Jest to zagadkowe zjawisko. Polska jest dziś najszybciej rosnącą gospodarką Unii Europejskiej, pomijając małe raje podatkowe. Ma wysoki deficyt budżetowy, solidny wzrost popytu wewnętrznego, wysoki wzrost nominalnych wynagrodzeń i bardzo niską stopę bezrobocia. A mimo to wskaźnik inflacji używany do oceny fundamentalnej presji inflacyjnej ze strony popytu jest w Polsce niższy, niż średnio w innych krajach europejskich.

Takiej różnicy nie było od lat

Z najnowszych danych Eurostatu wynika, że inflacja bazowa w Polsce – czyli ta liczona bez żywności, paliw, energii i używek (alkohol i tytoń) – spadła w październiku do 2,3 proc. Z kolei w strefie euro utrzymała się na poziomie 2,4 proc. Dzięki temu pojawiła się negatywna różnica, po raz pierwszy od stycznia 2019 r.

Różnica nie jest duża i nie można wyolbrzymiać jej znaczenia – dane potrafią się wahać czasami w trudno wytłumaczalny sposób. Ale fakt, że Polsce udało się ustabilizować inflację tak szybko jest sporym pozytywnym zaskoczeniem dla większości obserwatorów. Weźmy prognozy Komisji Europejskiej sprzed dokładnie roku. Według nich Polska miała mieć w tym i przyszłym roku piątą najwyższą inflację bazową w Unii Europejskiej, średnio wyższą o 1 pkt proc. niż w strefie euro. Tymczasem jesteśmy teraz na 17. miejscu i mamy inflację niższą niż strefa. A nasz wzrost gospodarczy jest jednocześnie bliski prognozom.

Wolniejszy wzrost kosztów pracy…

Co się stało? Wymieniłem na ten temat na portalu X opinię z Piotrem Bujakiem, głównym ekonomistą PKO BP. Jego interpretacja jest bardzo optymistyczna, moja bardziej neutralna z punktu widzenia patrzenia na przyszłość gospodarki.

Piotr Bujak twierdzi, że Polska dzięki wysokiemu wzrostowi produktywności doświadcza znacznego spowolnienia dynamiki jednostkowych kosztów pracy. One rosną, ale dużo wolniej. To też poprawia konkurencyjność cenową Polski i pozwala utrzymać bardzo stabilne saldo obrotów bieżących, mimo mocnego popytu wewnętrznego. Innymi słowy, wydajność w Polsce rośnie na tyle szybko, że różne presje kosztowe nie przekładają się na ceny tak jak w innych krajach.

… czy wrażliwość na koszty energii

Ja sądzę, że przyczyną większego spadku inflacji bazowej w Polsce niż w innych krajach europejskich może być większa wrażliwość inflacji bazowej na zmiany cen energii. Inflacja bazowa w teorii ma być miarą obrazującą ceny wrażliwe na popyt, ale w praktyce filtrują się do niej też skutki zmian cen surowców. W okresach kiedy ceny energii na świecie rosną, polskie firmy szybciej podnoszą ceny – nie tylko firmy energetyczne, ale też inne. Mówiąc prościej, jak firmy widzą, że rosną ceny paliw czy prądu, to szybciej uznają, że w takim razie one też mogą sobie pozwolić na podwyżki. Ceny są mniej zakotwiczone. Na rynku panuje mniejsza obawa przed ich zmianą.

Dlatego w Polsce inflacja bazowa była wyższa niż średnia europejska w okresach hossy surowcowej, a niższa w okresach bessy. Inflacja w Polsce jest po prostu bardziej wahliwa.

Nie ulega wątpliwości, że niska inflacja jest zjawiskiem bardzo pozytywnym. Natomiast ja sądzę, że przeplatanie się okresów, gdy znacznie redukujemy ceny relatywne wobec innych (2013-18), z okresami, kiedy znacznie je zwiększamy (2019-24), zmusza do patrzenia na ranking inflacyjny z dystansem.