• Radosław Sikorski i Karol Nawrocki polecieli osobno do USA. To kolejny przejaw złych relacji między prezydentem i MSZ;
  • Prezydentura Nawrockiego nie przyniosła przełomu w rozpoczętym w czasach Andrzeja Dudy kryzysowi wokół nominacji ambasadorskich; 
  • Jak mówił w TOK FM Jerzy Marek Nowakowski, „spór o kompetencje prezydenta i rządu, który trwa od półtora roku, jest dramatycznie szkodliwy”; 
  • „Pomijając już kwestię konkretnej nominacji, jeżeli ośrodek prezydencki nie lubi jednego ambasadora, to nie znaczy, że dany dyplomata nie znajdzie się na innej placówce. A jeżeli on jest publicznie wskazany, to w tej sytuacji jak teraz dyskredytuje go to właściwie na lata. Tak się nie robi” – dodał dyplomata i publicysta w TOK FM. 

Prezydent Karol Nawrocki wraz z małżonką i delegacją przebywa w USA, gdzie weźmie udział w debacie generalnej 80. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Oprócz prezydenta z tej samej okazji w Nowym Jorku jest też minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Jak podkreślają media, politycy przylecieli osobnymi samolotami, po drugie – przy tej okazji na nowo rozgorzał spór o Bogdana Klicha.

Sprawa ma początek jeszcze za czasów prezydentury Andrzeja Dudy. Rząd Tuska chce, żeby Klich był ambasadorem w USA. Ale prezydenci – poprzedni i obecny – są temu przeciwni. – Bogdan Klich nigdy nie zostanie ambasadorem RP w Stanach Zjednoczonych i im szybciej szef MSZ się z tym pogodzi, tym lepiej – powiedział szef Biura Polityki Międzynarodowej w prezydenckiej kancelarii  Marcin Przydacz. 

– Spór o kompetencje prezydenta i rządu, który trwa od ok. półtora roku, jest dramatycznie szkodliwy. Ktoś, kto nie praktykował dyplomacji, nie zdaje sobie sprawy, jak głęboka jest różnica protokolarna pomiędzy pozycją ambasadora a każdego innego dyplomaty. (…) W tym sensie brak ambasadora jest ogromnym osłabieniem nie tylko naszej polityki, ale osłabieniem polskiej dyplomacji w  ogóle – komentował w TOK FM dyplomata i publicysta Jerzy Marek Nowakowski. 

„Dzikie awantury” i „związane ręce”

W ocenie rozmówcy Filipa Kekusza  „to przede wszystkim jasny przekaz do naszych partnerów, ale także naszych przeciwników, że Polska jest podzielona i że można grać na te podziały”. 

W efekcie, jak tłumaczył, raz kierownik placówki jest zapraszany do rozmów, a raz nie, bo „zaprasza się kogoś innego i rozmawia innymi kanałami”. – A to bardzo często powoduje, że rząd nie ma wiedzy o przeróżnych kontaktach międzynarodowych. To absolutnie horror – podkreślił w rozmowie z Filipem Kekuszem. 

Gość TOK FM przyznał, że czasach kiedy sam był ambasadorem, robił „dzikie awantury” ministrom, jeżeli przyjeżdżała delegacja, a on nie miał informacji, kto przyjeżdża, po co i z kim się spotyka. Tym bardziej, że ambasador jest „zwornikiem”, a de facto przełożonym wszystkich innych przedstawicieli państwa polskiego w danym kraju. 

– Ambasador czy kierownik placówki mający taką pozycję, jaką w tej chwili ośrodek prezydencki zafundował Bogdanowi Klichowi, ma w dużej części związane ręce. A sytuacja, w której szef placówki nie jest w składzie oficjalnej delegacji głowy państwa to nieprawdopodobny skandal – podkreślił. 

„Chory pomysł”

Tymczasem, jak pisze
„Newsweek”, prezydent Karol Nawrocki przedstawił swoją propozycję na zakończenie sporu o ambasadorów. Zakłada ona „podział” placówek dyplomatycznych na prezydenckie i rządowe. W kraju. w którym jest ustrój prezydencki (np. Francji), ambasadora wybierałby prezydent. Tam, gdzie panuje ustrój parlamentarny, decyzja należałaby do rządu – Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Przypomnijmy, że zgodnie z konstytucją, obsada stanowisk ambasadorskich jest w gestii rządu. 

Zdaniem Jerzego Marka Nowakowskiego pomysł obozu prezydenckiego to nie jest dobre rozwiązanie. – Już sam pomysł, że istnieje konwent, w którym są przedstawiciele kancelarii prezydenta i premiera, którzy współdecydują z ministrem o kandydatach, jest pomysłem chorym. Tym bardziej, że teraz ścieżka nominacyjna ambasadora zakłada, że to minister spraw zagranicznych proponuje daną osobę, ta jest następnie zatwierdzana przez premiera rządu i prezydenta – mówił. 

Gość „TOK 360” podkreślił, że spory wokół kandydatów na ambasadorów pojawiały się od 30 lat, ale do tej pory były „wyjątkowe, a nie standardowe”. – Pomijając już kwestię konkretnej nominacji, jeżeli ośrodek prezydencki nie lubi jednego ambasadora, to nie znaczy, że dany dyplomata nie znajdzie się w innej placówce. A jeżeli on jest publicznie wskazany (jako ten, którego nominacji prezydent nie zaakceptuje), to dyskredytuje go to właściwie na lata. Tak się nie robi – podsumował były ambasador.