„Rocznica” to pierwszy film Jana Komasy zrealizowany w Stanach Zjednoczonych, oparty na jego autorskim pomyśle, z gwiazdorską obsadą, w której znaleźli się m.in. Diane Lane („Niewierna”, „Człowiek ze stali”), Kyle Chandler („Friday Night Lights”, „Manchester by the Sea”), Phoebe Dynevor („Bridgerton”) i Madeline Brewer („Opowieść podręcznej”, „Czarne lustro”).

To trzymający w napięciu thriller, w którego centrum znajduje się rodzina, która zostaje wciągnięta w wir politycznych wydarzeń. W kraju coraz większy rozgłos zaczyna zdobywać nowa ideologia o nazwie „Zmiana”. Skrywane dotąd rodzinne konflikty nabierają nowej mocy, podczas gdy kraj staje nad krawędzią przepaści.

Mateusz Demski: Obecne podziały społeczne stały się iskrą zapalną „Rocznicy”?

Jan Komasa: Polaryzacja, jako temat, pojawiła się już parę lat temu. Kiedyś mówiło się o „Polsce A” i „Polsce B”. W Stanach są tak zwane red states i blue states. Europa dzieli się na kraje pierwszej i drugiej prędkości. Wszędzie panuje bipolarność. Zawsze są te co najmniej dwie strony. Natomiast polaryzacja w obrębie jednej rodziny była czymś, co wydawało mi się ciekawe do opowiedzenia, bo ten niewidzialny mur przebiega blisko. Jeśli mur jest gdzieś na zewnątrz, to zupełnie co innego. Ale co w momencie, gdy przechodzi przy twoim uchu, twoim ramieniu? Gdy nagle twoja bliska osoba, z którą macie podobne DNA, staje się obca? Jak to jest być obcym pod jednym dachem? Albo jedząc z obcym przy jednym stole?

Brzmi jak horror.

Bo „Rocznica” jest horrorem. Trudniej jest, moim zdaniem, przestraszyć człowieka, robiąc film grozy, w którym potwór jest zupełnie inny od nas. Łatwiej jest nas przestraszyć, kiedy to monstrum jest prawie takie samo jak my. To jest coś, czego tak naprawdę się boimy. Amerykanie nazywają to uncanny valley effect. Na potrzeby filmu zostałem poproszony o zaprojektowanie nowej flagi Stanów Zjednoczonych, która byłaby wizualną reprezentacją „Zmiany”, czyli ruchu, który pojawia się w tej historii i dochodzi do władzy. Pomyślałem, że zamiast tworzyć nowy rodzaj swastyki, zrobię coś podobnego do tego, co wszyscy znamy.

Przesunąłeś gwiazdki na środek flagi.

Bo ten ruch, na sztandarach swojej zmiany, niesie hasło: put people in the center of things. Czyli: postaw ludzi w centrum uwagi. Te pomysły zaczęły przychodzić mi do głowy już w 2018 r. Spisałem je rok później i sprzedałem Nickowi Wechslerowi. Cały pomysł był zapisany na kilku stronach. Często pracuję tak, że mam dużo różnego rodzaju idei, jak film mógłby wyglądać od A do Z. Potem musieliśmy tylko znaleźliśmy scenarzystkę, kogoś ze Stanów, kto przefiltruje pomysł z centralnej Europy przez amerykańską wrażliwość. Miałem poczucie, że robimy coś w rodzaju „Black Mirror”.

Jan Komasa i Kyle Chandler na planie filmu "Rocznica"

Jan Komasa i Kyle Chandler na planie filmu „Rocznica”Owen Behan, Lionsgate / Monolith Films / mat. prasowe

To porównanie wydaje mi się o tyle trafne, że tworzysz polityczną dystopię. Czym tak właściwie jest ruch „Zmiana”, o którym mówisz?

Potworek, którego stworzyliśmy w filmie, jest mieszaniną kilku postaw i filozofii. Z jednej strony mamy tu na przykład konserwatywny fetysz symboli państwowych. Kult flagi. Odwoływanie się do tradycyjnych wartości, jak wspólnota czy ziemia. Z drugiej strony — cały mechanizm działania jest z ducha socjalistyczny. „Zmiana” jest ruchem, który zakłada, że nie ma przywódców, nie ma partii politycznych.

Czyli cała władza w ręce ludzi, a więc skrajny populizm.

Nie do końca. Następuje tu unifikacja społeczeństwa w ramach jednej ideologii, niby samopomocowej, ale jednocześnie antydemokratycznej. Ta nowa ideologia wygasza wybory, władze oddaje w ręce ekspertów. A to jest już stary sokratejski argument, że demokracja jest zła, bo oddaje władzę w ręce ludzi. Dla Sokratesa był to najgorszy rodzaj udawanej wolności. Bo jak można traktować na równi profesora i kryminalistę, czyli zdeprawowaną jednostkę? Dosypaliśmy do tego wszystkiego jeszcze szczyptę technokracji. „Zmiana” trzyma w ręku nowe technologie, jest rodzajem piramidy finansowej. Stworzyliśmy mieszankę, która jest czymś nowym w panującym układzie politycznym. Taką „trzecią drogą”.

Która jest coraz bardziej oczekiwana przez ludzi.

W Polsce mamy postulat, żeby „zniszczyć duopol”. Te dwie zwalczające się siły. Wiemy jednak jak wygląda życie, a więc prędzej czy później powstanie trzecia i czwarta Polska. Dwóch pierwszych nie będzie, ale będą kolejne, które też będą się zwalczać. Poniekąd taka jest natura demokracji. To nie jest tak, że żyjemy w spokojnym systemie. Wręcz przeciwnie. Demokracja to spór, konflikt poglądów. To nieustanne drganie. Spokój panuje w autokracji. Tam po prostu siedzisz przy stole, bo nie wolno ci zająć żadnego stanowiska.

Dylan O'Brien i Jan Komasa na planie filmu "Rocznica"

Dylan O’Brien i Jan Komasa na planie filmu „Rocznica”Owen Behan, Lionsgate / Monolith Films / mat. prasowe

Jednocześnie w „Rocznicy” czerpiesz garściami z autentycznych haseł wyborczych o odbudowie Ameryki i o tym, jak odzyskać amerykańską solidarność.

Tworząc reklamówkę ruchu „Zmiana”, korzystałem ze spotów wyborczych Obamy, Trumpa i Bidena. Zmieszałem je ze sobą i powstało to, co widać w filmie. Nie zajmuję żadnego miejsca wobec obecnego sporu, tylko pokazuję jakąkolwiek zmianę, która jest społecznie oczekiwana — niezależnie, czy dokona się w prawo czy w lewo. Dla prawoskrzydłowej Ameryki zmiana „obamowska” była skrajnym skrętem. Nagle pojawiło się cancel culture i political correctness, czego wielu nie mogło znieść. Wygrana Trumpa była reakcją na to.

U ciebie zmiana przychodzi spoza jakiegokolwiek obozu władzy.

Nowe ruchy często szukają swojego symbolu, co reprezentuje Liz grana przez Phoebe Dynevor. Proponuje ona nowy konstrukt, nową umowę społeczną, ale koniec końców jej myśl zostaje wykorzystana przez wielkie think tanki. To one pożerają jej pomysł, biorą go na swój sztandar. Liz jest niby twarzą całego ruchu, ale sam ruch jest brutalny wobec swoich twórców. Na koniec nic nie zostaje z pierwotnej idei, jaka za tym wszystkim stała.

Każda rewolucja pożera swoich ojców i swoje dzieci.

Na tym polega dynamika stada w obliczu zmian. Od pomysłodawcy podbiera się jakiś jeden element z jego pomysłu i tworzy się z niego własny sztandar. Stado przebiegnie po tobie. Zmiażdży cię w pędzie za tym czymś. I nic z ciebie nie zostanie. Podobnie było w Polsce za czasów komunizmu. Ci, którzy byli w pierwszej falandze, zostali przeżarci i wypluci. Nie mówiąc o tym, że Lech Wałęsa, Donald Tusk i bracia Kaczyńscy stali po jednej stronie barykady. Dzisiaj nie możemy ich sobie wyobrazić razem. Głównie jednak skupiam się na tym, jak dynamika w rodzinie zmienia się pod wpływem takiego wstrząsu.

Czyli wracamy do stada.

Istnieje coś takiego, jak instynkt stadny, co brzmi dosyć pogardliwie. Ale można go uznać po prostu za potrzebę akceptacji, bycia częścią grupy, co jest naturalne dla każdego z nas. Ja robię filmy, uważam się za człowieka kultury, w której chodzi przecież o spotkanie, o kultywowanie czegoś razem. Dla mnie kultura polega na synchronizacji, współwibrowaniu z innymi z ludźmi — możemy się spotkać, a następnie się rozejść, ale każdy z nas będzie miał w sobie tę samą melodię i może rozumieć ją na swój sposób.

Jan Komasa na planie filmu "Rocznica"

Jan Komasa na planie filmu „Rocznica”Owen Behan, Lionsgate / Monolith Films / mat. prasowe

Z czego więc wynika dystans i obcość, która prowadzi do rozbicia filmowej rodziny?

Ten podział ulega potwornej amplifikacji, wzmocnieniu z wielu powodów, między innymi pod wpływem coraz lepszych i szalenie skutecznych narzędzi AI. Algorytmy dobrze nas rozgryzły, może nawet lepiej niż ich twórcy — potrafią przytrzymać uwagę przy telefonie, potrafią dotrzeć do naszych dusz. Innymi słowy: trzymają nas w garści. Z algorytmami jak z tymi ideami, które ktoś tworzy w takiej czy innej wierze, a następnie żyją one własnym życiem. Podobnie jest z teoriami spiskowymi. Ten dżin został wypuszczony z butelki.

Nasza rzeczywistość weszła w nadsterowność i jest przerażająca dla ludzi, którzy szukają stabilizacji. W ten sposób wielu zaczyna tęsknić za czasem, kiedy Ameryka była great. Chcą więc, żeby była great again. Podobne hasło zaczyna przebijać się w Europie: Make Europe Great Again. Jest to sentyment w stronę wyidealizowanego czasu, kiedy wszystko było prostsze. Sęk w tym, że taki czas nigdy nie istniał. To jest nasze wyobrażenie o przyszłości, która była tak samo trudna, niezrozumiała i przerażająca dla ludzi, którzy w niej żyli. Być może dzisiejszy czas z perspektywy przyszłości będzie się jawił jako „przedszkole”.

Wróćmy jednak do tematu rodziny.

Cały pomysł na „Rocznicę” narodził się z albumu rodzinnego, który scrollowałem sobie na telefonie. Patrzyłem na różne imprezy okolicznościowe z lat 2012, 2013, 2014 i tak dalej. Widziałem twarze przy naszym stole, które z roku na rok się zmieniały. Będąc w tamtej sytuacji nie widzieliśmy tych zmian, bo byliśmy za blisko nich. Z perspektywy czasu nagle to dostrzegasz — rodzice się starzeją, kuzyni wyglądają inaczej, komuś zdiagnozowano chorobę.

A jednak spotykamy się co roku, bo to nas konstytuuje nas jako ludzi.

Zwróć uwagę, że film zaczyna się od rocznicy ślubu rodziców. To ciekawa rzecz — spotkamy się dlatego, bo dwie inne osoby się spotkały. Celebrujemy czyjeś poznanie. Bo spotkanie ma w sobie coś świętego. Zawiązanie więzi między ludźmi jest czymś kosmicznym. Kiedy wszystko inne się sypie, to jedno ci zostaje.

Jan Komasa i Daryl McCormack na planie filmu "Rocznica"

Jan Komasa i Daryl McCormack na planie filmu „Rocznica”Owen Behan, Lionsgate / Monolith Films / mat. prasowe

Trudno jest to pojąć Joshowi, który odwraca się od rodziny.

Josh jest frustratem, a jak wiadomo przy okazji każdej zmiany, najbardziej korzystają ci, którzy w poprzednim systemie nie mogli sobie poradzić. Kiedy przychodzi nowe, nie mają nic do stracenia. Nowy system premiuje ludzi oddanych. W obrębie rodziny, szczególnie rodzeństwa, także chodzi o rywalizację — o miejsce przy stole. Czy siedzisz bliżej ojca, matki, a może gdzieś na skraju. Czujesz się gorszy, czujesz się lepszy.

Bo rodzina nigdy nie jest płaską, horyzontalną strukturą, a piramidalną.

Film pokazuje, że zarówno ten mikro, jak i makrokosmos przechodzą równoległą zmianę. Zostają one zinfiltrowane nowym wirusem. Ta wirusowość, zarażalność są czymś, czemu podlega rodzina, tak samo jak społeczeństwo. Natomiast film nie mówi, co dokładnie dzieje się z krajem, a więc ten środek między mikro a makro nie istnieje. Bardzo lubię takie kino. „Interstellar” Nolana ma te dwie płaszczyzny. Z jednej strony jest opowieść o ojcu i córce. Z drugiej — czarne dziury i cała ta warstwa naukowa. Kompletnie nie wiadomo, co się dzieje ze Stanami Zjednoczonymi. Nie wiemy, co to jest za społeczeństwo. Nie znamy kontekstu.

Czyli pozostaje sfera domysłu.

Dziś widzowie są często rozleniwiani przez algorytmy. Brak jest współcześnie poczytywany za błąd, a według mnie może być stymulujący. Powoduje, że nasz mózg zaczyna sam szukać odpowiedzi. I ten wysiłek, który podejmujemy, jest właśnie najciekawszy.

Jan Komasa i Kyle Chandler na planie filmu "Rocznica"

Jan Komasa i Kyle Chandler na planie filmu „Rocznica”Owen Behan, Lionsgate / Monolith Films / mat. prasowe

Zastanawia mnie, jakie było przyjęcie twojego filmu w Stanach.

Film zdenerwował paru recenzentów, którzy uznali, że jest to obraz tchórzliwy. Zarzucali nam, że zamiast nazwać rzeczy po imieniu, owijamy w bawełnę i udajemy dystopię. Trzeba to uszanować, bo w Stanach polaryzacja dochodzi do absolutnego apogeum. Są konkretne ofiary politycznej nagonki: prawicowy aktywista Charlie Kirk, była przewodnicząca Izby Reprezentantów w Minnesocie Melissa Hortman. Donald Trump przeżył próbę zamachu. Tak więc Amerykanie są naprawdę wściekli, a tu nagle ktoś z Polski przyjeżdża do nich ze swoim dystopijnym filmem o zmianie. Z apolitycznym filmem politycznym.

Dla odmiany Niemcy fantastycznie odbierają ten film. Większość recenzji jest porażająco pozytywna. Jakiś czas temu mieliśmy premierę w Berlinie, czyli mieście pękniętym na dwa, ten podział widać tam do dzisiaj, więc nasza metafora świetnie tam działała. Nikomu nie trzeba było tego tłumaczyć. Część amerykańskiej widowni jest jednak przyzwyczajona do tego, że wszystko musi się dobrze kończyć i być w stu procentach wytłumaczone. Kiedy trafi na takiego widza i kiedy taki widz widzi schody, to często się frustruje. Woli jechać windą albo najlepiej żeby go wniesiono, bo przecież za to płaci. Dla niego to, co jest niedopowiedziane czy zawieszone, stanowi błąd. To też mój widz.

Zakładam, że przeżyłeś to już przy okazji „Bożego Ciała” i kampanii oscarowej.

Zauważyłem wtedy, że Stany to miejsce, gdzie ludzie dużo rzeczy muszą mieć ponazywane. W kontekście Hollywood możesz zrobić najdziwniejszą rzecz na ekranie, ale na papierze musisz mieć dobrze rozpisane story, żeby sprzedać pomysł dalej. To może kwestia tego, że my przez ostatnich sto lat przerobiliśmy ze cztery różne systemy społeczne, które wzajemnie sobie przeczyły. Nie ma większej sprzeczności niż ta między komunizmem a kapitalizmem. Na przestrzeni jednej generacji ludzie musieli totalnie zmienić myślenie — coś, co dotąd było okej, teraz jest nie w porządku i na odwrót. Amerykanie żyją w systemie kapitalistycznym, który premiuje tych, którzy nie chcą mieć tyle, co inni. Którzy chcą mieć więcej.

A jednocześnie powstają w Hollywood takie filmy jak „Civil War”. O pogrążonych w krwawej wojnie domowej Stanach Zjednoczonych.

Często słyszałem taką uwagę: „Gdybyś zrobił taki film, to przynajmniej wiedzielibyśmy, kto przeciwko komu walczy”. Albo że nasz film sam wobec siebie nie jest zdecydowany. Koniec końców cieszy mnie, że film o polaryzacji jest tak bardzo polaryzujący. (śmiech)

Czym jest film 'Rocznica’?

Kto występuje w obsadzie 'Rocznicy’?

Jakie tematy porusza Jan Komasa w swoim filmie?

Jakie przyjęcie miała 'Rocznica’ w Stanach Zjednoczonych?

Dla ciebie to jest jednak wyjątkowy moment w karierze — teraz premiera „Rocznicy”, chwilę później do kin wejdzie nakręcony w Wielkiej Brytanii „Dobry chłopiec”.

To jest moment, w którym uwalniam swoje projekty, które tak długo zapowiadałem. Natura rzeczy jest taka, że wszystko w kinie trwa i strasznie dużo kosztuje. „Rocznica” kosztowała 11 mln dol. Czyli w przeliczeniu — 45 mln zł. Dla porównania „Boże Ciało” kosztowało sześć, siedem. A „Miasto 44” ponad 20 mln — tyle że ponad dziesięć lat temu. Dodam, że producentem „Rocznicy” jest Nick Wechsler, który zobaczył „Salę samobójców” w 2011 r. Nigdy wcześniej nie widział filmu o dojrzewaniu zrobionego w ten sposób. Miał mnie na radarze, zresztą ja jego również, z racji tego, że odkrył Darrena Aronofsky’ego i wyprodukował jeden z moich ulubionych filmów, czyli „Requiem dla snu”. Zrobił też „Pod skórą” Jonathana Glazera.

Czy po takim doświadczeniu zamierzasz jeszcze kręcić w Polsce?

Zamierzam, ale to się wcale nie wyklucza. Produkcje międzynarodowe są wielką szansą na zaproszenie do nas innych kultur, innej wrażliwości. Bardzo się cieszę, że nie opuszczając swojego kraju, mogłem zrobić taki film, jak „Rocznica”. Jesteśmy obywatelami całej kuli ziemskiej, nie tylko własnej ojczyzny. Jesteśmy wszędzie. Poczułem to przy nominacji do Oscara dla „Bożego Ciała”. Nie było w tym jednak żadnej sprzeczności z inkluzywnością. Byłem wręcz dumny z kolegów i koleżanek po fachu z innych krajów, ale też dziennikarzy, intelektualistów, którzy zajmują się kulturą od rana do nocy, uwielbiają to współwibrowanie, badanie tej tajemnicy. To jest coś, co czyni nas bezpieczniejszymi w tych czasach.