Obecnie nadszedł taki czas, że gdy Niemcy produkują mniej, to nie znaczy, że dla Polski jest to koniec świata. Bowiem my część rezultatów produkcji powinniśmy uplasować w Stanach Zjednoczonych. Obserwując dane GUS dotyczące naszego handlu zagranicznego widać zresztą, że w ostatnich latach z jednej strony maleją w nim udziały Niemiec – w eksporcie i imporcie, natomiast jednocześnie w imporcie rosną udziały USA, które jeszcze 3-4 lata temu nie mieściły się w pierwszej dziesiątce krajów z największych w nim udziałach – mówi w rozmowie z Maciejem Pawlakiem dla portalu filarybiznesu.pl Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
Maciej Pawlak: Według agencji S&P Global „przemysłowy” PMI dla Niemiec zanotował spadek z 49,6 pkt. do 48,4 pkt. W niemieckim sektorze usług analogiczny wskaźnik spadł z 54,6 pkt. do 52,7 pkt. Także we Francji PMI dla sektora wytwórczego obniżył się do 47,8 pkt. względem 48,8 pkt. w październiku. Taki wynik świadczy o ponownym nasileniu się tendencji recesyjnych. Jak bardzo wpłynie to na konkurencyjność produktów przemysłu z obu krajów na świecie np. w stosunku do takich produktów z USA, Chin czy Indii?
Piotr Soroczyński: Wskaźnik ten pokazuje, jak faktycznie kształtuje się konkurencyjność obu krajów na świecie. Przy czym część minorowych nastrojów panujących tam w przemyśle, czy – po części – w usługach działa na zasadzie naczyń połączonych. Gdy przemysł odpowiednio sam nie zarobi i nie da odpowiednio zarobić pracownikom, to nie ma komu korzystać z usług. Są to naczynia połączone. Zaś my obecnie w Unii Europejskiej stykamy się z bardzo silną barierą. Otóż bardzo duża część towarów i usług unijnych na rynku światowym okazuje się za droga. Związane jest to z tym, że w UE obowiązują sposoby postępowania w działalności gospodarczej, które – przy ich uwzględnianiu – sporo kosztują. Chodzi m.in. o przestrzeganie praw człowieka – nie ma przecież choćby pracy niewolniczej, a prawa pracownicze są szersze i bardziej przestrzegane niż w wielu krajach Azji czy Afryki. To także przestrzeganie praw klientów – sprzedawane wyroby produkowane są z odpowiednią starannością co do ich składu czy bezpieczeństwa ich użytkowników. Ponadto w zakresie ochrony środowiska mim zdaniem kraje unijne wyprzedzają resztę świata. Okazuje się, że towary produkowane w UE w starciu z towarami z innych rejonów świata okazują się po prostu droższe.
Jakie to niesie konsekwencje?
Kiedyś kraje UE były w stanie dotrzeć do każdego klienta na świecie, i zaoferować mu towar. Natomiast okazuje się, że niewiele gorszy towar może pochodzić z innych krajów, a w dodatku jest taniej wyprodukowany – bo bez tych wszystkich wymogów jakościowych. W związku z tym popyt na towary unijne jest na świecie niższy niż chcieliby tego ich producenci. Obserwując dane na temat produkcji przemysłowej, okazuje się, że kraje unijne od lat pozostają w stagnacji, zaś producenci np. z Chin w ostatnich 3 latach osiągnęli ok. 30% wzrostu, a ostatnich 10 latach – może nawet 80%.
W jak dużym stopniu złe wskaźniki PMI w Niemczech i Francji wpłyną na wyniki naszego handlu zagranicznego, zwłaszcza na przewagę wartości importu nad eksportem, skoro na oba kraje przypada 33% naszego całego eksportu?
Wpływ może nie być jednoznaczny. Zwykle przyjmowało się, że gdy oba kraje przeżywają problemy to u nas są one jeszcze większe. Bywa jednak z tym różnie. Zależy to od rodzaju dóbr i zachodzących procesów. Bo kiedyś było np. tak, że porównując koniunkturę w Polsce i w Niemczech kształtowała się ona z grubsza w obu krajach w przeciwnym kierunku. Natomiast obecnie to się rozjeżdża. Przez długi czas, było tak, że gdy u nas ta koniunktura wyglądała nieźle, gdy za Odrą – wręcz przeciwnie.
Dlaczego?
Otóż okazywało się, że część procesów produkcyjnych Niemcy, aby zaoszczędzić i utrzymać się na rynku, przenosili od siebie do nas. Można zadać pytanie: czy takie postępowanie będzie w najbliższym czasie kontynuowane? Ale częściowo może to dalej złagodzić sytuację w niemieckim przemyśle. Ponadto część problemów Niemiec, ale też po części francuskich, wynika z tego, co dzieje się w branży automotive, a także tego, że Niemcy mają problem ze sprzedażą swojej produkcji do USA. Tymczasem Stany Zjednoczone nie mogą w krótkim czasie zwiększyć ilości ludzi, którzy pracują w przemyśle, bo same naprodukowały już tyle, by być samowystarczalnymi i, by nie był już potrzebny import. A jednocześnie mocarstwo to walczy o coś innego – o ściągnięcie produkcji końcowej, z najwyższą marżą. Natomiast nie mogąc produkować wszystkiego, nadal będą szukali podzespołów, komponentów czy części, które będą wciąż jeszcze potrzebować do sektora motoryzacyjnego. Może się więc w tej sytuacji okazać, że część polskich producentów, nawet gdy straci część dostaw do Niemiec czy do Francji, może szukać odbiorców w USA, którzy te części będą musieli kupić, tak by produkcja końcowa mogła się u nich odbywać. Bo przecież Amerykanie nie są w stanie aż tyle sami wyprodukować. Będą potrzebowali jeszcze długie dekady dobrych poddostawców. A obecnie nadszedł taki czas, że gdy Niemcy produkują mniej, to nie znaczy, że dla Polski jest to koniec świata. Bowiem my część rezultatów produkcji powinniśmy uplasować w Stanach Zjednoczonych. Obserwując dane GUS dotyczące naszego handlu zagranicznego widać zresztą, że w ostatnich latach z jednej strony maleją w nim udziały Niemiec – w eksporcie i imporcie, natomiast jednocześnie w imporcie rosną udziały USA, które jeszcze 3-3-4 lata temu nie mieściły się w pierwszej dziesiątce krajów z największych w nim udziałach.
GUS-owskie listopadowe badanie koniunktury wśród przedsiębiorców pokazuje m.in., że najbardziej pesymistyczne oceny formułują firmy z branży budownictwo (minus 8,9) oraz przetwórstwo przemysłowe (minus 7,9), a wartość wskaźnika w obu przypadkach kształtuje się poniżej średniej długookresowej (odpowiednio minus 3,6 oraz plus 0,5). Czy najbliższe miesiące mogą przynieść zmiany na lepsze w postrzeganiu koniunktury w obu branżach?
W budownictwie nadszedł ostatnio specyficzny okres. Branża ta miała dobry okres w 2023 roku. Kończyły się bowiem wówczas fundusze z poprzedniej perspektywy finansowej UE dla samorządów, ponadto wówczas firmy dużo zainwestowały, bowiem dokonywały także zakupów parku maszynowego. Nowe maszyny i urządzenia trzeba było przecież wstawić do hal czy biur – było więc wówczas bardzo dużo zamówień w tym kierunku. Zatem w 2024 r., gdy budownictwo było porównywane do bardzo wysokiej bazy z 2023 r., wyniki tej branży były kiepskie. Zaś obecnie prawie wychodzimy w tej branży na zero. Jest przy tym wszystkim więc nadzieja, że branża ta ruszy, bo firmy ruszą z większymi inwestycjami, bo już zaczynają przynosić pozytywne rezultaty owego „boomu” zapoczątkowanego w 2023 r. Ponadto powinny się pojawić jeszcze środki z KPO – a przecież część z nich zostanie skonsumowana w branży budowlanej.
A co z przemysłem?
Można obserwować sytuację w zamówieniach. W odniesieniu do tych ogółem dla przemysłu, myślę, że następuje przełamanie z wciąż spadkowego trendu do łagodnego wzrostu, co miało miejsce jeszcze latem ub. roku. Pomału ta tendencja się odbudowuje. Zresztą jeszcze w 2024 r. wzrost w tej branży był rachityczny – ok. 1%. Zaś wyniki za pierwszych 9 miesięcy br. podchodziły – w ujęciu realnym – pod niemal 3%. To już jest sporo. Zatem wszystko wskazuje, że polski przemysł powoli wychodzi na prostą. To zresztą także stanowi taką dynamiczną równowagę. Część biznesów wypada z rynku, bowiem jest schyłkowa. A jednocześnie na to miejsce wchodzą inni. Wobec tego na wspomnianą 3-proc. dynamikę wzrostu składają się czynniki zarówno bardzo dobre, dobre, jak i złe. A gdy się uspokoją problemy związane z restrukturyzacją przemysłu, to zapewne wzrost przemysłu może osiągać coroczne 4-5-procentowe poziomy. Wówczas Polska trwale wróci ze wskaźnikiem PMI w okolice 50-51 punktów – a więc w przedziale pokazującym rozwój naszego przemysłu. Nie jest to pewne, ale są na to szanse – m.in. następuje wzrost nowych zamówień, nawet gdy koniunktura u naszych głównych partnerów zagranicznych jest wciąż rachityczna. Z tym, że u nich ewentualny wzrost to będzie przejście z obecnej stagnacji do wzrostu dość rachitycznego. To jeszcze nie będzie jakiś duży wzrost, ale i tak będzie to lepsze niż obecny regres czy stagnacja. Jest na to w każdym razie szansa
Z kolei według GUS w badaniu nastrojów konsumenckich w listopadzie 2025 r. odnotowano poprawę nastrojów konsumenckich (w stosunku do poprzedniego miesiąca) dotyczących obecnej sytuacji przy jednoczesnym pogorszeniu nastrojów dotyczących przyszłej sytuacji. Przy czym tzw. bieżący wskaźnik ufności konsumenckiej (BWUK), syntetycznie opisujący obecne tendencje konsumpcji indywidualnej, wyniósł minus 9,9 i był tylko o 1,0 p. proc. wyższy niż październiku. Z kolei na spadek wartości wskaźnika wyprzedzającego wpłynęły niższe oceny przyszłego poziomu bezrobocia oraz możliwości przyszłego oszczędzania pieniędzy. Jakie konkretne czynniki mogą wpływać na negatywne oceny najbliższej przyszłości w ocenie konsumentów?
Bieżąca sytuacja z punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego wygląda tak, że ludziom w miarę idzie w firmach: w miarę płacone są pensje – rosnące powyżej poziomu inflacji, co podpiera bieżącą koniunkturę konsumencką. Natomiast w obiegu medialnym pojawiają się informacje, że bezrobocie miało spadać latem, a wzrastało. Jednocześnie nie wiadomo, co się dzieje z ofertami pracy, bo ich jest ostatnio mniej. Wszystko to wpływa na to, jak ludzie myślą o swoich potencjalnych możliwościach wydawania pieniędzy. To wszystko zmniejsza w ich ocenie ów wskaźnik wyprzedzający koniunktury.
Ciekawe jest także, że GUS wskazuje, że na spadek wartości owego wskaźnika wyprzedzającego wpłynęły m.in. możliwości przyszłego oszczędzania pieniędzy. Czy to oznacza, że w ocenie społecznej ludzie będą na tyle mało zarabiać, że nie będą mogli gromadzić oszczędności?
Prawdopodobnie ludzie widzą, że dynamika wzrostu płac, którą im się oficjalnie komunikuje, nie jest obecnie dwucyfrowa, jak to miało miejsce w okresie wysokiej inflacji, ale wynosi ok. 7%, a więc mniej niż jeszcze do niedawna. Gdyby to porównać do obecnej inflacji to wciąż ten wzrost płac jest powyżej jej poziomu – o ok. 4%. A przecież przy dobrej koniunkturze ta różnica może wynosić nawet 5-6%.
Według wstępnych danych GUS w sierpniu br. produkcja usług była o 6,3% wyższa niż przed rokiem (wówczas odnotowano jej wzrost o 3,5%), a w porównaniu z lipcem 2025 r. spadła o 3,8%. Przy czym w branżach o najwyższych udziałach we wskaźniku ogółem, tj. w działalności informacyjnej i komunikacyjnej oraz w transporcie i gospodarce magazynowej w sierpniu odnotowano wzrost ich produkcji w porównaniu z sierpniem ub. roku o 5,9% i 5,5%. Czy działalność usługowa będzie dalej rosnąć?
W obecnym roku usługi zmniejszyły się w sierpniu, a nie jak w poprzednich latach – w lipcu. To samo widać było w przemyśle. Tymczasem dynamika wzrostu w usługach na poziomie 6% jest przecież bardzo wysoka. Widać więc, że ta branża się rozwija. I – co ważne – w usługach trudno jest o takie 6-proc. wzrosty bez zwiększania zatrudnienia. Wobec tego taka dynamika wzrostu usług wskazuje na to, że w tej branży dochodzi do zwiększania jego poziomu. Tymczasem przemysł wciąż jeszcze zwalnia. Dodajmy, że jest on z reguły domeną firm większych – powyżej 10-osobowych. Zaś jednocześnie w usługach dominują firmy najmniejsze – kilkuosobowe.