Gospodarka
07.12.2025, 08:59
Europa coraz wyraźniej odchodzi od dotychczasowej strategii szybkiej transformacji energetycznej i zaczyna otwarcie planować zwiększenie krajowej produkcji ropy i gazu. To deklaracja, że priorytetem staje się dziś bezpieczeństwo dostaw i ograniczenie rachunków za energię, nawet jeśli oznacza to opóźnienie transformacji klimatycznej. Od Aten, przez Rzym, Berlin czy Oslo, aż po Londyn – wydobycie wraca do agendy.
Autor: Paweł Woźniak
copied = false, 2000);
„>

simon94 – pixabay.com
Ropa naftowa
Raport „Production Gap 2025” wskazuje, że rządy większości krajów wciąż planują produkcję paliw kopalnych na poziomach, które są jawnie niezgodne z ich deklaracjami neutralności klimatycznej. To, co było wyjątkiem podczas szoku energetycznego w 2022 r., staje się nową normalnością.
Grecja, która jeszcze niedawno chwaliła się zielonym kursem, w listopadzie wydała swoją pierwszą wiertniczą licencję offshore od czterech dekad – konsorcjum ExxonMobil, Energean i Helleniq Energy dostało zielone światło do poszukiwań w rejonie północnego Morza Jońskiego. Blok 2, o który chodzi, według wstępnych, choć ostrożnych estymacji, może mieścić do 200 mld m sześc. gazu – z potencjałem eksportowym w kierunku innych rynków europejskich.
We Włoszech Shell otwarcie deklaruje gotowość zwiększenia nakładów – firma inwestuje w kraju ok. 500 mln euro rocznie i twierdzi, że przy przyznaniu nowych pozwoleń mogłaby znacząco zwiększyć wydobycie, nawet dwukrotnie w rejonie niektórych złóż. To gotowe studia opłacalności i zapytania o odwierty, które czekają na zielone światło administracji.
Najgłośniejsza jednak jest zmiana podejścia w Wielkiej Brytanii, która – choć formalnie utrzymuje zakaz nowych koncesji eksploracyjnych – zgadza się teraz na tzw. tiebacks, czyli dopuszczenie odwiertów podpinanych do istniejącej infrastruktury na Morzu Północnym. Branża kalkuluje, że nawet ograniczone tiebacki mogą dać miliony baryłek dodatkowej podaży.
Norwegia, dotychczas uznawana za „mądrą” hybrydę: dużo gazu, silne finanse publiczne, szybki rozwój OZE, też ani myśli zwalniać. Equinor i norweskie koncerny planują setki odwiertów i rekordowe inwestycje; statystyki pokazują, że wydatki inwestycyjne sektora na Norweskim Szelfie Kontynentalnym osiągają dziś poziomy porównywalne z największymi latami boomu.
I wreszcie Niemcy – kraj, który najintensywniej inwestuje teraz w infrastrukturę LNG – również przyznają, że zwiększone użycie gazu i nawet uruchamianie nowych źródeł paliw kopalnych to mniejsze zło wobec kosztów importu. Berlin kompleksowo rozwija terminale FSRU i porty regazyfikacyjne (m.in. Mukran, Brunsbüttel, Wilhelmshaven), planując zwiększenie zdolności regazyfikacji do kilkunastu miliardów metrów sześciennych rocznie (Mukran celuje w rozbudowę do około 18,5 mld m sześc./rok do 2027 r.). To gigantyczne inwestycje w infrastrukturę importową, szacowane na setki milionów, jeśli nie miliardów euro, i jednocześnie sygnał, że Niemcy godzą się na dłuższe korzystanie z paliw kopalnych.
Wzrost europejskiej produkcji ma być odpowiedzią na ogromne koszty i ryzyka związane z importem LNG z odległych rynków – w tym z USA – oraz próbą uniezależnienia się od niestabilnych dostaw OZE.
Unia Europejska znalazła się w punkcie zwrotnym: zderzenie kryzysu energetycznego z ambicjami klimatycznymi obnaża napięcia, których nie da się dłużej ignorować. Jeśli trend się utrzyma, europejska transformacja energetyczna może zostać znacząco spowolniona, a świat otrzymuje czytelny sygnał, że nawet najbardziej ambitnym gospodarkom brakuje odporności na surowcową presję.
Premier rzuca złote myśli, a minister zdrowia chwali się sukcesami… Gdy pacjenci czekają na leczenie, rząd proponuje… debatę. W tym samym czasie szpitale zaczynają przechodzić w tryb awaryjny…
Więcej ℹ️ od 00:00 na » https://t.co/1HYRtWjbz8
📰📲 https://t.co/5oUNtNgoqJ pic.twitter.com/jVKotyEbcF
— GP Codziennie (@GPCodziennie) December 4, 2025