Jego recital w Sewilli musiał jakoś przetrawić Robert Lewandowski. On w ostatnich meczach radził sobie coraz gorzej, nic więc dziwnego, że w sobotę po raz pierwszy od miesiąca zabrakło dla niego miejsca w wyjściowym składzie.

Siedzenie na ławce znosił dzielnie. Wiedział, że spośród rezerwowych to głównie na nim skupi się uwaga obserwatorów. Tak więc gdy w 13. minucie jego konkurent popisał się znakomitym wolejem, Polak jako jeden z pierwszych poderwał się z miejsca i gromkimi oklaskami pogratulował mu pięknego gola.

Lamine Yamal niczym Robert Lewandowski

Nie minęła godzina gry, a Lewandowskiemu znów nie mogło być do śmiechu. Barcelona dostała rzut karny, a za jego wykonanie zabrał się Lamine Yamal. Takie rozwiązanie awizowałem po wtorkowym meczu z Atletico. Skoro z otoczenia 18-latka już latem płynął przekaz, że Hiszpan będzie chciał strzelać „jedenastki”, to nic dziwnego, że pod nieobecność Lewandowskiego czy Raphinhi to on, a nie autor hat-tricka wziął piłkę pod pachę i położył ją na punkcie karnym.

Barcelona prowadziła już 4:1, Yamal nie miał więc takiego obciążenia psychicznego jak Lewandowski podczas dwóch zmarnowanych w tym sezonie karnych. Nie zmienia to jednak faktu, że zwolnieniem nogi tuż przed strzałem zmylił bramkarza i uderzył technicznie w przeciwległy róg. Niczym sam… Lewandowski.

Lamine Yamal pewnie wykorzystuje rzut karny:

Robi się coraz ciaśniej

Nie jest to jedyna dotycząca Yamala rzecz, która mogła w sobotni wieczór zaniepokoić polskiego napastnika. 18-latek uruchomił bowiem kolejną supermoc, rozgrywając świetne zawody jako „10”.

Na tej pozycji nie zaprezentował się tak beztrosko jak w roli skrzydłowego. Zagrał bardziej odpowiedzialnie i zespołowo, z większym poszanowaniem piłki. Jest to tym bardziej godne podziwu, że w tej strefie boiska — przynajmniej na papierze — meczu w Barcelonie jeszcze nie rozpoczynał.

Dzięki takiemu ustawieniu na prawym skrzydle mógł wystąpić Roony Bardghji. I to jak! To sprawia, że w formacji ofensywnej Blaugrany jest jeszcze ciaśniej. Wciąż trudno nazwać to kłopotem bogactwa, ale skoro podczas sobotniego meczu Flick nawet nie pomyślał o wpuszczeniu Raphinhi na boisko, mówi to samo za siebie.

Roony Bardghji strzela pierwszego gola w Barcelonie:

Brazylijczyk nie wystąpił w sobotę ze względów profilaktycznych. Poczuł ból mięśnia w nodze, która doskwierała mu przez ostatnie tygodnie. A mimo to Flick i tak nie znalazł miejsca w wyjściowym składzie dla Lewandowskiego.

W teorii mógł wystawić Ferrana na skrzydle i tym samym zrobić na szpicy miejsce Polakowi. Nie zdecydował się jednak na takie posunięcie, co świadczy o tym, że Hiszpan jest już dla niego nie tylko pełnoprawnym środkowym napastnikiem, a wręcz środkowym napastnikiem pierwszego wyboru. Przynajmniej na razie.

Wymowne milczenie

Druga połowa w wykonaniu Ferrana już tak zjawiskowa nie była. Nie mogło więc dziwić, że trener chciał go ściągnąć, zwłaszcza że Barcelona prowadziła 5:1, a już we wtorek podejmie Eintracht Frankfurt w rozgrywkach Ligi Mistrzów.

Do zmiany miało dojść ok. 80. minuty. Lewandowski stał już w stroju meczowym przygotowany do wejścia, ale wtedy okazało się, że na ławce rezerwowych musi wylądować Eric Garcia. Hiszpan zszedł z boiska z wyraźnym bólem nogi, a jego miejsce zajął Jofre Torrents.

Flick we właściwy sobie sposób rozładował potencjalne napięcie. Poklepał Polaka po brzuchu, zamienił z nim parę słów, a wszystko podsumował uśmiechem. W ten sam sposób odpowiedział mu Lewandowski, więc zadry być nie powinno. Nawet jeśli na boisku oczywiście wolałby się pojawić.

Nie może więc dziwić jego markotna mina, gdy w samej końcówce pojawił się w oku kamery. Realizator momentalnie przerzucił obraz na Ferrana, a komentator Eleven Sports nagle zamilkł. Czasem milczenie naprawdę jest bardziej wymowne niż jakiekolwiek słowa.