Miał dziś lecieć mecz piłkarski z udziałem Pogoni i Lechii, ale nic takiego się nie wydarzyło, ponieważ obejrzeliśmy dwa ognie. Raz w jedną, raz w drugą, bez przestojów i chwili na oddech. Jeśli ktoś porówna to widowisko do tego wczorajszego z Gdyni, musi powiedzieć – to nie jest ten sam sport, bo niedzielę się bawiliśmy, a w sobotę co najwyżej można było się zdrzemnąć.
To właściwie żadna hiperbola, skoro naprawdę piłkarze potrafili się przenieść z jednego pola karnego w drugie w kilka sekund. Na przykład w drugiej połowie dobrą sytuację miał Bobcek, obronił Cojocaru i zaraz byliśmy w szesnastce Paulsena. Kręciło się więc głową w najlepsze i to nie – jak to czasem bywa – z niedowierzania, że ci ludzie biorą za to pieniądze, tylko trzeba było za tymi cudami jakoś nadążyć.
Jeśli ktoś siedział na wysokości linii środkowej – może potrzebować masażu.
Mieliśmy tutaj wszystko – na przykład gol Molnara to z miejsca murowany kandydat do bramki sezonu, bo facet zaprezentował się szczecińskiej publiczności najlepiej jak mógł, kiedy nożycami pieprznął na 1:0. Wówczas wydawało się, że to będzie łatwy mecz dla Pogoni, która dominowała Lechię, ale dochodzimy do kolejnego punktu, czyli zwrotów akcji. Jak Pogoń strzeliła, to Lechia się otrząsnęła i walnęła na 1:1. Potem gospodarze znów trafili, ale goście nie odpuścili, poprawiając na 2:2, 2:3 i 2:4. Pogoń jeszcze chciała wrócić, ale zdążyła już tylko z kontaktową bramką. Szaleństwo.
W sumie zobaczyliśmy 34 strzały, w tym 19 celnych. Dla porównania wczoraj Korona ani razu nie trafiła w bramkę, Arka zaś tylko trzy razy (wszystko w środek). No jest różnica.
Pogoń Szczecin – Lechia Gdańsk 3:4. Kosmiczne widowisko w Ekstraklasie
Ktoś powie, że był to futbol pozbawiony odpowiedzialności i trochę racji będzie miał. Karny dla Lechii – niewykorzystany przez Kapicia – to przecież absurdalna interwencja Loncara, który zapomniał, że jest w polu karnym i bez sensu poszedł wślizgiem. Potem ten sam Loncar strzelił sobie samobója. Błędów więc trochę było, niemniej po pierwsze z tych błędów trzeba korzystać, po drugie mieliśmy masę jakości.
Wspomniany gol Molnara nie wziął się z kosmosu, ale były też rajdy Meny, przytomność Kurminowskiego, wysoka klasa Greenwooda i Grosickiego, fenomenalne wejście Sezonienki, który po dwóch minutach miał gola. Gdzie nie spojrzeć, było na kim zawiesić oko.
I ten mecz mógł pójść w różne strony, bo każdy miał swoje argumenty, więc dlaczego wygrała Lechia? Po pierwsze jednak była przytomniejsza w obronie, nie miała w składzie aż takiego zapalnika jak Loncar, zresztą Huja też grał słabo. Po drugie – była skuteczniejsza, nawet jeśli zmarnowała rzut karny. Po trzecie – jej rezerwowi pomogli, a ci z Pogoni niekoniecznie. W ogóle dziwna to decyzja, by w 61. minucie ściągać Grosickiego, a wpuszczać Mukairu (a raczej nie chodziło o kontuzję). Kamil jednak robił grę, miał udział przy drugiej bramce, starał się kreować, no jest po prostu lepszym piłkarzem niż zmiennik.
W Lechii zaś ożywienie przyniósł Bobcek, no a wspomniany Sezonienko załatwił sprawę sam na świeżości, kiedy przejął piłkę i pognał na bramkę Cojocaru.
Uff. Zbliżyły się te drużyny do siebie w tabeli, chociaż Lechia oczywiście jest jeszcze w strefie spadkowej, a Pogoń jakiś zapas ma. Natomiast gdyby nie pięć odjętych punktów, gdańszczanie zapewniliby sobie dziś mijankę z rywalem.
5
Cojocaru
3
Wahlqvist
1
4
Kałahur
6
Vyunnyk
6
Kurminowski
1
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
Fot. Newspix.pl