albo przyciągnięcie inwestycji do Polski.

Czyli konkrety a nie tylko obecność na spotkaniach?

– Dokładnie. Każda misja musi się przekładać na coś namacalnego: otwarcie rynku, nowe relacje, pozyskane inwestycje. Mamy zresztą sygnały, że np. Zjednoczone Emiraty Arabskie i Arabia Saudyjska są bardzo zainteresowane inwestowaniem w Polsce. To działa w obie strony – nie tylko my chcemy otwierać się na świat, ale też świat chce wchodzić do nas.

Odbudowa Ukrainy dzięki użyciu politycznych “lodołamaczy”

Wspomniał Pan już o Ukrainie. Polska wielokrotnie deklarowała chęć udziału w jej odbudowie. Jak nam idzie? Jakie działania podejmuje rząd, by zapewnić polskim firmom dostęp do kontraktów na odbudowę infrastruktury? Bo wiemy, że na samej deklaracji się nie kończy – inni gracze, tacy jak Turcja, potrafili już wcześniej wypracować sobie konkretny model działania.

– Zgadza się. I wiemy, że cały czas działamy w warunkach trwającej wojny. Trzymamy mocno kciuki i pracujemy jako rząd, żeby wojna zakończyła się jak najszybciej – stabilnym i sprawiedliwym pokojem. Ale oczywiście musimy już teraz przygotowywać się na to, co będzie po zakończeniu konfliktu.

Czyli co jest tym konkretem?

– Jest kilka rzeczy, które mogę powiedzieć już teraz.

Po pierwsze: minister Paszyk był z wizytą w Kijowie, gdzie rozmawiał z ukraińskim ministrem gospodarki o bardzo konkretnych aspektach współpracy. Szczegółów tych rozmów nie mogę jeszcze ujawniać, ale była to rozmowa ściśle poświęcona zaangażowaniu polskich firm w proces odbudowy.

Po drugie: w tym roku zorganizowaliśmy Forum Biznesowe Polska-Ukraina, podczas którego spotkały się firmy z obu krajów, w ramach posiedzenia Komisji Międzyrządowej ds. współpracy gospodarczej.

Po trzecie: Polska będzie miała jedną z największych delegacji na tegorocznej Ukrainian Recovery Conference. I co równie ważne – jest bardzo prawdopodobne, że będziemy gospodarzem kolejnej edycji tej konferencji, w przyszłym roku.

Finalizujemy także prace nad umową międzyrządową, która ureguluje funkcjonowanie Banku Gospodarstwa Krajowego na Ukrainie, co z kolei ułatwi finansowanie polskich projektów i inwestycji.

Podwoiliśmy także obecność Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu na Ukrainie, otwierając – obok już istniejącego biura w Kijowie – drugi ZBH we Lwowie. Z powodów praktycznych to duże ułatwienie dla polskiego biznesu, który może działać poprzez lokalne biuro w warunkach większego bezpieczeństwa, które oferuje Ukraina Zachodnia.

Zniszczony szkolny budynek w Ukrainie (fot. Shutterstock)

Zniszczony szkolny budynek w Ukrainie (fot. Shutterstock)

Ale co nam daje to, że będziemy organizatorem tej konferencji?

– Będziemy pełnić rolę gospodarza i zakładamy, że będzie to miało  bardzo silny wymiar biznesowy. Decyzja w tej sprawie powinna zostać ogłoszona na początku lipca.

Ale czy to wszystko przełoży się na konkretne kontrakty dla polskich firm?

– To zależy od wielu czynników. Trzeba powiedzieć wprost: prawdziwa odbudowa Ukrainy jeszcze się nie rozpoczęła, ponieważ wojna nadal trwa. Dopóki nie zapanuje pokój, odbudowa Ukrainy nie wejdzie na pełne obroty. Ale jeżeli Polska będzie gospodarzem najważniejszej konferencji odbudowy – i to w momencie, gdy działania się rozpoczną – to będziemy w centrum tego procesu.

Tylko ten “ukraiński tort” będzie chciało dzielić wielu – nie tylko Polska.

– Oczywiście. I wiemy, że będzie wiele istotnych graczy: USA, Niemcy, Turcja, Korea Południowa… To naturalne. Ale Polska ma kilka przewag konkurencyjnych, które warto wykorzystać.

Jakie konkretnie?

– Znajomość rynku ukraińskiego. Kiedy rozmawiam z inwestorami z krajów Bliskiego Wschodu czy Dalekiego Wschodu, często słyszę, że nie znają realiów Ukrainy. Nie wiedzą, czego się spodziewać, obawiają się ryzyka. Wtedy mówię im: współpracujcie z polskimi firmami.

Bo polskie firmy są już obecne na Ukrainie. Były tam przed wojną, w czasie wojny i będą po wojnie. Rozumieją lokalny kontekst, procedury, otoczenie. I mogą być naturalnym partnerem dla zagranicznych inwestorów. Ta znajomość to nie tylko ogólna “atmosfera” – to konkret. Polska jest drugim partnerem handlowym Ukrainy, pierwszym w Europie. Tylko w zeszłym roku wyeksportowaliśmy na Ukrainę towary o wartości ponad 13 miliardów euro!

To będzie nasz atut. A kiedy pojawią się konkretne przetargi, kontrakty i zlecenia ze strony ukraińskiej – to będzie zarówno gra gospodarcza, jak i polityczna. I Polska będzie w niej jednym z ważniejszych graczy.

Mając nadzieję, że przyszła edycja Ukrainian Recovery Conference odbędzie się w Polsce, można zakładać, że jako gospodarz będziemy w idealnej pozycji, by poprowadzić proces odbudowy Ukrainy – zwłaszcza jeśli wejdzie on już w fazę operacyjną. Bo dziś rządy wciąż rozmawiają o planach, a nie o realnych działaniach. Z czym więc możemy “wjechać”, mówiąc kolokwialnie, gdy zapadnie pokój?

– Ma Pani rację – dziś rozmawiamy o przyszłości, a nie o teraźniejszości. Ale właśnie dlatego ten moment przygotowania jest tak ważny. Z jednej strony mamy bardzo silny sygnał z biznesu: firmy są zainteresowane udziałem w odbudowie Ukrainy i to deklarują.

Czy państwo przygotowuje narzędzia ochrony i wsparcia dla firm gotowych inwestować w Ukrainie?

– Wiele możemy zrobić jako ministerstwo – i już to robimy. Prowadzimy rozmowy z rządem ukraińskim, otwieramy relacje, wskazujemy kierunki. Bardzo ważnym narzędziem jest tu np. KUKE, które oferuje innowacyjne mechanizmy ubezpieczeniowe – również na Ukrainie. Pracujemy też nad wejściem Banku Gospodarstwa Krajowego na tamten rynek – trwają rozmowy i negocjacje dotyczące umowy, która umożliwi BGK funkcjonowanie jako operator finansujący projekty odbudowy.

Czyli BGK mógłby korzystać z pieniędzy w ramach tzw. Ukrainian Facility?

– Tak. Mówimy o pakiecie 50 miliardów euro – funduszu, z którego korzystać mogą także firmy nieukraińskie, zaangażowane w odbudowę Ukrainy. I BGK ma pełnić rolę operatora tych środków, co będzie ogromnym wzmocnieniem dla polskich firm.

Strategia na przyszłość to także śmielsze wykorzystywanie “lodołamaczy” politycznych?

– Dokładnie tak. Chodzi o to, żeby – jak inne państwa – wykorzystywać rangę polityczną swoich liderów do otwierania drzwi dla biznesu. Nie wszystko musi robić minister rozwoju czy jego zastępcy – możemy i powinniśmy angażować całą administrację publiczną, w tym ministrów spraw zagranicznych, finansów, zdrowia – zależnie od kontekstu wizyty. Tacy “lodołamacze” – politycy rozpoznawalni i aktywni – mogą otworzyć rynki szybciej niż jakakolwiek kampania promocyjna. A my, jako resort rozwoju, jesteśmy gotowi, by być z nimi ramię w ramię – z konkretną ofertą, z konkretnym biznesem i konkretnym celem.