Malejąca dzietność w połączeniu z rosnącą oczekiwaną długością życia skutkują starzeniem się ludności. To zjawisko o charakterze nieomal globalnym, ale w niektórych krajach przebiega szybciej niż w innych. Polska zaś wyraźnie się pod tym względem wyróżnia. A jednocześnie reformy, które mogłyby złagodzić skutki starzenia się populacji, nie są nawet przedmiotem debaty publicznej.
W 2024 r. na każdy tysiąc osób w wieku 20-64 lata przypadało w Polsce 341 osób starszych. To oznacza, że tzw. współczynnik obciążenia demograficznego osobami starszymi wynosił 34,1 proc. To nadal wynik niższy niż w całej Unii Europejskiej (37,2 proc.), ale wyraźnie wyższy niż średnio w krajach należących do OECD (31,6 proc.), organizacji zrzeszającej najbardziej rozwinięte gospodarczo kraje. Jest też znacznie wyższy niż w zamożnych krajach w czasie, gdy były na poziomie rozwoju dzisiejszej Polski. Co więcej, w żadnym kraju OECD ani UE wskaźnik ten nie rósł ostatnio szybciej niż w Polsce.
W żadnym kraju OECD oraz UE wskaźnik obciążenia demograficznego osobami starszymi nie rósł w ostatniej dekadzie tak szybko jak w Polsce. © money.pl | Wojciech Kozioł
W 2014 r. nad Wisłą na każdy tysiąc osób w wieku 20-64 lata, czyli w tzw. wieku produkcyjnym, przypadały tylko 232 osoby w wieku poprodukcyjnym. W ciągu dekady współczynnik obciążenia demograficznego osobami starszymi zwiększył się więc o 10,9 pkt proc., w porównaniu do 5,2 pkt proc. średnio w OECD i 6,1 pkt proc. w UE. Zwyżkę o ponad 10 pkt proc. odnotowała jeszcze tylko Korea Płd., a nieco mniejszą Bułgaria (9,9 pkt proc.) oraz Słowacja (9,7 pkt proc.).
Mamy problem, którego nie umiemy rozwiązać. Potrzeba nowego paradygmatu [ANALIZA]
Prognozy również nie są dla Polski łaskawe, co wynika wprost z bardzo niskiej dzietności: w 2024 r. nad Wisłą urodziło się niewiele ponad 250 tys. dzieci, najmniej w historii danych. To oznacza, że współczynnik dzietności wyniósł 1,1 dziecka na kobietę, podczas gdy poziom zastępowalności pokoleń to nieco ponad 2.
Dane nie oddają skali kryzysu demograficznego
Według Departamentu Spraw Gospodarczych i Społecznych ONZ za 25 lat na każdych 1000 osób w wieku produkcyjnym w Polsce przypadały będą już 554 osoby w wieku poprodukcyjnym. Współczynnik obciążenia demograficznego osobami starszymi byłby w tym scenariuszu o niemal 22 pkt proc. wyższy niż obecnie. Średnio w 38 krajach OECD współczynnik ten wzrosnąć ma w takim horyzoncie o niespełna 14 pkt proc. Polska będzie wtedy dziewiąta na liście „najstarszych” państw OECD, podczas gdy dziś jest 19.
Trzeba jednak podkreślić, że współczynnik obciążenia demograficznego zgodny z definicją OECD nie przystaje dobrze do polskich realiów. Opiera się bowiem na założeniu, że wiek produkcyjny trwa do ukończenia 65. roku życia. Tymczasem w Polsce minimalny wiek emerytalny kobiet wciąż wynosi 60 lat, starsze kobiety w zdecydowanej większości nie pracują. To istotnie zwiększa liczbę osób w wieku poprodukcyjnym przypadającą na 1000 osób w wieku produkcyjnym.
„Nieuzasadniony relikt przeszłości”. Ekonomiści o niższym wieku emerytalnym kobiet.
Starzenie się ludności nie będzie polegało jedynie na tym, że rósł będzie średni wiek mieszkańca Polski. Równocześnie mieszkańców będzie ubywało. Siłą rzeczy coraz mniejsza będzie też liczba osób w wieku produkcyjnym, czyli finansujących świadczenia dla osób w wieku poprodukcyjnym oraz zapewniających im towary i usługi. To właśnie te zjawiska są źródłem obaw, że starzenie się ludności będzie miało negatywny wpływ na rozwój polskiej gospodarki. Z jednej strony malała będzie podaż pracy, jednego z czynników produkcji, a także podaż nowych pomysłów, które napędzają wzrost produktywności. Z drugiej zaś strony rosły będą publiczne wydatki na emerytury i opiekę zdrowotną, ograniczając budżet na cele rozwojowe.
Wraz ze starzeniem się populacji starzeją się również elektoraty i przywódcy polityczni. Starsi wyborcy, którzy charakteryzują się wyższą frekwencją wyborczą, coraz bardziej kształtują politykę, często priorytetyzując opiekę zdrowotną, emerytury, a niekiedy także wydatki zbrojeniowe. Jednocześnie wykazują mniejsze poparcie dla imigracji, edukacji i mają niższą akceptację dla ryzyka, którego podejmowanie jest istotne dla wzrostu gospodarczego – tłumaczy prof. Beata Javorcik, główna ekonomista Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju (EBOR).
Konsekwencjom starzenia się ludności poświęcona jest tegoroczna edycja „Transition Report”, flagowej publikacji EBOR-u.
Pod tym względem Polska będzie drugą Grecją
W krajach Europy i Kaukazu, w których zaangażowany jest EBOR, w latach 2024-2050 starzenie się ludności będzie obniżało roczną stopę wzrostu PKB per capita średnio o 0,36 pkt proc. W Polsce jednak, jak szacują ekonomiści z londyńskiej instytucji, ten efekt będzie silniejszy, sięgnie niemal 0,5 pkt proc. To oznacza, że skumulowany wzrost realnego (liczonego w cenach stałych) PKB na mieszkańca Polski w perspektywie tych 25 lat będzie o 25 proc. mniejszy niż byłby, gdyby struktura wieku ludności była stabilna. Tylko w czterech krajach z tej grupy – w Bośni i Hercegowinie, Grecji, Słowenii i Słowacji – demografia będzie jeszcze silniejszym hamulcem.
W ocenie EBOR-u, trendy demograficzne będą w Polsce wyjątkowo silnym hamulcem rozwoju. © money.pl | Wojciech Kozioł
Ekonomiści z EBOR-u wskazują, że wiele państw usiłuje przeciwdziałać starzeniu się ludności, prowadząc politykę pronatalistyczną (sprzyjającą dzietności). Problem w tym, że jeśli w ogóle przyniesie ona efekty, to dopiero za dwie dekady. Co więcej, skuteczność tej polityki jak dotąd była umiarkowana. Jest więc wątpliwe, aby rządom udało się zwiększyć współczynniki dzietności o około 0,5 pkt proc., co w większości krajów, w których działa EBOR, wystarczyłoby, aby zatrzymać starzenie się ludności po 2050 r.
Istnieją jednak inne sposoby na złagodzenie gospodarczych konsekwencji zmian demograficznych. – Demografia to nie przeznaczenie. Wczesne i dobrze komunikowane reformy – od dostosowań systemu emerytalnego i ram migracyjnych, po wsparcie dla zdrowego starzenia się, inwestycje w miejsca pracy przyjazne osobom starszym oraz wdrażanie sztucznej inteligencji – mogą złagodzić presję demograficzną i kształtować długoterminowy dobrobyt – przekonuje prof. Javorcik.
Zastrzega jednak, że wykorzystanie tych instrumentów nie jest łatwe właśnie dlatego, że starzenie się ludności oddziałuje też na politykę.
W Polsce biją na alarm. On idzie pod prąd: niska dzietność to nie tragedia
Z prognoz EBOR-u wynika, że jeśli wskaźniki zatrudnienia w Polsce w każdej grupie wieku pozostałyby na aktualnym poziomie, to w 2050 r. pracowałoby zaledwie 47,8 proc. populacji kraju – o 9 pkt proc. mniej niż w 2023 r. Jednocześnie, aktywizacja zawodowa kobiet oraz osób w wieku emerytalnym pozwoliłaby w ocenie EBOR-u ograniczyć spadek wskaźnika zatrudnienia do zaledwie 2,6 pkt proc. To oznacza, że wynosiłby on w 2050 r. 54,2 proc. w porównaniu do 56,8 proc. w 2023 r. Wymagałoby to zapewne zrównania wieku emerytalnego mężczyzn i kobiet. To zaś jest obecnie w Polsce tematem tabu.
Imigracja już nam pomogła
Innym sposobem na osłabienie negatywnych konsekwencji starzenia się ludności jest większe otwarcie na imigrację. Dowodów na to nie trzeba daleko szukać. Już w ostatnich latach napływ cudzoziemców ratował polski rynek pracy. – W ciągu ostatniej dekady liczba pracujących Polaków zmalała o 200 tys. Jednocześnie liczba Ukraińców pracujących w Polsce zwiększyła się o 800 tys. W prognozach z 2019 r. nie doceniliśmy skali imigracji – mówił w niedawnym wywiadzie dla money.pl ekonomista z MFW Geoff Gottlieb, tłumacząc, dlaczego polska gospodarka nie straciła impetu pomimo serii kryzysów z ostatnich lat.
Skala imigracji potrzebna, aby skompensować wpływ starzenia się ludności na polską gospodarkę, jest trudna do wyobrażenia. © money.pl | Wojciech Kozioł
Ale skala imigracji, która byłaby potrzebna w Polsce, aby utrzymać udział osób w wieku w populacji na obecnym poziomie, okazałaby się prawdopodobnie społecznie nieakceptowalna – nawet przy założeniu, że bylibyśmy w stanie przyciągnąć tylu cudzoziemców.
Ekonomiści z EBOR-u szacują, że aby udział osób w wieku 15-64 lata w populacji Polski pozostał na dzisiejszym poziomie, do 2050 r. stopa imigracji netto musiałby wynosić 0,76 proc. populacji z 2023 r. Inaczej mówiąc, w ciągu ćwierćwiecza liczba imigrantów w Polsce musiałaby się zwiększyć o około 7,9 mln. I to przy założeniu, że cudzoziemcy przyjeżdżaliby nad Wisłę tylko do pracy i nie zakładali tutaj rodzin. Gdyby ich dzietność była taka sama jak wśród obywateli Polski, to stopa imigracji netto do 2050 r. musiałaby sięgać aż 1,14 proc. populacji z 2023 r. (wynika to z faktu, że imigranci bez dzieci powiększają tylko liczbę osób w wieku produkcyjnym, a imigranci z dziećmi powiększają też populację osób w wieku przedprodukcyjnym).
Jeśli nie imigracja, to co? Polska gospodarka coraz bliżej ściany [ANALIZA]
Dla porównania, w latach 2011-2019 stopa imigracji netto w Niemczech oraz w USA oscylowała wokół 0,6 proc. populacji z 2010 r. Autorzy raportu podkreślają więc, że w krajach EBOR trudno byłoby zaprojektować politykę imigracyjną, która pozwalałaby bez wywoływania napięć społecznych przyjmować taki potok cudzoziemców.
Pewne nadzieje na złagodzenie konsekwencji starzenia się ludności wiązać można również z postępem technologicznym, w tym rozwojem sztucznej inteligencji. Ale i to nie będzie prawdopodobnie cudownym remedium na demograficzne problemy. – Nowe technologie są obiecujące, ale nie skompensują w całości kurczącej się siły roboczej. Presja demograficzna jest silna i będzie mocno ciążyła wzrostowi gospodarczemu i standardom życia, o ile rządy nie będą jej przeciwdziałały mądrą polityką – podsumowuje prof. Javorcik.
Jak podkreśla, żaden z instrumentów łagodzących skutki starzenia się ludności nie zadziała w oderwaniu od pozostałych. Mądra polityka oznacza więc politykę kompleksową.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl