„Freddie chciał, żeby jego życie prywatne pozostało prywatne. To nadal bardzo trudny i bolesny temat. I wściekłby się na mnie i mnie za to znienawidził. Ale jesteś biografką Freddiego. Wykonałaś świetną robotę przy okazji poprzedniej książki o nim i dlatego uważam, że muszę cię poinformować o pewnych faktach” – brzmi fragment wiadomości, którą Lesley-Ann Jones otrzymała od tajemniczego informatora.
Kiedy w grudniu 2021 r. wertując wiadomości o pandemii COVID-19, natrafiła w swojej skrzynce na imponującej długości e-mail, nie sądziła, że w jej ręce trafi wkrótce sekret skrywany od dziesięcioleci. Wydrukowała ponad 40-stronnicową wiadomość, wrzuciła do torebki i wróciła do swoich spraw.
Coś jednak przyciągnęło jej uwagę w gąszczu wersów tekstu. Osobie, która o życiu legendarnej gwiazdy rocka wie więcej niż ci, którzy z nim współpracowali; kobiecie, która podążała śladami jego trudnego dzieciństwa i wreszcie dziennikarce, która jako jedna z niewielu osób na świecie wie, gdzie spoczywają szczątki Freddiego Mercury’ego, nie trzeba było wiele, by zorientować się, że ktoś, kto do niej pisze, naprawdę doskonale znał muzyka.
Wymiana maili przerodziła się w dziwną, momentami niezrozumiałą, ale przy tym hipnotyzującą podróż.
„Zdaję sobie sprawę, że kontaktując się z tobą, przeczę sobie. Freddie pragnął poszanowania prywatności, a jednak o tym rozmawiamy. Dlaczego? Z powodu filmu, który jest pełen kłamstw. Z powodu tak zwanych przyjaciół, którzy zadali mu cios w plecy. Z powodu wszystkich książek, artykułów i filmów dokumentalnych pełnych rozbieżności i pokazujących jego fałszywy obraz, jako kogoś zupełnie innego, niż był w rzeczywistości” – pisała tajemnicza osoba.
Kim była? Kobietą? Mężczyzną? Dlaczego tak bardzo bolały ją nieścisłości w filmie, który przyciągnął przed ekrany tłumy, a Ramiemu Malakowi zapewnił Oscara? Skąd wiedziała, że pewne fakty się nie zgadzały?
Lesley-Ann Jones powoli wykluczała kolejne przypuszczenia.
„Nie, nie jestem Mary Austin” – brzmiała odpowiedź na pierwsze nasuwające się biografce pytanie. W końcu któż mógłby wiedzieć tak wiele o Freddiem, jeśli nie jego ukochana?
„Nie jest też producentem Queen, Reinholdem Mackiem, ani żadnym z dzieci jego i jego żony Ingrid” – dowiedziała się Jones. Gdy wykluczyła już wszystkie osoby, które nasuwały się jej na myśl, w końcu sama odważyła się zadać pytanie, które mogłoby wydawać się abstrakcyjne.
„Freddie Mercury był i jest moim ojcem” – brzmiała odpowiedź, która nadeszła także w odręcznie napisanym liście. – Wiele osób pisze teraz, że ta kobieta odezwała się do mnie, twierdząc, że jest córką Freddiego Mercury’ego. To nieprawda. Była anonimowa – podkreśla w rozmowie z Interią Lesley-Ann Jones.
Odręcznie napisany i zamieszczony w książce list kobiety, którą w trosce o jej anonimowość poznajemy jako „B.” nie był jedynym dowodem na to, kim okazała się być.
Jones spotkała się z B. Na miejsce wybrały Montreux, zaznaczając, że kobieta tam nie mieszka. Tam biografka poznała córkę Freddiego i jej rodzinę, zobaczyła kartki, prywatne notatki, listy, wyciągi bankowe, zdjęcia, prywatne filmy, a także nagrania audio, dokumentujące bardzo intensywną, mimo atmosfery sekretu, i ciepłą relację ojca z córką.
– Czy był to dla ciebie wystarczający dowód? – pytam Lesley-Ann. W końcu żyjemy w erze AI, która na każdym kroku udowadnia nam, jak sprytne są jej sztuczki.
– Dowód? – mówi Jones. – Jej twarz! – dodaje ze śmiechem. – B. wygląda jak on. Ma jego szczękę, brodę i oczy. Ma taką samą teksturę włosów jak Freddie. O mój Boże! Kolor jej oczu i długie, eleganckie palce… zupełnie jak u niego – wymienia biografka.
Oficjalnie o B. wiemy tylko, że pracuje w sektorze medycznym, ma męża i dzieci. Dla wielu to za mało, by uwierzyć w tę historię, lecz autorka podkreśla: – Kiedy stoi za czymś tak duże wydawnictwo, można mieć pewność, że tego typu podmioty nie angażują się w wydanie książki ani żadnego innego projektu, dopóki nie przeprowadzą pełnej weryfikacji. A metody tej weryfikacji nie muszą być podawane do wiadomości publicznej. Na szczęście na całym świecie nie ma sądu, który zapukałby do moich drzwi i mógł zażądać ujawnienia moich źródeł.
– W tej historii bardzo interesujące są odległości – mówi Lesley-Ann. – B. urodziła się w Londynie. Przez pierwszy rok życia mieszkała w domu tuż za rogiem domu Freddiego – podkreśla.
Jest owocem romansu, w jaki jej matka wdała się z Freddiem, gdy obydwoje znaleźli się w trudnym momencie życia. W 1976 roku David Minns, ówczesny chłopak Mercury’ego, zaczął naciskać w sprawie jego związku z Mary Austin. Freddie był z nią już wtedy zaręczony i zupełnie w tym układzie pogubiony. Ona z kolei nie mogła pogodzić się z utratą ciąży. Freddie przyjaźnił się z tym małżeństwem od dawna. To dlatego w tamtej chwili szukał wsparcia w ich domu. Gdy okazało się, że przyjaciela nie ma w kraju, znalazł pocieszenie w ramionach jego żony.
O aborcji nie było mowy. Parze nie pozwalała na to religia. W trójkę postanowili wziąć pełną odpowiedzialność za sytuację, stawiając dobro dziecka na pierwszym miejscu. Rozumieli przez to także jego prywatność i prawo do dzieciństwa bez blasku fleszy.
– Miała roczek, gdy ze względu na interesy jej ojczyma, rodzina B. przeprowadziła się do pewnego kraju w Europie. To było w 1978 roku. Rok później Queen kupiło Mountain Studios w Montreux w Szwajcarii. I teraz to wszystko łączy się w całość – mówi Jones.
To ojczym B. widnieje w jej akcie urodzenia. Cała trójka zgodnie ustaliła, że nie mogą pozwolić sobie na ustalanie czegokolwiek w sądzie, bo informacja o dziecku szybko wycieknie do mediów. Jednocześnie postanowili, że Freddie będzie miał nieograniczoną możliwość bycia częścią życia córki, a ona od początku będzie wiedziała, jak wygląda sytuacja. I tak właśnie było. Freddie był jej tatą, a ojczym „papą”.
– Ze Szwajcarii Freddie mógł łatwo jeździć do B. Nie spotykali się w hotelach, córka nigdy nie odwiedzała go, gdy była mała, bo to mogłoby wzbudzać podejrzenia. Dlatego to on jeździł do niej – mówi biografka, zdradzając, że rodzice B., podobnie jak Freddie, byli bardzo majętnymi ludźmi. Pieniądze nie stanowiły więc przeszkody na drodze do wieloletniego utrzymywania sekretu. A Freddie w każdej z ich posiadłości miał swój pokój. W niektórych z nich nawet sprzęt do nagrywania.
Jakim ojcem był zatem Freddie Mercury? Zacznijmy od tego, że on tak naprawdę nie istniał. A przynajmniej nie w prawdziwym, codziennym życiu. Autorka podkreśla, że Freddie Mercury to twór sceniczny, wykreowana ikona.
Prawdziwy Freddie Bulsara (“Freddiem” nazywali Farrokha już w czasach szkoły z internatem, imię nie było pseudonimem scenicznym) zapisał się we wspomnieniach córki jako ojciec otwarty, niesamowicie cierpliwy, szczery i ciepły. Freddie dbał, by B. mogła doświadczać z nim wszystkiego tego, czego córka powinna według niego doświadczyć w relacji z ojcem. Ten sam gwiazdor, który na scenie flirtował z publicznością, w zaciszu domu smażył z dzieckiem naleśniki, lepił bałwana, tańczył, czytał książki, rozczesywał poplątane włosy i oczywiście śpiewał. Jones opowiada też o nagraniach, na których mała B. i Freddie grają na fortepianie na cztery ręce i tych, na których ojciec czyta córce bajki na dobranoc. To przy nich dorastały zresztą dzieci B. Dzięki nagraniom mogły poznać „dziadzia”.
Nigdy nie podniósł na nią głosu, nawet gdy przeżywała nastoletni bunt, czując podskórnie, że dzieje się coś złego. Że zbliża się koniec, choć nie wiedziała jeszcze o chorobie ojca. Wychowywał ją przez rozmowę, jak podkreśla B., zawsze dopasowaną do jej wieku. Nie krzyczał, nawet gdy wbrew zakazom wymknęła się na koncert. Kazał zamiast tego, w drodze wyjątku, przywieźć ją do siebie, a długą pogadankę zakończył, mówiąc, że „nigdy więcej nie powinna mu okazywać braku szacunku”.
„Był ucieleśnieniem zasady, że miłość podzielona nie jest pomniejszona” – mówi o nim dzisiaj córka.
– Matka B. była chłodna – przyznaje Jones. Choć jej małżeństwo przetrwało zdradę, B. twierdzi, że kobieta przez całe życie obwiniała się za to, co się stało. Obwiniała też córkę.
„Mogło się między nami znacznie lepiej układać, ale zawaliła. Była wobec mnie oschła i niemal nie okazywała matczynej troski” – opowiada B. w książce. – Ale ojczym wprost za nią przepadał – dodaje autorka.
B. nie zaznała też bliskości ze strony dziadków. – Freddie zadbał o prywatność nie tylko dziecka, matki i ojczyma, ale także swoich rodziców. B. miała osiem lat, gdy wróciła z rodziną do Londynu. Mniej więcej w tym czasie poznała rodziców swojego ojca – opowiada autorka.
Rodzice Freddiego – Jer i Bomi Bulsara – tak samo jak ich syn byli zaratusztrianami. – Religia ta wymaga od najstarszego syna, którym był Freddie, spłodzenia syna w „legalnym” związku, czyli w małżeństwie. Zatem B. była wszystkim, czego nie mogli zaakceptować w swojej społeczności. Była nieślubnym dzieckiem, urodziła się z cudzołóstwa. Była też kobietą – wymienia Lesley-Ann, dodając, że dwa lata przed śmiercią ojciec Freddiego zmienił testament, wydziedziczając każde nieślubne dziecko w rodzinie.
– Gdyby jej nie było, ta klauzula nigdy by się tam nie znalazła. Więc prawda jest taka, że nie byli z tego zadowoleni. Raczej nie było między nimi relacji – stwierdza.
W życiu B. oprócz ojca, ojczyma i oziębłej matki był jednak ktoś jeszcze – Maria, opiekunka, którą kobieta nazywa „prawdziwą włoską mamką” i „najważniejszą matczyną postacią w jej życiu”. Opiekowała się nią od chwili narodzin, wiernie strzegła tajemnicy rodziny i brała czynny udział w organizowaniu spotkań B. z tatą. Mieszkała u córki Mercury’ego aż do swojej śmierci.
B. pokazała Lesley-Ann Jones jej coś jeszcze. 17 ręcznie zapisanych przez jej ojca notesów. Prywatny, do bólu osobisty zbiór, który muzyk zaczął spisywać jeszcze przed narodzinami córki i który zdecydował się jej powierzyć po swojej śmierci. To, co w sobie skrywają, zmienia obraz nie tylko samego Freddiego, lecz także jego twórczości, historii i ludzi, którymi się otaczał. A przede wszystkim ukazują zupełnie nową jego twarz: nie gwiazdora, nie bohatera skandali, charyzmatycznego frontmana i genialnego wokalisty, lecz ojca.
To na ich treści i opowieściach B. autorka oparła swoją najnowszą książkę „Kocham, Freddie. Sekretne życie i miłość Freddiego Mercury’ego”.
– Zawsze uważałam, że Freddie jest dość lekkomyślny, hedonistyczny, samolubny i egocentryczny. Ludzie kreatywni często tacy są, zwłaszcza muzycy. Odkryłam, że wcale taki nie był. Prawdziwy Freddie Bulsara był o wiele bardziej współczujący, o wiele bardziej hojny, religijny i uduchowiony. Bardzo kochający i bardzo dziecinny – mówi Jones, gdy pytam, co zaskoczyło ją w pamiętnikach.
Zdaniem biografki relacja, jaką Freddie miał z własnym dzieckiem, była w dużej mierze odtworzeniem dzieciństwa, którego sam nie miał. – Rodzice wysłali go do szkoły z internatem w Indiach, gdy miał osiem lat. Cierpiał na silny lęk separacyjny. Nie widział ich przez lata. Nie było telefonów, mógł pisać listy, ale te docierały miesiącami. Był zdruzgotany – przywołuje.
– Myślę, że bycie ojcem, choć przypadkiem, dało Freddiemu możliwość ponownego przeżycia dzieciństwa w taki sposób, w jaki powinno ono jego zdaniem wyglądać. Miał już wtedy mnóstwo pieniędzy, mógł więc oddać się wszystkim aspektom dzieciństwa z tą małą dziewczynką. I cieszył się, że jest tatą – podkreśla.
Jones przyznaje, że to, co najbardziej ją zadziwia, to fakt, że niektórzy fani Queen byli bardzo przeciwni idei istnienia B. i temu, że Freddie był ojcem. – Zastanawiam się, dlaczego tak im na tym zależy? Dlaczego chcieliby mu odebrać to doświadczenie, które jest najwspanialszym doświadczeniem, jakie możemy mieć jako ludzie – możliwość bycia rodzicem innej osoby – mówi autorka.
Freddie Bulsara zmarł 24 listopada 1991 r. B. miała wtedy 15 lat. Nigdy tak naprawdę nie pogodziła się z jego odejściem. Słysząc od Jones, że wie, gdzie spoczywają jego szczątki, prosi, by jej nie wtajemniczała. „Nie chcę wiedzieć. Chyba bym tego nie zniosła”.
Powód, dla którego Freddie do końca życia ukrywał jej istnienie przed światem, zamyka się w jednym zdaniu, które Lesley-Ann Jones usłyszała kiedyś z jego ust: „Gdybym mógł odzyskać jedną rzecz w moim życiu, byłaby to moja prywatność”. Mimo błagań Jones, B. nie zgodziła się opublikować żadnego ze zdjęć z ojcem. To, jak zdradza Interii autorka, może się jednak zmienić.
– Powiedziała mi ostatnio, że może powinna to zrobić – mówi Lesley-Ann. B. chciałaby w ten sposób utrzeć nosa tym, którzy nadal wątpią w jej istnienie. – W lutym 2027 roku skończy 50 lat. Rozważa ujawnienie wtedy jakichś zdjęć – dodaje. – Współczesny świat nie jest cierpliwy. Czasami jednak warto czekać – skwitowała.
Wszystkie cytaty pochodzą z książki autorstwa Lesley-Ann Jones: „Kocham, Freddie. Sekretne życie i miłość Freddiego Mercury’ego”. Polskie wydanie – wydawnictwo SQN.