Awantura wokół prezydenckiego weta do ustawy o rynku
kryptoaktywów sprawiła, że kryptowaluty stały się w Polsce kolejnym
tematem, w którym fakty przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Opinie rozeszły
się po linii partyjnego podziału i każdy w tym sporze uważa się za eksperta,
chociaż mało kto rozumie, o co chodzi. Najlepiej udowodnili to posłowie
zabierający głos podczas piątkowej dyskusji w Sejmie.

"Kto to jest bitcoin?" Nawrocki wetuje, Tusk atakuje, Kaczyński chce zakazać"Kto to jest bitcoin?" Nawrocki wetuje, Tusk atakuje, Kaczyński chce zakazać/ Bankier.pl

Zacznijmy od faktu, z którym raczej nikt nie będzie dyskutował.
2 grudnia prezydent Karol Nawrocki zawetował ustawę o rynku kryptoaktywów.
Prawdopodobnie wtedy wielu ludzi usłyszało o niej po raz pierwszy. Specjalnie
dla nich wyjaśnimy w skrócie, czym jest (oraz czym nie jest) ta ustawa.

Czym jest ustawa o rynku kryptoaktywów?

Ustawa o rynku kryptoaktywów ma na celu wykonanie prawa
Unii Europejskiej, a konkretniej rozporządzeń MiCA (Markets in
Crypto-Assets) i TFR (Transfer of Funds Regulation). Obowiązują one bezpośrednio
w Polsce i w całej UE. Każdy kraj członkowski musiał jednak przyjąć ustawę,
która dopasuje te rozporządzenia do lokalnych realiów, m.in. ustanawiając
nadzorcę, który będzie wydawał licencje firmom działającym na tym rynku i
pilnował, czy przestrzegają one prawa.

Unijne rozporządzenie MiCA zostało przyjęte przez UE w
połowie 2023 roku. Do końca 2024 roku państwa członkowskie miały
czas, by przyjąć odpowiednie ustawy implementujące unijne prawo. Polska, jak przyznał sam premier Donald Tusk, jest ostatnim krajem UE, które dotąd nie zdążyło tego zrobić. To, że nasz kraj obudził
się bez niej w grudniu 2025 roku, nie jest jednak „zasługą” prezydenta.

Opóźnienie to wynik powolnego działania Ministerstwa
Finansów, a także braku zainteresowania tym tematem ze strony całości
polskiej sceny politycznej, ponieważ gdy był na to czas, ustawa o rynku
kryptoaktywów nie zajmowała specjalnie żadnego posła z żadnego ugrupowania.
Opóźnienie nie oznacza też, że nasza ustawa była tak dopracowana, że jej
napisanie zajęło tyle czasu.

Premier: 600 Tys. oszukanych Polaków – skąd ta liczba?

– Ta ustawa miała chronić wszystkich, którzy inwestują w
kryptowaluty. W Polsce to blisko 3 mln ludzi. Według raportu Polskiego
Instytutu Ekonomicznego 20 proc., a więc 600 tys. Polek i Polaków
zostało już oszukanych na tym rynku przez nieuczciwych graczy. To jest główny
powód, dla którego zaproponowaliśmy tę ustawę. Tak jak we wszystkich państwach
europejskich, aby chronić inwestorów, szczególnie tych drobnych, przed
nadużyciami, oszustwami tych najbardziej bezwzględnych graczy na rynku
kryptowalut – tak w ubiegły wtorek weto prezydenta skomentował premier Donald
Tusk. O 600 tys. poszkodowanych mówiło również wielu polityków
rządzącej koalicji.

Skąd wzięła się ta liczba? W artykule w serwisie LinkedIn
wyjaśnił to prawnik Aleksander Wilner, który sprawdził badania, na które
powołuje się rządowa koalicja. 600 tys. poszkodowanych osób brzmi jak
społeczny kataklizm, ale podstawą do tych obliczeń stała się ankieta przeprowadzona
na 1220 osobach, z których 12% zadeklarowało posiadanie
kryptowalut, a 1/5 z tej grupy miała do czynienia z oszustwem.
Doświadczenia ok. 29 respondentów z uproszczonego badania typu foresight
zamieniono więc w twarde dane o 600 tys. poszkodowanych. Nie negujemy
występowania oszustw, ale określenie ich skali wymagałoby jednak lepszej
metodologii.

Druga dyskusyjna kwestia do wyjaśnienia brzmi: o czym tak
naprawdę mówimy, mówiąc o kryptowalutowych oszustwach? W zdecydowanej
większości przypadków mają one bowiem tyle wspólnego z kryptowalutami, co
oszustwo „na policjanta” z prawdziwą policją, co również zaznaczał w swoim
artykule Aleksander Wilner. Kryptowaluty są zwykle wabikiem i bajką tłumaczącą
obietnicę wysokich zysków oraz metodą transferu środków. Koncentrując
się na pierwszej funkcji: ustawa nie ochroni Polaków przed oszustami, którzy
działają poza prawem.

Kto jest winny strat na rynku

Skoro mowa o osobach najważniejszych w Państwie, to przed
premierem Donaldem Tuskiem należałoby umieścić Marszałka Sejmu Włodzimierza
Czarzastego, ale tzw. ustawa o kryptoaktywach to jednak projekt rządowy,
więc dajemy pierwszeństwo premierowi. Tym bardziej że polityk Lewicy nie na
Sali plenarnej, ale na swoim koncie na platformie X umieścił post, w którym
napisał:

„Jeżeli w najbliższym czasie jakaś grupa społeczna straci
swoje pieniądze ze względu na brak unormowań, prawnych w tej sferze to winni
będą Nawrocki (prezydent RP, przyp. red.), PIS i Konfederacja. Zostaliście
ostrzeżeni”. (pisownia oryginalna).

Uzasadnieniem takiej tezy jest fakt, że brak polskiej ustawy
wprowadzającej MiCA rodzi chaos prawny, mimo że samo rozporządzenie MiCA już
obowiązuje w UE. Rozporządzenia unijne mają bezpośrednie zastosowanie,
więc podstawowe zasady dotyczące emisji, obrotu i świadczenia usług związanych
z kryptoaktywami już funkcjonują.

Wypowiedź Marszałka Czarzastego jest uproszczeniem i celową
polityczną retoryką z dwóch kluczowych powodów: główną przyczyną strat w
kryptowalutach są własne decyzje, a nie brak regulacji krajowych. Inwestorzy
wchodzący na ten rynek powinni być świadomi wysokiego ryzyka inwestycyjnego,
dużej zmienności i potencjalnych strat. Polityków można przede wszystkim
obciążyć odpowiedzialnością za opóźnianie i komplikowanie wdrożenia unijnych
mechanizmów ochronnych w Polsce, ale to powinien być zarzut przede
wszystkim wobec koalicji rządzącej.

Słowa Marszałka Włodzimierza Czarzastego to polityczny
spin, aby przerzucić odpowiedzialność na opozycję i prezydenta. Gdzie byli
politycy koalicji rządzącej, gdy trzeba było wprowadzić ustawę 11 miesięcy
temu? Kto ponosi odpowiedzialność za oszustwa, które wydarzyły się w tym
okresie? I czy ustawy regulujące tradycyjny rynek finansowy zapobiegają 200
mln złotych kwartalnych strat, ponoszonych przez Polaków na różnego rodzaju
przekrętach? Czy zapobiegły aferom Amber Gold, SKOK, HREIT, Aforti itd. itp.?

Druga strona medalu

Chociaż ustawa o rynku kryptoaktywów nie powstrzyma
bezpośrednio oszustów (tych, którzy działają zupełnie poza prawem, jak w
przypadku oszustw „na wnuczka”), całkowite bagatelizowanie jej znaczenia w
walce z przestępczością też jest błędem. Jak wskazuje radca prawny Artur
Bilski, od niemal roku nie zostały przyjęte odpowiednie przepisy w zakresie
sankcji karnych i przeciwdziałania praniu pieniędzy, za co Komisja
Europejska zdążyła wszcząć przeciwko Polsce postępowanie naruszeniowe.
Prawnik podkreśla, że Krajowa Administracja Skarbowa na bieżąco wykreśla z
rejestru kryptowalutowych firm nierzetelne podmioty, ale nie ma narzędzi, by
podejmować skuteczne działania.

– Z tego powodu należy jak najszybciej przyjąć ustawę dostosowującą
polskie prawo do MiCA – wskazuje Artur Bilski. – Do tego jest jednak potrzebne
współdziałanie parlamentu i głowy państwa. Bez nowej ustawy nie można będzie
wyznaczyć nadzorcy, ani karać, a po 1 lipca przyszłego roku może to
doprowadzić do prawnego absurdu, w którym wszyscy dostawcy staną się
nielegalni, ale jednocześnie nie będzie nikogo, kto będzie mógł nadzorować i
wymierzać kary. Konieczne może być wypracowanie jakiegoś rozwiązania
pomostowego, bo Polska to drugi w UE kraj pod względem liczby
zarejestrowanych dostawców (niektóre źródła podają, że nawet pierwszy). A czasu zostało już bardzo mało –
dodaje prawnik.

Posłowie nie znają się na kryptowalutach, stablecoinach i
blockchainie

Wokół ustawy o rynku kryptoaktywów i prezydenckiego weta do
niej pojawiło się już tyle kompromitujących wypowiedzi polityków z właściwie
każdej partii, że trudno byłoby wymienić je wszystkie. Nie będziemy pastwić się
nad przekręconymi nazwami. Zostawimy w spokoju „kryptowuty” Hanny
Gronkiewicz-Waltz oraz „stabletcoiny” i „eferum” Waldemara Żurka, czy też
wcześniejsze wypowiedzi o „blakczejnie” lub „blokchejnie” – chociaż w pewien
sposób oddają one poziom wiedzy polskich polityków na temat rynku, o
którym mają w ostatnich dniach bardzo wiele do powiedzenia. Skoncentrujemy się
na merytorycznych zarzutach. A prawdziwym apogeum wartych komentarza cytatów
okazało się piątkowe posiedzenie przed głosowaniem ws. odrzucenia
prezydenckiego weta, ale nie tylko.

Waldemar Żurek: ustawa wyeliminuje przestępstwa

Przemawiając w piątek w Sejmie, minister sprawiedliwości
odczytał raport, w którym zwrócono uwagę, że kryptowaluty stanowią kluczowy
element oszustw związanych z fałszywymi platformami inwestycyjnymi, jako
„narzędzie wyłudzania, ukrywania tożsamości sprawców oraz legalizacji środków
pochodzących z przestępstwa”.

„Mechanizm tych oszustw opiera się na stworzeniu pozorów
legalnej działalności inwestycyjnej przy jednoczesnym wykorzystaniu specyfiki
walut wirtualnych, takich jak decentralizacja, anonimowość oraz co do
zasady brak możliwości cofnięcia transakcji. Te środki rozpływają się
bezpowrotnie – polskich obywateli” – podkreślił minister Waldemar Żurek.

Ustawa o rynku kryptoaktywów nie sprawi jednak, że
przestaną się rozpływać. Ustawa nie zmieni „specyfiki walut wirtualnych”.
Nie sprawi, że transakcje będzie można cofnąć. Ta ustawa nie jest o tym.
Przerzucanie uwagi publicznej na temat oszustw inwestycyjnych jest medialne,
ale ustawa dotyczy podmiotów, które chcą działać legalnie. Oszuści, którzy
za nic mają sobie kodeks karny, nie będą starać się o licencję od Komisji
Nadzoru Finansowego. KNF nie zablokuje transakcji na blockchainie. Od
zwalczania oszustw są sprawne służby i prokuratura, a nie ustawa wdrażająca do
polskiego prawa unijne rozporządzenie MiCA.

Tajemnicza giełda lobbująca na prawicy

Minister finansów Andrzej Domański, wypowiadając się
w Sejmie, zwrócił się z pytaniem do reprezentującego prezydenta ministra
Boguckiego: „na co wam są te trzy tygodnie, na jakie operacje, kto ma wam tę
ustawę przez te trzy tygodnie napisać?”. Szef resortu finansów zdaje się
nawiązywać do wypowiedzi Donalda Tuska, wpisując się w narrację, jakoby
działania prezydenta i PiS były motywowane wsparciem giełdy kryptowalut Zondacrypto,
za którą mają stać pieniądze mafii i powiązania z Rosją.

Warto zaznaczyć jednak, że jeszcze niedawno przedstawiciele
Ministerstwa Finansów występowali ramię w ramię z przedstawicielami Zondacrypto
na konferencjach finansowych dyskutując o regulacjach – m.in. podczas Warsaw
Finance Week, gdzie pojawił się wiceminister resortu Jurand Drop. O
służbach i zagrożeniu z Rosji nie było wówczas mowy, podobnie jak podczas
poprzednich rozmów o ustawie.

Nie będziemy rozpisywać się na temat zarzutów dotyczących
Zondacrypto (dawny BitBay) i podejrzanych wątków w historii spółki – każdy może
prześledzić je sam, podobnie jak oświadczenie giełdy wydane po wecie prezydenta
Nawrockiego. Problem polega na tym, że argument łączący weto z jej interesami przeczy
faktom, ponieważ spółka ta jest zarejestrowana w Estonii. Kwestia
kształtu polskiej ustawy o rynku kryptoaktywów nie jest dla niej żadnym być
albo nie być.

– Brak polskiej ustawy dużym, międzynarodowym podmiotom
wcale nie będzie przeszkadzał. Te bowiem posiadają zasoby, by zarejestrować się
za granicą i tam uzyskać licencję. Część z nich już to zrobiła, inne są w
trakcie procesu – mówi radca prawny Artur Bilski. Brak regulacji w kraju uderzy
dziś przede wszystkim w banki i domy maklerskie (które bez ustawy nie są
w stanie podjąć takiej działalności), ale też uczciwe podmioty lokalne chcące
pozyskać licencję, a także polskich inwestorów i budżet – komentuje
prawnik.

Radosław Sikorski: na rynku krypto jest bańka

 „Gdy bańka pęknie i tysiące Polaków
straci swoje oszczędności, przynajmniej będą wiedzieli, komu podziękować” –
idąc tokiem rozumowania ministra spraw zagranicznych, ustawa w obecnym
kształcie chroni oszczędności Polaków przed pęknięciem bańki na rynku
kryptowalut? Co więcej, dowiadujemy się, że na rynku kryptowalut mamy do
czynienia z bańką. Czy kolejnym krokiem rządu będzie wprowadzenie ustawy
chroniącej oszczędności Polaków przed spadkami na giełdzie? 

Dariusz Wieczorek: Prezydent Nawrocki steruje rynkiem
krypto

„Sam fakt weta prezydenta, powoduje, że wartość tych
kryptoaktywów, kryptowalut spadła już prawie, w niektórych przypadkach o 50
proc.” – Dariusz Wieczorek, Lewica.

Wypowiedź nie przeszła bez echa w mediach społecznościowych,
bowiem jest jaskrawym przykładem braku zrozumienia nie tylko, czym są
kryptowaluty, ale też jak działają rynki finansowe, czego przynajmniej w
drugim wypadku należałoby się spodziewać po byłym ministrze szkolnictwa
wyższego i nauki, a w przeszłości prezesie spółek kapitałowych (m.in. w Grupie
Enea).

Decyzje polityczne w Polsce nie mają żadnego znaczenia dla globalnej
wyceny w kontekście wielkości światowego rynku kryptowalut, który obecnie
jest wyceniany na 3,1 biliona dolarów. Rynek kryptowalut jest wyjątkowo
zmienny, ale dzienne, czy nawet kilkudniowe przeceny rzędu 50 proc.
zdarzają się tylko w przypadku globalnej ucieczki kapitału od ryzykownych
aktywów.

1 grudnia, gdy prezydent zawetował tzw. ustawę o
kryptowalutach, kurs bitcoina w dolarach spadł o ok. 5 proc. (w
zależności od giełdy). Kolejnego dnia zyskał jednak przeszło 6 proc.
Wbrew opinii posła Wieczorka, Prezydent RP nie ma wpływu na światowy rynek
kryptowalut, nad czym w sumie można ubolewać.

Robert Telus: Kto to jest bitcoin?

Trzeba przyznać, że Dariusz Wieczorek trafił jak kulą w
płot, w który wcześniej celował inny były minister – Robert Telus z
Prawa i Sprawiedliwości. Kilka tygodni temu były minister rolnictwa został
zapytany przez influencera vv_mati na korytarzu sejmowym, czy wolałby
dostać 10 tys. zł, czy jednego bitcoina? „Kto to jest bitcoin?” –
odpowiedział Telus.

Gdy padła podpowiedź, że to największa kryptowaluta,
przyznał, że nie wie, jaka jest jego wartość. Brak wiedzy nie przeszkodził
jednak uprawiać polityki (nie przeszkadza prawie nigdy, nikomu) i dodać, że
jako wielbiciel polskiej waluty wybiera 10 tys. zł. Miejmy nadzieję, że
jako minister rolnictwa, gdy przychodziło do akceptacji warunków dopłat dla
polskich rolników, wiedział, która waluta rozliczeniowa będzie korzystniejsza.

Jarosław Kaczyński: Nie wiem, nie znam się, więc zakazuję

„Ja, że tak powiem, kryptowalutami się całkowicie nie zajmuję.
Osobiście uważam, że powinny być zakazane, ale tutaj prezydent uznał, że to
jest przeregulowanie” – Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i
Sprawiedliwości.

Ten cytat warto przytoczyć z dwóch powodów. Po pierwsze
uwydatnia odwieczny dylemat: czy decyzje polityczne powinny opierać się na
wiedzy ekspertów, czyli rządów ludzi mądrych, czy na woli większości, jak w
demokracji. Platon w Państwie krytykował demokrację, argumentując, że
rządzenie, podobnie jak medycyna, wymaga specjalistycznej wiedzy. Jednak przez
stulecia tłumaczono, że nic lepszego od demokracji i woli ludu nie wymyślono, a
obywatele, nawet jeśli nie są ekspertami, dążą w zbiorowej mądrości do
racjonalnych decyzji.

Postulat zakazu czegoś pomimo braku zrozumienia zagadnienia
jest zaprzeczeniem racjonalności demokracji i zdradza – i to uwaga nie
tylko wobec prezesa PiS, ale także polityków powielających ten przekaz z obozu
rządzącego – że tak naprawdę głoszą idee socjalizmu, który stosował
proste rozwiązania, jakimi są zakazy złożonych problemów, których się nie
rozumie. Wypowiedź pokazuje, w jak fatalnej sytuacji jest Polska, skoro u
liderów dwóch czołowych partii w kraju, którzy od 20 lat wymieniają się
władzą, pokutuje idea dziesięcioleci ustroju, w którym się wychowali.

Po drugie, nie da się zakazać kryptowalut. To znaczy
formalnie można zakazać wszystkiego, ale w praktyce skuteczność takiego zakazu
jest ograniczona ze względu na zdecentralizowany i globalny charakter
technologii blockchain.

Rząd może zakazać obrotu, emisji, wymiany i świadczenia
usług związanych z kryptowalutami, a także nałożyć sankcje karne za handel i
płatności w kryptowalutach, ale sam protokół bitcoina czy innych kryptowalut
działa na sieciach peer-to-peer rozproszonych po całym świecie, co
sprawia, że państwo nie może go „wyłączyć”, więc technicznie pozostaje
możliwość korzystania z nich. Zakaz może to utrudnić, ale nie przekreślić, co
widać nawet w Chinach, które uznały wszystkie transakcje kryptowalutowe
za nielegalne, zakazały giełd oraz kopania, a instytucjom finansowym
świadczenia usług krypto. Gdyby wprowadzono zakaz, Polska znalazłaby się obok
Chin w gronie takich państw jak Pakistan, Afganistan, Irak, Boliwia, Tunezja,
Bangladesz czy Egipt.

Zapominalski Janusz Kowalski

Na koniec przytoczmy cytat Janusza Kowalskiego z PiS,
który zabierając głos na mównicy sejmowej przy okazji dyskusji w parlamencie, a
konkretnie sprawozdania Komisji Finansów Publicznych o wniosku Prezydenta RP o
ponowne rozpatrzenie ustawy o rynku kryptoaktywów, przekonywał:

„Możemy być lepsi niż Czesi, Estończycy, Niemcy czy
Maltańczycy. Tego nie chce Platforma Obywatelska, tego chce Prawo i
Sprawiedliwość, które kocha wolność, przedsiębiorczość i rozumie Polaków”.

Pomijając już aspekt wątpliwej miłości do szeroko rozumianej
wolności, jaką największa partia opozycyjna się chwali (mimo chęci zakazu
kryptowalut wyrażonej przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego), oraz tego, że
uczucia do przedsiębiorców PiS, wtedy gdy rządził, okazywał w bardzo
perwersyjny sposób (Polski Ład i wyższa składka zdrowotna), warto zauważyć, że szaty
zwolenników kryptowalut politycy tej partii zakładają tylko, gdy jest im to
wygodne. Przypomnijmy, że Komisja Nadzoru Finansowego wespół z NBP za
czasów rządów Zjednoczonej Prawicy ostrzegały przed kryptowalutami.

Nadzorca finansowy w czasach rządów obecnej opozycji
przeprowadził ofensywę, po której raz za razem na listę ostrzeżeń KNF trafiały
polskie giełdy i firmy z branży kryptowalut
. Atmosfera wokół rozpędzającej się
branży gęstniała na tyle, że nawet indywidualni inwestorzy mieli problemy z
prowadzeniem rachunków bankowych. Przez osiem lat rządów poprzedniej
ekipy branża miała zaciągnięty hamulec i adresatem podnoszonych publicznie
teraz zarzutów o latach zaniedbań regulacyjnych w branży jest przede wszystkim
Prawo i Sprawiedliwość.

Źródło: