MAGAZYN_FPFF

Na pierwszy rzut oka początek filmu jest bajką. Gośka (Agata Turkot), radosna, pracowita, wierzy, że los wreszcie dał jej „tego jedynego”. Wybrankiem jest Grzesiek (Tomasz Schuchardt), inteligentny i zabawny facet z internetu. Najpierw obsypuje ją kwiatami, potem uwalnia od mieszkania pod jednym dachem z trudną matką (Agata Kulesza), następnie oświadcza się w Wenecji. Zasadniczo kreuje obraz mężczyzny idealnego. Idylla jednak szybko zaczyna pękać. Z romantycznej historii rodzi się opowieść o opresji, a wspólny dom zamienia się w najgroźniejsze miejsce dla kobiety. Reżyser nie opowiada o marginesie, lecz zagląda za drzwi zwykłego domu, który z zewnątrz wygląda na przykładny, a wewnątrz kryje piekło przemocy.

Smarzowski w „Domu dobrym” odsłania mechanizm podwójnej tożsamości. Ludzie, którzy na zewnątrz uchodzą za czarujących, dowcipnych i otwartych, w zaciszu własnych czterech ścian przeobrażają się w despotów. Tomasz Schuchardt genialnie pokazuje kolejne etapy tej metamorfozy, od uwodzicielskiego uśmiechu po lodowate spojrzenie tyrana. Każdy ruch staje się narzędziem dominacji, a relacja jest toksyczną, chorą formą miłości, która więzi, zamiast dawać wolność. Partneruje mu Agata Turkot. Aktorka tworzy przejmujący obraz kobiety tkwiącej w błędnym kole przemocy, wciąż wracającej do oprawcy, zderzającej się z jego agresją psychiczną i fizyczną.

Agata Turkot i Tomasz Schuchardt w filmie „Dom dobry”

Agata Turkot i Tomasz Schuchardt w filmie "Dom dobry"

Lucky Bob, Warner Bros. Entertainment Inc., Paweł Tybora / mat. prasowe

„Dom dobry” nie zatrzymuje się na jednym ujęciu historii. Smarzowski korzystał z konsultacji z terapeutkami i rozmów z ofiarami, by stworzyć opowieść o niewydolnym systemie, zmowie milczenia i lokalnych układach. Pokazuje mechanizm przemocy, który działa, bo instytucje zawodzą, a otoczenie milczy. Widz ma poczucie, że ogląda sytuację, kiedy tragedia już się wydarzyła.

Nie znajdziecie tu prostych żartów, groteskowej i ironicznej stylistyki (oprócz kilku zabawnych scen z wódką i siekierą) znanej z „Wesela”, „Drogówki czy „Kleru”. Kamera nie błądzi po tłumie, lecz skupia się na klaustrofobicznych detalach: trzaskających drzwiach, spojrzeniach, drżących dłoniach. Zamiast satyry mamy naturalizm, który dławi i nie daje wytchnienia.

Tym, co na mnie zrobiło największe wrażenie, jest rozwiązanie formalne. Reżyser sięga po achronologię, oddającą wewnętrzny chaos bohaterki, a elementy subiektywne sprawiają, że rzeczywistość nieustannie przeplata się z jej wewnętrznymi przeżyciami. Całość przywodzi na myśl motyw pętli znany z dzieła Hasa, metaforę uwięzienia i braku wyjścia.

Każde pomieszczenie staje się tu kolejnym kręgiem piekła: kuchnia, w której słowo potrafi zadziałać jak detonator; sypialnia, zamiast intymności niosąca przemoc; telefon, przekształcony z narzędzia komunikacji w instrument nadzoru. Smarzowski buduje świat, w którym nie istnieje ucieczka, a finał, podobnie jak w „Pętli” Hasa, wydaje się nieuchronny.

Film wpisuje się w tradycję kina o przemocy domowej: od „Żony policjanta” Philipa Gröninga po „Biedroneczko, biedroneczko” Kena Loacha. Podobnie jak Loach, Smarzowski unika publicystyki, koncentrując się na jednostce. Dodaje jednak polski kontekst: transgeneracyjność przemocy. To, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, powtarza się w kolejnych pokoleniach, ucząc dzieci ról kata i ofiary. W tym sensie film dialoguje z „Pręgami” Magdaleny Piekorz, ale także z „Różą”, gdzie wojna i gwałt były systemowym doświadczeniem kobiet. W „Domu dobrym” prywatna wojna toczy się codziennie.

Nie sposób też nie zestawić nowego filmu z „Domem złym”. Tam Smarzowski opowiadał o zbrodni i degrengoladzie ludzkiej natury w świecie PRL-u, podając widzom historię niczym kryminalną układankę. Zło stawało się głównym bohaterem filmu, wszechobecne, wszechogarniające. „Dom dobry” jest bardziej kameralny, lecz równie bezwzględny: tutaj zło ma twarz najbliższej osoby, a ofiarą jest ktoś, kto miał być kochany.

„Świata nie zmienię, ale trąbić mogę” — ten cytat ze Stachury, który Smarzowski przywołuje, staje się mottem filmu. „Dom dobry” nie proponuje rozwiązań. Jest aktem demaskacji, burzącym mit o bezpiecznych czterech ścianach. To kino, które odbiera komfort i serwuje obrazy nie do zapomnienia. Kobiety w filmie próbują pomagać głównej bohaterce, szukają sposobów na jej wsparcie, ale reżyser pokazuje, jak trudna i niejednoznaczna jest droga do wyzwolenia z przemocowego kręgu.

Po obejrzeniu każdego filmu reżysera „Wesela” zostają ze mną powidoki. Tak było w przypadku „Domu złego”, tak było w „Róży”, tak jest i teraz. Smarzowski, jak nikt inny, zmusza nas do patrzenia w oczy temu, co najtrudniejsze. To bezkompromisowe kino ogląda się z zaciśniętym gardłem. „Dom dobry” to jedno z najważniejszych osiągnięć reżysera — opowieść, która zostawiła mnie z bolesną zadrą, tkwiącą głęboko niczym niewypowiedziane słowo.

„Dom dobry” bierze udział w Konkursie Głównym podczas 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Film w kinach od 7 listopada.