W piątek 5 grudnia Biały Dom opublikował nową Strategię Bezpieczeństwa Narodowego USA, podpisaną przez prezydenta Donalda Trumpa. Nie jest to zwykła aktualizacja ani rutynowy raport: takie opracowania stanowią fundament, na którym buduje się decyzje dyplomatyczne, wojskowe i gospodarcze.

W mojej ocenie jego zapisy są wyjątkowo istotne, ponieważ mogą mieć daleko idące, długofalowe konsekwencje — nie tylko dla samych Stanów Zjednoczonych, ale również dla stabilności globalnej, architektury bezpieczeństwa oraz relacji między najważniejszymi postaciami na arenie międzynarodowej.

Innymi słowy, to strategia, która w praktyce może przełożyć się na zmianę układu sił w świecie, przetasowanie dotychczasowych sojuszy i redefinicję podstawowych założeń amerykańskiej polityki zagranicznej.

Najkrócej mówiąc: przez najbliższe lata USA zamierzają skupić się przede wszystkim na półkuli zachodniej, jednocześnie ograniczając swoją strategiczną obecność w Europie i Azji.

Zamiast promować demokrację i bronić dotychczasowego ładu międzynarodowego, Stany Zjednoczone mają kierować się teraz polityką „elastycznego realizmu” oraz ustanowić „doktrynę Trumpa” jako współczesną wersję doktryny Monroe w Ameryce Łacińskiej [według której USA zastrzegają sobie prawo do kontrolowania sytuacji w Ameryce Łacińskiej i niedopuszczania tam obcych mocarstw].

W praktyce oznaczałoby to nie tylko zdecydowane ograniczanie wpływów rywalizujących mocarstw — takich jak Chiny — czy ugrupowań pokroju BRICS w regionie, lecz także gotowość USA do szybkiego sięgania po środki militarne w odpowiedzi na niekorzystne zmiany polityczne w Ameryce Łacińskiej.

Co istotne, w dokumencie nie padają sformułowania określające Chiny jako przeciwnika czy zagrożenie. Administracja Trumpa ujmuje je raczej jako konkurenta handlowego, z którym trzeba się rozprawić przede wszystkim na płaszczyźnie ekonomicznej, aby zapobiec ewentualnemu konfliktowi.

Polityka USA wobec Tajwanu pozostaje niezmieniona. W dokumencie pojawia się jednak wyraźna uwaga, że bez zwiększenia wydatków obronnych ze strony sojuszników w regionie — Korei Południowej, Japonii i Australii —

Stany Zjednoczone nie będą w stanie utrzymać równowagi militarnej z Chinami, co »uczyniłoby obronę wyspy niemożliwą«.

Europa zostaje sama?

W odniesieniu do Europy Waszyngton deklaruje jednoczesne wspieranie „patriotycznych” ugrupowań podważających integralność Unii Europejskiej, wywieranie presji na europejskich sojusznikach w sprawie zwiększenia nakładów na obronność oraz dążenie do przywrócenia „strategicznej równowagi” z Rosją na kontynencie.

Fragment Strategii Bezpieczeństwa Narodowego USA (National Security Strategy 2025) dotyczący Europy, 5 grudnia 2025 r.

Fragment Strategii Bezpieczeństwa Narodowego USA (National Security Strategy 2025) dotyczący Europy, 5 grudnia 2025 r.whitehouse.gov/administration / whitehouse.gov

Trzy te cele ujęto pod hasłem „promowania europejskiej wielkości”, choć w praktyce wzajemnie się wykluczają i podkopują fundamenty bezpieczeństwa oraz więzi politycznych, które przez sześć dekad definiowały relacje transatlantyckie.

Strategia odwołuje się również do kwestii rozszerzenia NATO, zapowiadając, że USA będą dążyć do „zakończenia postrzegania — i zapobieżenia rzeczywistości — NATO jako sojuszu rozszerzającego się w nieskończoność”.

W połączeniu z ostatnimi doniesieniami agencji Reutera o planach przekazania Europie przywództwa w NATO w 2027 r., zarysowuje się scenariusz możliwego amerykańskiego odwrotu z kontynentu w niedalekiej przyszłości.

Narodowa strategia bezpieczeństwa 2025 przewiduje także dalsze wycofywanie się USA z Bliskiego Wschodu — przede wszystkim z powodu społecznego zmęczenia „wojnami bez końca” oraz rosnącej niezależności energetycznej Ameryki.

Mimo trwającej agresji Hamasu wcześniejsza wymiana jeńców między Izraelem a Hamasem jest w dokumencie przedstawiana jako fundament pod przyszłe porozumienie pokojowe w regionie.

Co ciekawie, strategia wzywa do prowadzenia pragmatycznych relacji z monarchiami Zatoki Perskiej i całkowitego porzucenia idei ich demokratyzacji — określając podejście wcześniejszych administracji jako

chybiony eksperyment polegający na moralizatorskim pouczaniu tych państw o demokracji.

„Przekroczenie Rubikonu”

W mojej ocenie wizja przedstawiona przez obecną administrację stanowi prawdziwe przekroczenie Rubikonu — moment, po którym trudno będzie wrócić do wcześniejszej polityki bez poniesienia ogromnych kosztów. To wyraźny i niemal bezprecedensowy sygnał, że Stany Zjednoczone zamierzają stopniowo wycofywać się z najważniejszych sojuszy regionalnych, które przez dekady były fundamentem globalnej stabilności.

Jednocześnie dokument wskazuje na porzucenie dwóch filarów amerykańskiej dyplomacji XX i początku XXI wieku: obrony liberalnego, opartego na zasadach ładu międzynarodowego oraz aktywnego promowania demokracji i praw człowieka na świecie.

Takie odejście od dotychczasowej roli Ameryki nie jest jedynie zmianą akcentów w polityce zagranicznej — to głęboka, systemowa transformacja, która może zmienić sposób funkcjonowania całego świata.

W praktyce oznacza to, że porzucamy naszych dotychczasowych partnerów, niekiedy w momentach, gdy najbardziej liczą na amerykańskie wsparcie, a jednocześnie oddajemy strategiczną przestrzeń naszym rywalom. To nie tylko krótkoterminowe osłabienie pozycji USA, ale proces, którego konsekwencje mogą wybrzmiewać przez dekady.

Szkody wyrządzone taką strategią — erozja zaufania do Stanów Zjednoczonych, rozpad istniejącej architektury bezpieczeństwa oraz rosnąca śmiałość państw autorytarnych — mogą okazać się niezwykle trudne do naprawienia. W pewnych obszarach skutki mogą być wręcz nieodwracalne, a odbudowa pozycji i wiarygodności Ameryki może wymagać pracy całych pokoleń.