Wisła Płock ma szanse skończyć rok 2025 na podium, a Lech Poznań ją goni. Kto przed sezonem przewidział, że przy okazji ich starcia w 17. kolejce takie zdanie padnie i będzie opisywać rzeczywistość? W tym sezonie Ekstraklasy niespodzianek nie brakuje, ale Wisła Płock to silna kandydatura do największej. „Nafciarze” mają na koncie tylko dwie porażki, co zawdzięczają żelaznej defensywie. Tylko 11 goli straconych w piętnastu meczach to wielki wynik. Lech potrzebuje dziś zabójczej skuteczności, jeśli ma wygrać. 

Zobacz wideo Kto winny kryzysowi Legii? Kosecki: Za mało odpowiedzialności ponoszą piłkarze

Na boisku nie działo się nic. I wtedy zaczęły się „dymy”. Dosłownie

Grać zdecydowanie mają o co. Poznaniacy w ciągu tygodnia wygrali dwa mecze: najpierw 4:1 z Radomiakiem Radom w Ekstraklasie, a potem 2:0 z Lausanne-Sport w Lidze Konferencji. Uspokoili tym samym nieco nastroje wokół drużyny. Nerwowe, po tym, jak wcześniej na siedem spotkań zwyciężyli tylko raz. Triumf z będącą na trzecim miejscu Wisłą pozwoliłby zrównać się z nią punktami w tabeli. Przy czym do wyprzedzenia jej potrzeba było wysokiego zwycięstwa z uwagi na różnicę bramek (przed meczem Wisła +9, Lech +3). 

Pierwsze pół godziny tego spotkania to było raczej ciężkostrawne danie. Wisła swoim zwyczajem oddała rywalom piłkę, wciągnęła ich na własną połowę, a tam bezwzględnie kasowała wszelkie ataki. Lech posyłał w pole karne płocczan sporo dośrodkowań, ale nie dawało to efektów. Dość powiedzieć, że najgroźniejszy strzał (co nie znaczy, że groźny) oddał z ok. 20. metra Dominik Kun, sprawdzając czujność bramkarza Lecha Bartosza Mrozka. A po pół godziny… trzeba było przerwać mecz. Kibice gospodarzy przygotowali dużą oprawę i dorzucili do niej race. Zadymili stadion tak potężnie, że piłkarze aż zeszli do szatni. 

Przed racami, jak i po nich. Tylko kilka minut drugiej połowy dało nadzieję

Przerwa potrwała niespełna 10 minut. Niestety po niej mecz wcale nie wyglądał lepiej. Lech próbował atakować, a to dośrodkowaniem, a to po ziemi, a to strzałem zza szesnastki. Nic nie przynosiło efektów. Wisła potwierdzała, dlaczego ma najlepszą defensywę ligi. Sama co prawda nie ruszała do ataku, ale do przerwy (tej właściwej) nie dała się zaskoczyć.

W drugiej połowie mecz nieco się rozkręcił. Wisła miała okazję po podaniu w pole karne do Sekulskiego (bardzo niecelny strzał nad poprzeczką), a Lech cieszyłby się z gola, gdyby Pereira nie spóźnił się minimalnie do zagrania od Palmy. Niestety szybko okazało się, że to tylko początkowy entuzjazm. Po kilku ciekawszych minutach spotkanie wróciło do bardzo nużącego przebiegu z pierwszej połowy. 

Wisła Płock mistrzynią murarstwa. Lech tego muru nie rozbił

Lech próbował zagrozić Wiśle, ale pole karne gospodarzy było zamknięte na cztery spusty. Nawet rybik cukrowy by się nie przecisnął, o myszy nie mówiąc. A że płocczanie sami nie potrafili niczego ciekawego wykreować, to mecz był naprawdę trudny do oglądania. Oraz bezbramkowy. Poznaniacy walili głową w mur i go nie rozwalili. 25 oddanych strzałów, tylko 2 celne. Wisła Płock pokazała bardzo brutalnie, dlaczego ma najlepszą defensywę w lidze. Mogliby dorzucić coś w ataku, ale to nie był ten dzień. 

Wisła Płock – Lech Poznań 0:0 

  • Wisła: Leszczyński – Haglind-Sangre, Kamiński, Edmundsson – Rogelj, Kun, Pacheco (64. Mijusković), Nowak (82. Pomorski), Lecoeuche – Niarchos (64. Salvador), Sekulski (72. Custović)
  • Trener: Mariusz Misiura
  • Lech: Mrozek – Pereira, Milić (10. Skrzypczak), Mońka, Gurgul – Rodriguez, Kozubal, Jagiełło, Bengtsson (87. Lisman) – Agnero (60. Ishak), Palma (60. Gholizadeh)
  • Trener: Niels Frederiksen
  • Żółte kartki: Ishak, Jagiełło (Lech)
  • Sędzia: Wojciech Myć (Włodawa)

Najnowszy Magazyn.Sport.pl już jest! Polscy skoczkowie zaczynają sezon olimpijski, a eksperci Sport.pl opisują różne konteksty nadchodzącej rywalizacji. Pogłębione analizy, komentarze, historie i kapitalne wywiady przeczytasz >> TU.