Wielokrotnie to właśnie ona wyprowadzała polską sztafetę na medalowe miejsca. To jej efektowne finisze na ostatniej prostej przynosiły wielkie sukcesy „Aniołkom Matusińskiego”, które regularnie zabierały nas do nieba.

Na tegoroczne mistrzostwa świata Justyna Święty-Ersetic jechała pełna nadziei, że po mniej udanych ostatnich latach los się odwróci. Bo gdzie, jak nie w Tokio? Gdzie, jak nie w miejscu, które w 2021 roku okazało się dla niej miejscem, w którym spełniła najskrytsze sportowe marzenia (złoty i srebrny medal olimpijski w sztafetach – przyp. red.).

Niestety, co los dał cztery lata temu, teraz odebrał. W finale sztafety mieszanej 4×400 metrów doświadczona sprinterka przejęła pałeczkę na medalowej pozycji i była na niej jeszcze na kilka metrów przed metą. Niestety, na samym finiszu wyprzedziła ją reprezentantka Belgii. Do podium zabrakło zaledwie 0,02 sekundy.

ZOBACZ WIDEO: Sceny przed meczem Malta – Polska. Dziewczynka skradła show!

Miały być łzy szczęścia, były łzy smutku, których nie mogła powstrzymać przed kamerami TVP Sport.

Jak przeżyła niepowodzenie z MŚ? Jak reaguje na pytania o zakończenie kariery i co jest jej największym problemem, z którym nie może się uporać od kilku lat? Justyna Święty-Ersetic mówi o tym w szczerej rozmowie z WP SportoweFakty.

Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Co czujesz, gdy dostajesz pytania o zakończenie kariery?

Justyna Święty-Ersetic, mistrzyni i wicemistrzyni olimpijska, mistrzyni Europy i wicemistrzyni świata w sztafecie 4×400 metrów: Na początku mnie to bawiło, teraz już wkurza. Niektórzy nawet sugerują, że powinnam już to zrobić, że jestem stara i powinnam założyć rodzinę. A to jest moja sprawa, to ja podejmę decyzję.

Każdy ma prawo, by decydować o sobie, i niech każdy patrzy na siebie. Nie mam deadline’u, dopóki zdrowie pozwala i czerpię z biegania frajdę, zamierzam trenować. Chcę wykorzystać karierę do maksimum, przecież za 10 lat do tego nie wrócę. Na pewno jednak mam świadomość, że to moje ostatnie sezony.

Jak się więc czujesz? I czy to proste pytanie w kontekście tego, co wydarzyło się w Tokio?

Proste. U mnie wszystko w porządku, w ostatnim czasie porządnie wypoczęłam i z pełną werwą wróciłam już do treningów.

Powiedziałaś, że wciąż czujesz frajdę. Ale w mijającym roku chyba trochę jej zabrakło i to w najważniejszym momencie…

Ten rok zaczął się rewelacyjnie. Miałam naprawdę udany sezon halowy, byłam indywidualnie piąta na Halowych Mistrzostwach Europy i Halowych Mistrzostwach Świata. Potem świetnie rozpoczęłam sezon letni, na MŚ sztafet po raz pierwszy w karierze złamałam na swojej zmianie granicę 50 sekund. To napawało optymizmem. Był apetyt na naprawdę szybkie bieganie.

Na koniec było mi więc ogromnie przykro, że się nie udało.

Jestem zawodniczką, która zawsze szczyt formy miała na imprezie docelowej. Nie wiem, dlaczego w tym roku to nie wyszło. Na pewno złożyło się na to wiele czynników, na pewno utraciłam pewność siebie po kilku słabszych startach, zawiodła mnie wiara w swoje możliwości.

Trudno uwierzyć, że mimo takich sukcesów na koncie, ty czy Natalia Bukowiecka macie problem z wiarą we własne możliwości.

Niestety, tak to działa. Gdy jest się na topie, wszystko jest proste. Schody zaczynają się już po jednym gorszym biegu. Pewność siebie maleje, ciężko się wtedy zebrać i przełamać. Natalia jest tego najlepszym przykładem – rok temu ciągle była w czołówce, w tym roku też miała słabsze biegi i nawet ona, medalistka olimpijska, straciła wiarę w siebie.

Czy przed wylotem do Tokio liczyłaś, że znów zadziała magia tego miejsca? W 2021 roku odniosłaś tam największe sukcesy w karierze – złoty i srebrny medal olimpijski w sztafetach.

Zdecydowanie. Cieszyłam się jak dziecko, które dostaje lizaka.

Obrazowo.

Bo nie przypuszczałam, że w ogóle będę miała możliwość powrotu na ten stadion. Gdy tylko wyszłam na bieżnię, odżyły wszystkie wspomnienia sprzed czterech lat. I czułam, że jestem w stanie odnieść tam kolejny sukces, zwłaszcza w sztafecie mieszanej. Widziałam, jak prezentujemy się na treningach, jak biegają inni. Trochę zabrakło.

Dokładnie dwie setne sekundy. Długo dochodziłaś do siebie po finale?

Trochę mi to zajęło. Starałam się szybko wyrzucić to z głowy, bo miałam przed sobą kolejne biegi i chciałam pokazać, że jestem mocna.

Czy na ostatnich metrach czuje się, że zaraz ktoś cię wyprzedzi?

Jedyne, co czułam, to że ktoś jest blisko. Najgorsze, że stało się to na samej mecie i nie miałam możliwości reakcji, choć i tak dawałam z siebie maksimum. Rozgoryczenie było ogromne.

Uświadomiłam sobie, że chyba pierwszy raz w karierze zostałam wyprzedzona na ostatnich metrach. Było mi piekielnie szkoda, bo medal był o włos.

A ty w Tokio byłaś w pełni zdrowa? Byłaś zgłoszona do biegu eliminacyjnego sztafety kobiet, ale tuż przed startem zostałaś zastąpiona przez Alicję Wronę-Kutrzepę. I do dziś nie poinformowano, jaki był powód.

Tuż przed wejściem do call roomu dostałam ataku migreny. Bałam się zaryzykować. Gdyby był to bieg indywidualny, to pewnie bym pobiegła, tu jednak musiałam też brać odpowiedzialność za całą sztafetę. Nie wiedziałam, jak organizm zareaguje na bieżni. Ostatecznie doszło do zmiany, co dużo mnie kosztowało. Przecież jechałam tam z ogromnymi nadziejami, zmotywowana, szczęśliwa… Wyszło zupełnie inaczej.

Dostałam mnóstwo wiadomości i słów wsparcia. Kolejny raz dostałam dowód, że mam wiele bliskich osób, na które mogę liczyć. To było strasznie miłe, ale na końcu i tak trzeba było to przepracować samemu. Przecież wyszła kolejna wtopa, przy tylu poświęceniach zdrowia, najbliższych, rodziny… W kluczowym momencie znowu coś nie zagrało. Było bardzo trudno się z tym wszystkim pogodzić.

Jeszcze na MŚ powiedziałaś, że twoim dużym problemem jest motywacja. Możesz rozwinąć?

Tak, bo po igrzyskach w Tokio panuje ciągła sinusoida. Tam dokonaliśmy wszystkiego, o czym marzy sportowiec. I później, nie tylko u mnie, pojawiły się problemy z motywacją. Trenujemy, jak zawsze, dajemy z siebie wszystko, ale gdy wychodzimy na bieżnię, nie potrafimy wykrzesać z siebie tych samych emocji, co wcześniej. I nie jest to myślenie na zasadzie: będzie, co będzie. Ja naprawdę bardzo chcę, ale czegoś jednak brakuje. To jest chore.

Współpracujesz z psychologiem? Bo może to mogłoby pomóc.

Tak i gdyby nie to, byłoby ze mną znacznie gorzej.

Jako panią kapitan kadry mogę o to zapytać – jak zareagowałaś na wywiad Filipa Raka, którego udzielił po swoim biegu na MŚ? W Polsce odbił się on szerokim echem i zawodnik został mocno skrytykowany za swoje zachowanie.

Powiem krótko: byłam zszokowana jego wypowiedzią, dla mnie była to kompletnie niezrozumiała sytuacja. Przecież to było kopanie dołka nie tylko pod sobą, ale i pod całym związkiem i reprezentacją. Rozumiem złość, rozgoryczenie, ale nie można wypowiadać się w taki sposób. Było to nie fair wobec całego sztabu. Próbował być zabawny, a wyszło na odwrót.

Ze względu na twój staż mogę cię też zapytać o zmiany w Polskim Związku Lekkiej Atletyki. Rok temu pojawiły się nowe władze, nowi trenerzy blokowi, weszły w życie nowe pomysły. Czy jako zawodniczka widzisz, że coś zmieniło się na lepsze?

Na pewno jest znacznie lepsza komunikacja. Dzięki takim osobom jak Gosia Hołub-Kowalik czy Marika Popowicz działa to zdecydowanie lepiej, łatwiej zgłosić się do związku, powiedzieć o swoich problemach.

Oczywiście, nie wszystko da się zmienić w rok. Jako doświadczona zawodniczka, która zaczynała w trochę innych czasach i ma porównanie, mogę powiedzieć, że jest lepiej. Jako aktywna sprinterka cieszę się najbardziej, że Komisja Zawodnicza istnieje nie tylko na papierze, ale działa i interesuje się sportowcami. Bardzo ważne, że zasiadają tam wciąż aktywni zawodnicy, to ogromny plus.

Przyszły rok to sierpniowe mistrzostwa Europy w Birmingham, ale już w marcu kolejne halowe mistrzostwa świata. I to w Toruniu. Będziesz?

Oj, start w Toruniu kusi i to bardzo. Jednak wszystko wyjdzie w praniu, najważniejsze będzie moje zdrowie. Nie chcę składać deklaracji, bo potem będę z nich rozliczana.

Pewnie dobrze wspominasz Toruń, bo tam, w 2021, w ramach halowych mistrzostw Europy zdobyłaś srebrny medal i ustanowiłaś nowy rekord Polski.

Tak, tylko to były jednak zawody rozgrywane w trakcie pandemii. Pamiętam za to HMŚ w Sopocie z 2014 roku i to było fantastyczne doznanie. Pełne trybuny, atmosfera, wtedy biega się zupełnie inaczej. Fajnie byłoby to przeżyć jeszcze raz.

Rozmawiał: Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty