W październiku sieć obiegł fragment rozmowy z Mateuszem Pawłowskim, czyli Kacperkiem z serialu Rodzinka.pl. Młody aktor wybuchł po serii pytań, krzycząc do prowadzących program „Niepewne sytuacje”: — Nie jestem dzieckiem!

Film w mediach społecznościowych ma milionowe zasięgi i do dziś budzi emocje. Można go obejrzeć poniżej.

— Nie ma dnia, bym nie dostał powiadomienia typu: „chamy”, „buraki”, „chłopak fajny, ale prowadzący to dwa stare dziady” — mówi nam Michał Kempa. Ale prawda o emitowanym w TVP programie jest zaskakująca.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

— Bardzo mocno zdradzam, może nie powinienem. Ale w sumie lubię mówić o kulisach. Wszyscy uczestnicy tego programu dostaną scenariusz. To jest w pełni „oskryptowane”. Role naszych gości też, mają je rozpisane. To jest po prostu skecz — mówi połowa duetu prowadzących. Tą drugą jest Wojtek Fiedorczuk.

— Czyli Kacperek z Rodzinki.pl tak świetnie zagrał, że aż internet zapłonął? — dopytujemy.

— Ten odcinek miał milion wyświetleń, a w jakichś remiksach to z parę milionów. Zaczęliśmy już nawet wysyłać takie mocne sygnały, że „ej, to jest ustawione”. Nikt nie chce tego słuchać. „Czemu krzyczycie na tego biednego chłopca?”, „Banda buraków, dwóch starych dziadów”. Codziennie dostaję takie powiadomienia na Instagrama. Ten film jest cały czas żywy — podkreśla Kempa.

Prowadzący „Szkła kontaktowego” usłyszał: „jak można pracować dla tej TVN-owskiej…”

Kamil Wolnicki, Sebastian Parfjanowicz: Zaatakował cię kiedyś ktoś na ulicy?

Michał Kempa: Raz w życiu, słownie, ale dosadnie. To było wieczorem, po „Szkle kontaktowym” w TVN. Pojechałem na stację benzynową, kupić coś do jedzenia, i już z daleka widzę, że ktoś mi się przygląda. Przechodzę obok tego pana i słyszę, jak mówi: „o, mądraliński z telewizji”.

To jeszcze nic złego.

Tak, nawet się uśmiechnąłem, sądząc, że to może taki komplemencik. I poszedłem dalej. Nagle słyszę za plecami: „Ty jeszcze się uśmiechasz? Jak można pracować dla tej TVN-owskiej…”. No i tu wiecie, już nie będę cytować.

Michał Kempa w "Szkle kontaktowym" w TVNMichał Kempa w „Szkle kontaktowym” w TVN (Foto: Szkło kontaktowe / TVN)

Mój poziom bezpieczeństwa delikatnie zmalał, więc poszedłem w swoją stronę, a on wykrzykując dalej, szedł w swoją.

Od ilu lat zarabiasz na życie, próbując rozśmieszać ludzi?

Będzie piętnaście.

Wojna na śmierć i życie. Tak zmieniła się Polska od pandemii

I co widzisz? Zmieniła się w tym czasie Polska?

Tak. Ale najbardziej przez ostatnich pięć. To jest w ogóle gigantyczna różnica. Od momentu pandemii to już jest taka wojna na śmierć i życie. Bo ja uważam, że to jest podział między dwoma głównymi obozami i tu wcale nie o politykę chodzi najbardziej. Po jednej stronie są ludzie wierzący w mainstream, po drugiej ci mówiący: „wyłącz telewizor, włącz myślenie”. I ci drudzy tak serio wierzą, że w 2020 r. jakiś rząd światowy, spisek firm chciał wykończyć część populacji.

Coraz trudniej żartować?

Trochę tak. Jak nadepniesz na odcisk pewnym grupom internetowym, to co byś potem nie powiedział, to oni cię zwyzywają. To bardzo widać w mediach społecznościowych.

Kiedyś wrzuciłem na profil „Kultury kolarskiej” film ze wspólnej jazdy z Pawłem Bernasem. I pod spodem od razu jeden komentarz: „tylko dlaczego w 2020 r. na szczypawki namawiałeś, Covidianie?”. To jest na tyle mocno w głowach ludzi.

Trochę mnie to już przeraża, bo kiedyś komedia była po to, by przełamać bariery. A teraz wręcz przeciwnie. A jeszcze dochodzi wojna…

Z czego byś się nie odważył zażartować?

Dalej staram się żartować ze wszystkiego, ale wiecie — tu nawet nie o stand-up chodzi. Ludzie nie są już w stanie ze sobą rozmawiać, widzę to nawet po swojej rodzinie.

U nas zawsze było tak, że każdy miał swoje upodobania i była cała paleta poglądów. Ale to nigdy nie wychodziło poza zwyczajowe ramy, gdy siadaliśmy przy jednym stole.

W Google ludzie pytają: „czy Beata Kempa jest matką Michała Kempy?”

A teraz jest tak, że jeden wujek, czy tam inna ciocia, przestał dzwonić do moich rodziców, oni też już się z kimś nie kontaktują, ten z tym nie gada, pewnych tematów nie poruszamy, bo się kończy awanturą. Nie do końca wiem, jak to się ma zatrzymać. W ludziach siedzi jakaś trauma nieprzepracowana. Podobnie z wojną. Jeszcze parę lat temu przyjmowali Ukraińców, gościli ich w domach…

…a teraz ich nie lubią.

Nienawidzą momentami. Do tego dochodzą ludzie, którzy żyją z napędzania tych emocji. Smutne.

Wiesz, co pierwsze wyskakuje w Google, jak się wpisze „Michał Kempa”?

Nigdy nie sprawdzałem.

„Czy Beata Kempa jest matką Michała Kempy?”

O! Bo dobry żart może trwać wiecznie.

A na czym ten żart polega?

Tylko na tym, że raz do roku sugeruję, że jest moją mamą i wrzucam jej zdjęcie na mojego Instagrama na Dzień Matki. Dostaję rekordy lajków. Ludziom się to nie nudzi.

A miałeś okazję poznać się z panią Beatą?

Nie, ale chciałbym kiedyś. To może być takie zwieńczenie mojej kariery, żeby zrobić sobie chociaż wspólne zdjęcie.

Może powinieneś spróbować w polityce. Byłeś w „Mam Talent!”, a stamtąd łatwo chyba do sejmu można trafić.

Można, chociaż to się źle kończy. Przeczekałem i się przekonałem na przykładzie.

Dlaczego uciekłeś z mainstreamu? A może mainstream zrezygnował z ciebie?

Niekoniecznie mi się tam podobało. Za bardzo musisz się naginać, za bardzo nie jesteś sobą, no i trzeba być w tym naprawdę wybitnym. Może ci się wydawać, że parę razy zrobiłeś podobną rzecz, więc na pewno się sprawdzisz. A potem stoisz koło Marcina Prokopa, który jest mistrzem olimpijskim w tym, co robi i nie chcesz być tym gorszym.

W „Mam Talent” nie zaskoczyło go nic. To TVN wysyła zaproszenia do występujących

W mainstreamie notorycznie tworzy się takie duety, gdzie jeden jest bardzo wielką gwiazdą, a drugi jest dużo słabszy. No i ja nie chciałem być tym drugim. Ale z innej strony, trzeba być uczciwym: gdyby poszło mi lepiej, zachowałbym te wszystkie wady wielkich produkcji dla siebie i siedział w tym wygodnie dalej.

Coś cię jeszcze zaskoczyło w „Mam Talent!”?

No właśnie nic. Z góry wiadomo, kto tam będzie znakomity. Mało kto się dziś do takich programów zgłasza, więc to telewizja jeździ po Polsce, szukając najbardziej utalentowanych. To TVN wysyła zaproszenia do różnych grup, tancerzy, muzyków.

I wszystko już było. Nawet jak ktoś ci się spodoba, to za chwilę podchodzi ktoś, kto pracuje przy programie od początku i mówi: „oni już tu byli trzy razy. Ale przynajmniej mają nową piosenkę!”.

Co nie zmienia faktu, że praca w „Mam Talent!” była najtrudniejszą, jaką miałem. Od dziewiątej rano masz tam 30 wykonawców, którzy wchodzą i wychodzą. Z każdym rozmawiasz na start i po występie. Nie ma sekundy przerwy. Fabryka. Utrzymać skupienie jest niemal niemożliwe, zwłaszcza kiedy starasz się być zabawny, logiczny, energiczny…

Ty im podziękowałeś, czy oni tobie?

Wiem, że nikt w to nie wierzy…

… bo każdy tak mówi.

Ale to ja podziękowałem. Choć pewnie uprzedziłem ich ruch, bo chciałem po prostu już móc pojechać na rower.

Rower to zaraz, poczekaj. Najpierw powiedz, czym się dziś różni TVP od TVN?

Telewizja Polska w likwidacji?

Z tego też się nabijacie?

Bo to wdzięczny żart.

A wygląda jakby była w likwidacji?

To jest w ogóle ciekawa instytucja. Tam się mieszają legendy, no wiecie — Krystyna Janda chodząca po tych długich korytarzach, ten duch wciąż tam się unosi, bo te korytarze od lat się nie zmieniły. To jest takie aż… niewspółczesne.

Tym różni się TVN od Telewizji Polskiej w likwidacji. „Dwa różne światy”

Jak jesteś w takim TVN i potem w TVP, to jesteś w dwóch różnych światach, różnych epokach. I nie jest tak, że jedna jest lepsza, a druga zła. Bo po jednej stronie masz sprawnie działającą, bezwzględną korporację, gdzie wszystko musi przejść przez 17 różnych działów, a po drugiej jest żywioł. Jak masz trochę szczęścia, to od razu ominiesz te 17 działów i trafisz tam, gdzie chciałeś.

Ale TVP to jednak w jakimś stopniu ewenement. Przy wszystkich wadach telewizji publicznej, to zawsze było i jest miejsce, które wbrew pozorom pozwala na więcej, bo nie musi się patrzeć na słupki. Wszystkie legendarne polskie programy komediowe to jednak TVP, te wszystkie Manny, Materny i inne KOCe. Może jestem największym naiwniakiem na świecie, ale wierzę, że ta „misyjność” jakoś tam rezonuje i jest masa rzeczy, dobrych rzeczy, które tam trafiają na antenę, a w komercyjnej stacji by nie mogły. I trzeba z tej możliwości korzystać, trzeba próbować.

Polski sport cię śmieszy?

Zależy jaki. Ekstraklasa jest śmieszna, jak wrzucają z niej memy. Kolarstwo bywa śmieszne, choć i trochę straszne zarazem.

Słynnego orędzia prezesa Banaszka to nawet ty byś nie wymyślił, co?

Całe fragmenty znam na pamięć. „Jaguar. Jaguar. Jaguar. Będziemy mieć Jaguary”.

Czyli jego byś zaprosił do stand-upu?

Z całą konstelacją. Bo ten stary działacz, który tam był i mówił o jedzeniu gówna z szosy… No to jednak nie tylko Banaszek. Wszyscy świetnie wypadli. Ale poznałem prezesa Banaszka i to bardzo miły człowiek!

Paweł Fajdek też jest wdzięczny.

W Watykanie rzucają młotem. A Robert Lewandowski pomylił słowa

Dlaczego?

Bo to zabawne, jak opowiadał o tym, że rzut młotem jest dyscypliną, którą się na całym świecie uprawia, popularniejszą od piłki nożnej. I podał przykład Watykanu.

Rozumiesz jego oburzenie wyborami głosujących w Plebiscycie?

No właśnie o to chodzi, że nie można go tak rozumieć. To nie jest konkurs na najlepszego sportowca, najbardziej wysportowanego Polaka. To jest wybór najbardziej popularnego. I w sumie najczęściej się zgadzam z wynikami. No dobra, z żużlem się nie zgadzam. Żużla nie rozumiem.

To jest bardzo zmobilizowane środowisko. Nie ma co z nimi zadzierać, może też kupują bilety na twoje występy.

No właśnie. A teraz jestem na etapie planowania trasy, więc wszystkich żużlowców przepraszam. Rzut młotem też jest bardzo ciekawy. Zawsze chciałem go uprawiać, ale niestety nie mogę. Kontuzję mam.

Nie masz wrażenia, że polskim sportowcom brakuje luzu?

To jest tak, że im popularniejszy sport, im większy sukces, tym sportowiec jest nudniejszy. Nie spotkałem się na przykład… no nie wiem, czy jest jakiś ciekawy piłkarz. Sorry, bardzo to górnolotnie brzmi, ale mam wrażenie, że oni dopiero się stają ciekawi, jak skończą kariery, urosną im brzuszki i zaczną opowiadać, jak to 15 lat temu pili na zgrupowaniach reprezentacji.

Wiesz, widziałem, jak Robert Lewandowski zapala Empire State Building. Pomijając, że myli słowo niepodległość z niezależnością, to wszystko jest tak strasznie miałkie, takie wykalkulowane pod oczekiwania sponsorów, takie sformatowane od czasów, nie wiem, juniorsko-trampkarskich.

A wolno pytać Igę Świątek o koraliki?

Pewnie wolno. Choć ja zawsze jestem po stronie Igi. A raczej przeciwko tym, co jej nie lubią. Nie jesteśmy już w tych czasach, kiedy wygrywała 30 spotkań z rzędu. Naturalne, że wtedy była trochę bardziej wyluzowana i miała więcej ochoty na żarty niż teraz. Ale nie wiem, nie znam się. Znam się na kolarstwie.

Trenujesz, prowadzisz kolarskie konto na Instagramie, jeździsz co roku na Tour de France. Skąd aż taka zajawka?

W Tour de France zakochałem się od pierwszego razu. Bo tam kolarstwo jest ludowym sportem, nie tak jak w Polsce, gdzie staje się dyscypliną dla bogatych, takim trochę golfem.

Na kolarstwo wydał tyle, co na małe mieszkanie. I trafił do hiszpańskiego szpitala

We Francji, Włoszech, Hiszpanii ludzie jeżdżą kamperami trzy tygodnie za wyścigiem, spędzają tam całe wakacje. Poza tym wiesz — siatkarza w hali nie dotkniesz, a ten kolarz na podjeździe jest na wyciągnięcie ręki. Niesamowite przeżycie, emocje, zabawa.

Jako amator masz za sobą pierwszy poważny wypadek. Połamałeś się, trenując na zgrupowaniu w Hiszpanii. To nie przyćmi tej miłości?

Złamałem obojczyk i żebra. To i tak dziwne, że tak długo się wymykałem statystyce.

Kolejna odznaka kolarza?

Trochę tak. Najgorsze było, że nie zdążyłem kupić ubezpieczenia i tylko EKUZ miałem. Zapomniałem po prostu. Więc tak ze 30 tys. zł. dołożyłem.

Hiszpańska służba zdrowia zdała egzamin?

Trochę się bałem, bo nie byłem w stanie mówić prawie. I myślałem, że może mam pęknięte płuco. Na szczęście było tylko obite. A tam w szpitalach, to niejednego kolarza już widzieli, więc pośpiechu nie było.

„Ciclista, ciclista” — powiedzieli i położyli mnie na takim dużym, twardym, metalowym stole. Ależ to było niewygodne. No i wyszli, mówiąc bym znalazł numer EKUZ. Z pół godziny tam leżałem, nawet krzyczałem, że bardzo boli. W końcu przyszła jakaś pielęgniarka i powtarzam, że boli. Na co ona: „Oh, You hurt very much”. Kiwnęła głową i wyszła.

No ale potem wrócili, zrobili mi prześwietlenie. Fentanyl mi nawet podali, ale w ogóle nie poczułem. Przereklamowane.

Ile pieniędzy już wydałeś, udając zawodowego kolarza?

Obawiam się, że bardzo dużo.

Byłoby już na mieszkanie w Warszawie?

Chyba nie, bo ceny w Warszawie są wysokie. Może na jakieś małe, 40-metrowe na obrzeżach. O, jakbym pojechał na mistrzostwa świata mastersów do Australii, to na pewno by się na to mieszkanie zebrało. Ale kontuzja wymusiła oszczędności.

Wyjazdy, treningi, rowery. Trochę to kosztuje.

Pięć rowerów!

Pięć rowerów, trener…

Ale trener nie bierze dużo. Może dlatego, że słabo trenuje. Teraz niestety zaczyna mi świtać w głowie, że jakbym miał droższego, to może bym lepiej jeździł. I co żeście narobili?!