W Europie zaczynają się pojawiać rozważania, że najbliższe lato może być ostatnim „bez wojny”. Polska przygotowuje się na ewentualny konflikt z Rosją, podobnie jak kraje skandynawskie. Czy to tylko panika, czy realne zagrożenie?
Nie wiem, czy to ostatnie lato bez wojny. Jestem jednak przekonany, że czeka nas konflikt z Rosją. Nie jestem prorokiem, ale mogę wyciągać wnioski na podstawie długoterminowych sygnałów, trendów i motywacji poszczególnych graczy.
W wywiadzie dla serwisu Aktuality.sk czeski ukrainista Dawid Swoboda, ekspert w dziedzinie współczesnej historii Ukrainy i stosunków rosyjsko-ukraińskich, wieloletni pracownik Instytutu Studiów nad Reżimami Totalitarnymi w Pradze, wyjaśnia motywacje Putina. Odpowiada też na takie pytania, jak to, dlaczego Trump odsuwa się od Europy, kto według niego jest silnym europejskim przywódcą oraz dlaczego w interesie Polski jest obrona ukraińskiej przestrzeni powietrznej.
Powiedziałbym, że był to swego rodzaju krok wyrównujący i uspokajający. Europa jest zainteresowana zaznaczeniem swojego stanowiska i wykazaniem niezachwianego wsparcia dla Ukrainy, w obliczu inicjatyw amerykańskiego prezydenta, które nie tylko nie uwzględniają żywotnych interesów Ukrainy, ale w ostatnich dniach potwierdzają obawy ludzi, którzy postrzegali administrację Trumpa jako ideologicznie zmotywowanego gracza wrogo nastawionego do głębszych wartości europejskich. Dla mnie to deja vu, powrót do tego, co wydarzyło się w lutym.
Nawiązuję do wystąpienia J.D. Vance’a na konferencji bezpieczeństwa w Monachium. To, co tam padło, pojawia się teraz ponownie w nowej amerykańskiej strategii [bezpieczeństwa]. Cały kontekst tych wydarzeń tylko pozornie wygląda na wysiłek zmierzający do osiągnięcia pokoju. W rzeczywistości to raczej puste gesty dyplomatyczne, których żadna ze stron nie traktuje poważnie. A jeśli ktoś jednak traktuje je chociaż trochę poważnie, to jest to administracja amerykańska. Nie chodzi jej jednak o sprawiedliwy pokój, tylko o szybkie zawieszenie broni, aby Donald Trump mógł je przedstawić jako swoje kolejne dyplomatyczne osiągnięcie.
We wtorek Trump powiedział, że europejscy przywódcy są słabi. Czy ma rację?
W pewnym sensie tak, ale odpowiedź na to pytanie ma kilka wymiarów.
Po pierwsze, tak, są słabi.
Po drugie, warto zauważyć, że mówi to właśnie Donald Trump, który nie wykorzystuje siły Stanów Zjednoczonych w słusznej sprawie, ale raczej w interesie jakiegoś wulgarnego interesu, szybko zawartego z Władimirem Putinem.
Po trzecie, europejscy przywódcy są słabi również dlatego, że pojęcie „europejski” oznacza bardzo luźną całość, która nie jest przyzwyczajona do jednolitej polityki zagranicznej. Historia jednak obecnie zdecydowanie popycha ją w tym kierunku.
Znalezienie szybkiej i skutecznej jedności w czasie, gdy musimy przygotować się na realne zagrożenie rosyjskim atakiem, jest niezwykle trudne. Gdyby Europa tego dokonała, byłby to kolejny cud cywilizacyjny Zachodu.

Spotkanie europejskich przywódców z prezydentem USA w Białym Domu. Od lewej: premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer, prezydent Francji Emmanuel Macron, Donald Trump, kanclerz Niemiec Friedrich Merz. Z prawej sekretarz generalny Mark Rutte (tyłem) i prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, Waszyngton, DC, USA, 18 sierpnia 2025 r.AARON SCHWARTZ / POOL / PAP
Czy jest dziś w Europie ktoś, kogo można nazwać silnym przywódcą?
Oceniłbym to indywidualnie i zawsze w kontekście tego, jak silne i kulturowo predysponowane jest społeczeństwo danego przywódcy. Niemcy przeszły w ostatnich miesiącach znaczącą zmianę, która dostosowuje je do ducha czasu znacznie bardziej niż na przykład Czechy. Można powiedzieć, że europejscy przywódcy przechodzą obecnie swego rodzaju casting na silniejsze osobowości.
Tradycyjnie silne są Niemcy, Wielka Brytania i Francja. Mniejsze kraje mogą zaskakiwać, czasem pozytywnie, ale ich zdolność do wpływania na kierunek rozwoju Europy jest naturalnie ograniczona wielkością ich gospodarki lub przemysłu obronnego.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo
Trump w swojej nowej strategii mówi również o odejściu od Europy. Wspomina też, że Unia Europejska powinna przejąć kierownictwo NATO do 2027 r. Jak to interpretować? Czy nie jest symboliczne, że jego wystąpienie doceniła Rosja?
Dokładnie tak. Strategia Trumpa zmierza do stopniowego odwrócenia się Stanów Zjednoczonych od Europy. Nie jest to tylko życzenie Donalda Trumpa, ale jasno sformułowana linia, którą podąża jego administracja.
W kontekście tego, o czym wspomniałeś — że doceniła to również Rosja — wracamy do problemu „świata dzielonego na strefy wpływów”. Trump wyobraża sobie środowisko międzynarodowe jako przestrzeń, w której mocarstwa uzgadniają, kto jest właścicielem czego. A Europa, jego zdaniem, nie jest już priorytetowym interesem Stanów Zjednoczonych.
Skoro mówimy o strefach wpływów, czy jest możliwe, że Trump chce połączyć siły z Rosją przeciwko Chinom? W końcu Stany Zjednoczone są największym rywalem Chin. Czy to może być jego taktyka?
Kiedyś była to popularna koncepcja. W pierwszych miesiącach pierwszej kadencji Trumpa wielu próbowało w ten sposób wyjaśnić jego zachowanie i przesadną uczynność wobec Putina.
Jest jednak jeden zasadniczy problem: to całkowicie błędne założenie.
Rosja nie ma Ameryce nic istotnego do zaoferowania, a Ameryka nie ma nic istotnego do zaoferowania Rosji. Mogą się zbliżyć w ramach interesów gospodarczych, owszem. I owszem, konflikt w Ukrainie jest przeszkodą, którą Trump najchętniej cynicznie i szybko by usunął. Ale interesy ideologiczne są dziś dla Moskwy i Pekinu znacznie ważniejsze.
Moskwa i Pekin zbliżają się do siebie w sposób naturalny, a nie przypadkowy. Rosja wie, że bez Chin nie osiągnie swoich celów w Europie. A Putin wie, że nie byłby w stanie prowadzić swojej wojny już piąty rok, gdyby nie miał wsparcia Chin. Dlaczego miałby nagle zerwać tę współpracę?
Co więc Stany Zjednoczone mogłyby zaoferować Rosji?
Bardzo niewiele. Tak, Ameryka może przestać wspierać Ukrainę i odciąć ją od informacji wywiadowczych. To wszystko prawda. Ale Rosja potrzebuje czegoś innego. Potrzebuje przeciwwagi dla Chin, a nie kolejnej umowy handlowej.
Ameryka z kolei nie może znieść sankcji, aby nie wyglądało to na otwartą kapitulację przed Moskwą. Trump po prostu nie przetrwałby tego w sytuacji, gdy zbliżają się wybory w USA, a Partia Republikańska jest podzielona.
Rosja może nawiązać współpracę z USA w Arktyce lub w regionach polarnych, ale to za mało. W rzeczywistym konflikcie zbrojnym z Chinami Stany Zjednoczone nie miałyby podstaw, by polegać na Rosji. Putin doskonale wie, że bez Chin nie ma długoterminowej przyszłości.

Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump (L) i prezydent Rosji Władimir Putin podczas spotkania w Anchorage na Alasce, USA, 15 sierpnia 2025 r.The White House / PAP
Nowa amerykańska strategia, a zwłaszcza odwrót od Europy, budzi obawy. W Europie zaczynają się pojawiać rozważania, że najbliższe lato może być ostatnim „bez wojny”. Polska przygotowuje się na ewentualny konflikt z Rosją, podobnie jak kraje skandynawskie. Czy to tylko panika, czy realne zagrożenie?
Nie wiem, czy to ostatnie lato bez wojny. Jestem jednak przekonany, że czeka nas konflikt z Rosją.
Nie jestem prorokiem, ale mogę wyciągać wnioski na podstawie długoterminowych sygnałów, trendów i motywacji poszczególnych graczy.
Putin chce zmienić porządek świata. Ma 73 lata, ale będzie tu jeszcze długo. Źli ludzie żyją długo. Nie obciąża ich sumienie. Psychopaci dożywają sędziwego wieku, to po prostu fakt.
Jednocześnie jednak nie będzie żył wiecznie. I ma powód, by się spieszyć. Trump zaoferował mu ogromną szansę. Rosja przestaje udawać zdezorientowaną, jak to było kilka lat temu. Putin ma motywację, aby uderzyć w Europę, zanim stanie się ona zbyt silna i zbyt zjednoczona.
Ameryka robi to, co robi. To dla Putina kolejna szansa.
W Europie rośnie nerwowość. Każdego dnia dochodzi do nowych incydentów — balony z Białorusi nad Litwą, Rumunia zgłasza naruszenia przestrzeni powietrznej, mówi się o prowokacjach. Prezydent Czech Petr Pavel powiedział, że jeśli Rosja przekroczy pewne granice, należy strzelać. Rosjanie odpowiedzieli mu, że wtedy „skierują rakiety na Pragę”. Czy Pavel nie ma racji? Czy nie powinniśmy być bardziej zdecydowani?
Problem leży gdzie indziej. Szanuję Petra Pavla, ale zazdroszczę ludziom, którzy mogą powiedzieć banał i zasłużyć na oklaski, jakby to była odważna wypowiedź. To, co powiedział, jest prawdą, choć powinno być sformułowane jeszcze dokładniej: musimy ustalić skalę zagrożeń.
Ale znacznie ważniejsza jest inna kwestia: Europa powinna zacząć chronić ukraińską przestrzeń powietrzną.
Przynajmniej jej zachodnią część, od Kijowa w kierunku zachodnim. Ponieważ to, co spada na Lwów czy Iwano-Frankiwsk, nie jest tylko problemem Ukrainy. To zagrożenie dla Polski, Słowacji, Rumunii.
Polska nie podjęła jeszcze żadnych działań, ponieważ obawia się reakcji sojuszników z NATO. A nikt nie chce wystąpić samodzielnie. Gdyby jednak Europa podjęła wspólną decyzję o ochronie ukraińskiej przestrzeni powietrznej, odciążyłoby to Ukrainę i umożliwiło jej przeniesienie sił na front, zwiększając jej szanse na przetrwanie.
Istotne jest też to, że większość ataków na zachodnią Ukrainę to ataki dronów. To nie są ludzie. Zestrzelenie dronów nie jest eskalacją. To obrona.
Jednak Moskwa od dawna kompromituje słowo „eskalacja” i wykorzystuje je jako narzędzie nacisku. Europa wciąż się na to nabiera.

Prezydent Czech Petr Pawel z żoną Ewą podczas wizyty w Centrum Nanomateriałów, Zaawansowanych Technologii i Innowacji w Libercu, Czechy, 10 grudnia 2025 r.Radek Petrasek / PAP
Jak twoim zdaniem będzie wyglądał najbliższy rok dla Ukrainy? Widzimy, że front prawie się nie zmienia, Rosja zwiększa presję, a Trump w USA zmienia całą politykę zagraniczną. Jaki rozwój sytuacji jest realistyczny?
Najbardziej realistyczny scenariusz jest bardzo prosty: Ukrainę czeka wyjątkowo trudny rok. Nie sądzę, aby była w stanie osiągnąć znaczące zyski terytorialne. Na tym etapie wojny nie chodzi już o szybkie przesuwanie frontu, tylko o długoterminową zdolność do przetrwania, funkcjonowania i opierania się. Pojawia się przy tym kolejny problem, a mianowicie to, że Ameryka stopniowo wycofuje się ze swojej dominującej roli zwolennika Ukrainy.
Jeśli dodamy do tego to, co obecnie obserwujemy ze strony Rosji, otrzymujemy bardzo nieprzyjemny obraz. Moskwa nie prowadzi już wojny jako walki o konkretne linie na mapie. To wojna na wyniszczenie, mająca na celu zrujnowanie państwa od wewnątrz: zniszczenie energetyki, paraliż infrastruktury, wyczerpanie ludności.
Ukraina będzie więc walczyć nie tylko o terytorium, ale o samo funkcjonowanie swojego państwa.
W tej sytuacji absolutnie kluczowe znaczenie będzie miało to, czy Europa zdoła stanąć na własnych nogach i przejąć część ciężaru, który do tej pory ponosiły Stany Zjednoczone. Bez europejskiej obrony przeciwlotniczej i bez europejskiej amunicji problemy Ukrainy znacznie się pogłębią.
Nie oznacza to, że Ukraina przegra. Oznacza to, że przetrwanie będzie znacznie trudniejsze niż dotychczas.