Niedługo potem kariera Witolda Sadowego nabrała rozpędu. Młody aktor miał okazję rozwijać swój warsztat pod okiem takich sław jak Aleksander Zelwerowicz czy Leon Schiller i Juliusz Osterwa. Występował na deskach teatrów takich jak Teatr Polski, Teatr Rozmaitości (teraz TR Warszawa) czy Teatr Klasyczny (obecnie Studio). Jego ostatnim spektaklem była rola w „Gałązce rozmarynu”. Gdy po jednym z przedstawień w 1988 r. dowiedział się, że w Teatrze Rozmaitości wybuchł pożar, postanowił przejść na emeryturę.
„Dostawałem jeszcze jakieś propozycje, ale uznałem, że to już nie ma sensu. Uznałem, że ten pożar to był znak, żeby zakończyć pewien etap w życiu” — przyznał aktor na łamach „Gazety Wyborczej”.
Wciąż jednak pozostawał w kontakcie ze środowiskiem artystycznym. Do końca życia jego pasją był teatr. Zdarzały się sezony, w których nie opuszczał żadnej warszawskiej premiery.
„Staram się chodzić na wszystko, w miarę możliwości. Nie zawsze mi się podoba to, co dzisiejsi twórcy robią z klasyką, nie zawsze się z tym zgadzam, ale zdaję sobie sprawę, jak bardzo zmienił się teatr i sposób grania. Sam się łapię na tym, że to, co kiedyś wydawało mi się mistrzostwem, dziś już mi tak nie imponuje, a czasem zwyczajnie nudzi” — opowiadał w „Gazecie Wyborczej”.