„Wesele” Stanisława Wyspiańskiego w reż. Jana Klaty z Narodowego Starego Teatru w Krakowie, gościnnie w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Paulina Sygnatowicz w Teatrze dla Wszystkich.


fot. Magda Hueckel/mat. teatru

Jan Klata rozpoczyna dyrekcję w Teatrze Narodowym w Warszawie mocnym gestem. Pokazując swoje krakowskie „Wesele”, jasno sygnalizuje, że jego ambicją jest teatr ryzykowny, wchodzący w spór z dominującą narracją współczesności.

Klata otworzył swoją dyrekcję w Teatrze Narodowym spektaklem Wesele, którym w 2017 roku żegnał się z kierowaniem Starym Teatrem w Krakowie. Powrót tego tytułu na narodową scenę, po 25 latach od legendarnej premiery w reżyserii Jerzego Grzegorzewskiego, ma wymiar symboliczny. Klata świadomie stawia się w roli jego kontynuatora – twórcy odważnie interpretującego klasykę – jednocześnie pomijając trwającą dwie dekady dyrekcję Jana Englerta, często krytykowaną za konserwatyzm.

Już tym pierwszym gestem Klata wyraźnie deklaruje, że jego ambicją jest teatr inny: choć nadal oparty na znakomitym aktorskim rzemiośle, to estetycznie ryzykowny i polemiczny wobec tradycji.

Na warszawską scenę wkracza z hałasem – dosłownie. Grający na żywo blackmetalowy zespół Furia nadaje rytm i energię całemu przedstawieniu. To nie tylko muzyczna ilustracja budująca niepokój, lecz fundament transowej struktury spektaklu, podkreślonej zapętlającą się choreografią Maćko Prusaka. Klata próbuje powiedzieć coś ważnego o Polsce „tu i teraz”.

Paradoksalnie jednak, w tej inscenizacji zdaje się być Polską w ogóle niezainteresowany. Tak samo prowadzi bohaterów Wyspiańskiego – bardziej zajętych wzajemnymi zaczepkami, zabawą i romansami niż losem ojczyzny.

Dziennikarz (Roman Gancarczyk) unika polityki, Ksiądz (komediowa rola Bartosza Bieleni) nie przejmuje się ani duchową, ani społeczną misją – najważniejsze są dla niego pieniądze. Nie ma konfliktu między chłopami a mieszczanami – Radczyni (Anna Dymna) i Klimina (Elżbieta Karkoszka) są nierozłączne i zdają się mówić jednym głosem. Pan Młody (Radosław Krzyżowski) żeni się z chłopką z nudów, a nie po to, by zasypywać społeczne podziały.

Z troski o polskość pozostaje tu jedynie koszulka z orłem na piersi, którą z dumą nosi Czepiec (Krzysztof Zawadzki). Nawet Widma, które w zamyśle Wyspiańskiego niosą ostrzeżenie, u Klaty jawią się jako pijacki koszmar – bez znaczenia dla bohaterów. Zdaje się, że tym razem Polska nikogo nie interesuje. Swoją moc utracił również Wernyhora (Paweł Kruszelnicki) – w szlafroku i klapkach, z plastikową torebką zamiast złotego rogu, nie jest już autorytetem.

W finale nie pojawia się Chochoł. Symbolem niemocy staje się całe społeczeństwo. Doświadczenie kolejnych pokoleń pokazuje jednak, że pod słomą nie kryje się róża gotowa do odrodzenia. Spektakl kończy monolog Jaśka – w tej roli Klata obsadził 91-letniego Andrzeja Kozaka, pokazując, że nie ma już młodego pokolenia, które – choćby błądząc – mogłoby odmienić los wspólnoty. Nasza zbiorowa niemoc trwa od pokoleń, przybierając dziś nową, jeszcze groźniejszą formę: ignorancji.