Jako nastolatek zdobywał mistrzostwo Ukrainy juniorów. W dorosłym życiu wybrał jednak pozasportową drogę. Niedługo przed najazdem Rosjan na Ukrainę Mykyta Kaliberda dołączył do ukraińskiej armii.

W kwietniu 2022 roku został pojmany przez Rosjan. W niewoli spędził niemal trzy i pół roku w warunkach, które urągają ludzkiej godności. – Budziliśmy się z dojmującym strachem, bo wiedzieliśmy, że rano znowu dostaniemy wpie…ol. Nic dziwnego, że ludzie popełniali samobójstwa – opowiada nam Kaliberda.

Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Dlaczego sam zgłosiłeś się do armii?

Mykyta Kaliberda, były siatkarz, który spędził trzy lata w rosyjskiej niewoli: Wielu moich znajomych było w wojsku. Niektórzy zginęli, walcząc od 2014 roku z rosyjską agresją. Mój najlepszy kumpel jest jednym z dowódców pułku „Azow”, zachęcał mnie, żebym zaczął walczyć z Rosjanami.

Co robiłeś, gdy Rosjanie zaatakowali wasz kraj w lutym 2022 roku?

Byłem w Donbasie. Tam ataki Rosjan nasiliły się już 16 lutego, czyli na osiem dni przed inwazją na cały kraj. Na początku byłem w szoku, w wojsku służyłem dopiero sześć miesięcy.

Pamiętasz dzień, w którym zostałeś pojmany?

Tak. Przez ponad 40 dni byliśmy okrążeni. Mieliśmy mało wody i jedzenia. Niektórzy nie jedli nic przez cztery doby. Nie myłem się kilka miesięcy. 2 kwietnia zaczęli nas ostrzeliwać pociskami fosforowymi. W nocy z 3 na 4 kwietnia położyłem się spać na godzinę. Po obudzeniu usłyszałem, że musimy już iść. Miałem zostawić broń, kamizelkę kuloodporną. Mieliśmy wycofywać się przez tzw. zielony korytarz czyli strefę bez ostrzału.

W ośmioosobowej grupie podjechaliśmy samochodem do wyznaczonego miejsca. Tam zostaliśmy pojmani. Rosjanie nam powiedzieli, że nie będą nas katować, nie będzie tortur i że wszystko będzie okej.

Jak wyglądały następne dni? 

Zawieźli nas do wioski Sartana i wrzucili do hangaru dla bydła. Było nas w nim około 250 osób. Siedzieliśmy przez dobę, raz dali nam jedzenie i potem zaczęli wywozić partiami. Wsadzali nas po 25 osób do samochodu. Jechaliśmy w strasznym ścisku, nie było czym oddychać. Po dotarciu na miejsce pobili nas i wrzucili do baraku w zakładzie karnym Jelinówka. Na początku odsiadki mogłem choćby wymienić zegarek od Apple’a na butelkę wody czy ciastka…

Wtedy byliśmy pod kontrolą „separatystów” z Doniecka i Ługańska. Traktowali nas jak zwierzęta. Zabrali nam kompletnie wszystko: łańcuszki, ubrania, a nawet buty. Byliśmy kompletnie nadzy. Kazali nam wziąć plastikowe butelki, rozciąć i założyć na stopy, żeby odmarzły.

Czy przez trzy lata byłeś w tym samym miejscu?

Na początku byliśmy w Jelinówce. Czasem niektórych wywozili na tortury. Miałem szczęście, bo mnie to ominęło. Później wywieźli nas do Rosji, do Taganrogu, a następnie do Riazania. Przenosili nas kilka razy. Najdłużej, bo około 2,5 roku, spędziłem w Mordowii. Warunki były fatalne. Więzienie było położone na bagnistych terenach, gdzie latało mnóstwo komarów.

W mediach pojawiały się informacje o wielu śmiertelnych ofiarach tortur. Spotkało to kogoś z twoich kolegów?

Oczywiście. Mojego kolegę pobili tak, że na nogach odchodziło mu ciało od kości. Później zmasakrowali mu nerki. Wielu popełniało samobójstwo, bo nie mogli już tego wytrzymać. Rosjanie podczas tortur chcieli wyciągnąć od nas informacje, czy braliśmy jeńców wojennych i czy strzelaliśmy do cywilów. Chcieli nas potem niesłusznie oskarżyć o zbrodnie wojenne na ludności rosyjskojęzycznej.

Jak wyglądała twoja codzienność w niewoli?

Pobudka była codziennie o szóstej rano i do dziesiątej musieliśmy po prostu stać, nic nie robiąc. Zmuszali nas do śpiewania rosyjskich pieśni patriotycznych oraz ich hymnu, Katiuszy. I tak kilka razy dziennie.

Codziennie koło ósmej rano „sprawdzali” nasze cele.

Mykyta Kalibera Mykyta Kalibera

Jak wyglądało to „sprawdzanie”?

Wchodzili do środka i nas bili. Tak mocno, że niektórzy sikali pod siebie z bólu. To taki ból, do którego się nie da przyzwyczaić. Później mieliśmy obiad, a po nim znowu nas katowali. Mieliśmy zakaz chodzenia w nocy do toalety. Mogliśmy się załatwiać tylko wtedy, kiedy nam pozwolą. Jeśli poszedłbyś do kibla w nocy, to rano by cię zabili. Musieliśmy załatwiać się do prześcieradeł albo ręczników.

W celach było bardzo wilgotno, także z uwagi na tereny bagienne. To była zamknięta przestrzeń, nie dało się jej przewietrzyć. Śmierdziało odchodami. W takich warunkach spaliśmy, a budziliśmy się z dojmującym strachem, bo wiedzieliśmy, że rano znowu dostaniemy wpi…ol. Nic dziwnego, że ludzie popełniali samobójstwa.

W więzieniu był lekarz, którego nazywaliśmy Doktorem Zło. To właśnie on mojemu koledze z celi zmasakrował nogi tak, że kawałki ciała odchodziły od kości. Miał otwarte rany, z których ciekła krew i ropa. Były tak ogromne, że można było włożyć w nie pięść. Jak zgłaszaliśmy to dyżurnym, to nas bili. Czasem kończyło się to śmiercią.

Zdarzało się, że chcieli dezynfekować rany pobitych, ale wyglądało to tak, że wrzucali lek do dwulitrowej butelki wody, robili otwór w zakrętce i polewali rany. Ich w ogóle nie obchodził nasz stan. Raz koledze tak pomogli, że wzięli go na elektrowstrząsy. Z bólu w trakcie rażenia prądem stracił przytomność.

Co się dzieje z kolegą, który miał poranione nogi?

Nadal siedzi w celi. Mam kontakt z jego bliskimi i próbuję ich uspokajać.

Co trzymało cię przy życiu?

Jestem sportowcem. Zawsze miałem mentalność zwycięzcy. Ból, cierpienie fizyczne nie były mi zupełnie obce. Czekałem tylko na to, jak mnie wymienią, żebym mógł wrócić do armii. Chciałem jak najszybciej wyjść, żeby pomścić zgwałcone kobiety, zabite dzieci i cywilów. Musiałem przetrwać.

Z najbliższej grupy pięciu towarzyszów przeżyłem tylko ja.

Podejście Rosjan do jeńców zmieniło się 14 stycznia.

Co się wtedy stało?

Organizacje międzynarodowe przeprowadzały śledztwo w sprawie tortur. Tego dnia nas nie pobili. Bardzo się zdziwiłem. Mieliśmy utrudniony dostęp do informacji ze świata. Później zaczęli do nas dopuszczać rosyjskich wolontariuszy. Na początku zapewniali nas, że niedługo dostaniemy możliwość skontaktowania się z bliskimi, ale oczywiście Ruscy nie mogli na to pozwolić.

Musieliśmy udzielić wywiadu ich mediom propagandowym. Kazali nam odpowiadać na pytanie „Czyj jest Krym?”, „Kto w tej wojnie ma rację?”.

To trwało miesiąc. Później powróciliśmy do starego trybu. Znów codziennie nas bili. Zmieniło się tyle, że dostawaliśmy dwa dania na obiad. Wcześniej to była po prostu woda z kapustą. Taka sytuacja trwała do 13 sierpnia. Wtedy mnie wymienili.

Co pamiętasz z tego dnia?

Obudziłem się rano. Zmusili nas do czołgania się do pokoju, gdzie puszczali rosyjską propagandę. Tam, a później w celi, znów nas pobili. Potem chodzili po celach i mówili, kto wychodzi.

Co czułeś, gdy dowiedziałeś się, że wracasz do domu?

Generalnie wymiana więźniów zaczęła się wcześniej, jakoś w lutym tego roku. Procedura wyglądała tak, że wchodzili do celi, pytali, czy mamy na sobie majtki. To może wydawać się zabawne. Pytają o to, bo jak cię już wyprowadzą z celi, to każą rozebrać się do bielizny. Fotografują cię, nagrywają na wideo. Przecież nie będą robić zdjęć całkiem nago. Jeśli potwierdzaliśmy, to wychodziliśmy. Robili nam zdjęcia i przekazywali dalej.

Wreszcie podeszli do celi numer 17. Wymienili nazwisko towarzysza z mojej jednostki. Chłopaki z mojej celi (nr 18) usłyszeli to i powiedzieli, że ja pewnie też wyjdę.

Rosjanie weszli do nas i zapytali: „Kaliberda, czy masz na sobie majtki? Jeśli tak, to wychodzisz”.

Jak wyglądała twoja droga z Rosji do Ukrainy?

Po wyjściu z celi założyli mi worek na głowę. Wsiadłem do auta, dali mi ubranie. Było nas wtedy pięciu. Jechaliśmy jakieś cztery-pięć godzin. Cały czas auto podskakiwało, bo jezdnia była w fatalnym stanie. Trzy osoby zwymiotowały. Później trafiliśmy do hangaru, gdzie zwozili osoby z różnych więzień. Rosyjscy strażnicy między sobą mówili: „Zaraz te pe…y zaczną kłamać, że ich tam bili i torturowali”.

Ręce związali nam taśmą lub trytytkami. Z workami na głowie musieliśmy iść kolumną. Nagle wiatr zerwał mi worek z głowy. Zobaczyłem, że w mundurach wojskowych jest tylko nasza grupa pięciu osób, a reszta jest w zwykłych ubraniach więziennych. Kazali mi zamknąć oczy i znów włożyli worek na głowę. Wsadzili nas do samolotu.

Jak już wylądowaliśmy, zobaczyłem autobusy Gomel-Trans, a to przecież jest miejscowość na Białorusi. Wiedzieliśmy, że jeszcze dwie-trzy godziny i będziemy w Ukrainie. Ostatecznie transport trwał pięć. Dostaliśmy jakieś podstawowe jedzenie i przekroczyliśmy granicę. Przyszedł do nas przedstawiciel naszego kraju, powiedział: „Sława Ukrainie”. Wiedzieliśmy, że jesteśmy w domu.

Co wtedy poczułeś?

Kiedy przekroczyliśmy granicę, zobaczyliśmy rosyjskich jeńców, których wymienili na nas. Bardzo się zdziwiłem, bo wszyscy wyglądali bardzo dobrze. Mieli mundury, garnitury. Później dopiero się dowiedziałem, że Rosjanie w niewoli żyli jak pączki w maśle. Jeden z nich popatrzył na mnie i zaczął prowokować. Kazałem mu się uspokoić. Nawet niewola ich nie zmieniła.

Jechaliśmy później do Czernichowa. Przez całą drogę widzieliśmy po obu stronach ludzi z flagami, którzy nas witali. Niektórzy nawet płakali ze szczęścia. To wyglądało jak święto narodowe i bardzo nas podniosło na duchu. Dostaliśmy ogromne wsparcie.

Na zdjęciu: Mykyta Kaliberda wraz z kolegami z drużyny (nr2) Na zdjęciu: Mykyta Kaliberda wraz z kolegami z drużyny (nr2)

Od razu po przekroczeniu granicy zadzwoniłem do mamy. Dała znać Maksowi, mojemu kumplowi-siatkarzowi z Czernichowa, że już jadę. Kiedy dojechaliśmy i wysiedliśmy przy szpitalu, było tyle ludzi, że się przestraszyłem. Większość z nich to byli znajomi i członkowie rodzin tych, których uwolnili. Mieli tabliczki z nazwiskami. Zobaczyłem wszystkich znajomych z drużyny. Pewnie Maksym zadzwonił też do innych kumpli.

Bałem się, że mnie nie zauważą. Poszedłem się z nimi przywitać. Bardzo się ucieszyłem. Później jeden z największych ukraińskich kanałów 1+1 zaprosił mnie na wywiad.

Jaka była pierwsza rzecz, którą zrobiłeś jako wolny człowiek?

Popatrzyłem na słońce, bo nie widziałem go przez trzy i pół roku. Oglądałem drzewa, naturę.

Jak wygląda twoje życie teraz?

Wciąż się leczę. Jest lepiej, ale generalnie mam sporo rzeczy, które muszę przepracować. Przez pierwsze sześć dni przybrałem sześć kilo, ale inni na przykład przytyli i 12 kilogramów. Na co dzień przebywam w szpitalu, czasem tylko przyjeżdżam do domu. Powoli się regeneruję i bardzo się cieszę, że tak dużo ludzi o mnie wie. Gdziekolwiek nie trafię, jestem rozpoznawany jako ten siatkarz, który wrócił z rosyjskiego więzienia.

Często wracają do ciebie obrazki z niewoli?

Tak, mam problemy ze snem. Często śnią mi się ci, których zabiłem na wojnie. Budzę się mokry, muszę zmieniać pościel. Wiem, że szybko to nie minie. Wojna nadal trwa i sytuacja u nas jest bardzo ciężka. Wielu moich znajomych zginęło z ręki Rosjan. Niedawno szedłem przez centrum miasta i niedaleko mnie spadł ruski pocisk. Wszystko się skończy dopiero wtedy, kiedy nastąpi pokój. W takich warunkach trudno zapomnieć.

Wrócisz do armii? Wspomniałeś, że chciałbyś pomścić zabitych.

Chcę podkreślić, że zemsta zabija obie osoby. Nie o to mi chodziło. Mam po prostu poczucie obowiązku przed swoim krajem. Sąsiad mi mówi, że ja już swój obowiązek spełniłem, byłem w niewoli i już nic nie muszę. Jednak już po miesiącu chciałem wracać do walki, by jakoś jeszcze się przydać.

Rosjanie odebrali mi wszystko: przyjaciół, młodość. Dlatego chcę wrócić do armii.

Jak tylko się zregeneruję, to znów będę walczył.

Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty