- W programie Orka Polska kupi okręty podwodne w Szwecji, w zamian Szwecja ma kupić w Polsce okręt ratowniczy podobny do budowanego w PGZ Stoczni Wojennej Ratownika.
- Prezes stoczni Marcin Ryngwelski nie tylko liczy na szwedzkie zamówienie, ale – jak mówi – nie wyobraża sobie, żeby jego firma nie była wiodącą w serwisowaniu okrętów podwodnych. – Plan jest taki, że już na etapie budowy będziemy w tym bardzo mocno uczestniczyć. Będziemy tam jeździć i się szkolić – tłumaczy w rozmowie z WNP.
- Stocznia Wojenna nie tylko buduje Ratownika i fregaty rakietowe w programie Miecznik. Aktualnie remontuje też trzy małe okręty rakietowe typu Orkan, ale już myśli o pracy przy większej korwecie patrolowej ORP Ślązak.
- Prezes Ryngwelski podkreśla, że to stocznia z Gdyni powinna wykonywać remonty wszystkich okrętów bojowych – podwodnych i nawodnych rakietowych. – One powinny być naprawiane, utrzymywane i modernizowane w tej stoczni – mówi w wywiadzie dla WNP.
PGZ Stocznia Wojenna w Gdyni zajmuje się budową i remontami okrętów dla sił zbrojnych. Nie działa natomiast na rynku cywilnym. Największą obecnie budową są fregaty rakietowe. Powstają w programie, któremu wojsko nadało kryptonim Miecznik i który wart jest około 15 miliardów złotych.
Pierwszy okręt, przyszły ORP Wicher, jest na zaawansowanym etapie budowy i latem 2026 r. ma zostać zwodowany. Druga fregata, Burza za kilka dni doczeka się położenia stępki, czyli początku budowy. Pod koniec listopada w stoczni rozpoczęło się palenie, czyli cięcie blach pod przyszły okręt ratowniczy (program Ratownik z umową wartą około 1 miliarda złotych). Stocznia Wojenna ma także udział w budowie niszczycieli min typu Kormoran. To małe wyspecjalizowane jednostki powstające w ramach konsorcjum, którego liderem jest Remontowa Shipbuilding z Gdańska. Ostatni, szósty okręt został zwodowany 11 grudnia.
Aktualnie w Stoczni Wojennej trwają remonty trzech małych okrętów rakietowych typu Orkan. Firma liczy też na zamówienie związane z dozbrojeniem ORP Ślązak. To okręt, który powstawał jako korweta rakietowa w programie Gawron, ale po 18 latach budowy został wcielony do służby jako znacznie lżej uzbrojony patrolowiec. Przeciąganie się programu Gawron przyczyniło się do upadłości Stoczni Marynarki Wojennej, która należała do Ministerstwa Obrony Narodowej. To właśnie na jej miejsce na przełomie 2017/18 r. powołano PGZ Stocznię Wojenną, która należy do państwowej Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Z prezesem Stoczni Wojennej Marcinem Ryngwelskim redakcja WNP rozmawiała o budowie i remontach okrętów, kształceniu i zatrudnianiu młodzieży i powolnej odbudowie kompetencji w przemyśle okrętowym.
Fregaty rakietowe w programie Miecznik
W programie Miecznik PGZ Stocznia Wojenna buduje fregaty rakietowe. Pierwszy okręt, przyszły Wicher, jest w hali montażowej, a tymczasem 18 grudnia ma być położenie stępki kolejnej fregaty, która będzie nazywała się Burza. Jest dość miejsca w stoczni na pracę przy obu okrętach?
– Najpierw będziemy budowali duży blok śródokręcia Burzy. Z nim wjedziemy do hali, gdy Wicher wyjedzie w sierpniu na wodowanie. Miejsca jest dość. Trzeba zrobić remonty nabrzeży, budujemy nową malarnię, kilka innych rzeczy.
Ile kosztują te inwestycje?
– To jest procent od kwoty kontraktu na Mieczniki. Jest czymś normalnym w przemyśle okrętowym, gdzie dostaje się środki na budowanie potencjału i przygotowanie infrastruktury. My nie uczestniczymy w projektach cywilnych, tylko na rzecz obronności państwa.
Czy budowa Wichra idzie zgodnie z harmonogramem?
– Tak. W sierpniu wodujemy. Potem dwa lata na wyposażenie, do końca wakacji 2028 r. Następnie próby na uwięzi i w marcu 2029 r. idzie w morze. Oddajemy go na koniec roku 2029. Robimy swoje.
Ratownik i Orka – powiązane programy okrętowe
Pod koniec listopada odbyło się cięcie pierwszych blach pod okręt ratowniczy budowany w ramach programu Ratownik. Akurat tego samego dnia Ministerstwo Obrony Narodowej ogłosiło, że Szwecja ma zamówić w Polsce podobną jednostkę. Liczycie na to zamówienie?
– Mamy nadzieję, dlatego że to nie jest licencja zagraniczna. To jest polska myśl techniczna i może być produktem eksportowym.
Ceremonia cięcia pierwszej blachy na przyszły okręt ratowniczy. Fot. Rafał Lesiecki / PTWP
Jakie ma pan doświadczenia z firmą Saab i stocznią Kockums, która będzie budowała okręty podwodne dla Polski w programie, który wojsko nazwało Orka?
– Gratuluję Szwedom. Mam bardzo duże doświadczenie z Saabem z czasów pracy w Remontowej Shipbuilding. Miesiącami przygotowywaliśmy się i negocjowaliśmy okręty rozpoznania radioelektrycznego Delfin. Dużo wcześniej na Kormoranach instalowaliśmy bezzałogowe pojazdy podwodne od Saaba.
Polska Grupa Zbrojeniowa, czyli wasza spółka matka, chce zająć się serwisowaniem okrętów podwodnych. Tymczasem w portfolio PGZ są dwie stocznie – wojenna i sąsiednia Stocznia Remontowa Nauta.
– To pozostawiam strategii PGZ, ale nie wyobrażam sobie, żebyśmy to my nie byli wiodącą stocznią w tym zakresie. Plan jest taki, że już na etapie budowy będziemy w tym bardzo mocno uczestniczyć. Będziemy tam jeździć i się szkolić.
Tym bardziej, że chciałbym, żeby powstała w stoczni druga hala, taka sama jak dla Miecznika, żeby zmieścić w niej dok pływający. Wtedy okręty podwodne mogłyby tu wpływać na remonty.
Zatrudnienie w PGZ Stoczni Wojennej
Jak stocznia godzi budowę Mieczników i Ratownika z remontami starszych okrętów?
– Jesteśmy jedyną stocznią w kraju, która wykonuje budowy i remonty, jeżeli chodzi o okręty wojenne. Praca jest podzielona na dwie dywizje. Jedna zajmuje się nowymi budowami, a druga modernizacjami i modyfikacjami. Ci, którzy uczestniczą w remontach, na przykład teraz Orkanów albo trałowców, nie uczestniczą w Mieczniku. To są zupełnie inni specjaliści. Tak samo biuro projektowe – 120 osób pracuje przy Mieczniku, kolejne 30 osób zajmuje się Ratownikiem, a kolejne 25 osób zajmuje się remontami. Mamy bardzo duże biuro projektowe.
Przy okazji palenia blach dla Ratownika usłyszeliśmy, że w kilkanaście miesięcy zatrudnienie w Stoczni Wojennej wzrosło z niecałych 600 do ponad 900 pracowników.
– Było dokładnie 560, a teraz jest 913.
Pracujecie na dwie zmiany, na trzy?
– Na nocnej zmianie są prace konserwacyjno-malarskie. Wiadomo, że jak Mieczniki i Ratownik będą na etapie wyposażania, to na trzecią zmianę będą przychodziły firmy i wydziały wyposażeniowe.
Jaka jest średnia wieku w stoczni?
– Spadła poniżej 50. roku życia. Jeszcze niedawno bardzo się bałem, bo miałem wyliczenia, że w najbliższych 15 latach 60 procent kadry odejdzie na emeryturę. Dzisiaj to się przedłużyło do 22 lat. To oznacza, że mamy dodatkowe siedem lat na szukanie następców.
Pod koniec listopada w stoczni widziałem zarówno pracowników bardzo dojrzałych, jak i bardzo młodych.
– Jako zarząd bardzo stawiamy na rozwój młodych. Prowadzę zajęcia na Akademii Marynarki Wojennej z teorii budowy okrętów, więc mam bardzo dużą styczność z młodzieżą. Na LinkedInie publikuję posty pod hasłem „przemysł okrętowy jest sztos”. Dla wielu ludzi to jest nowość. Nawet na Pomorzu to się kojarzyło z Lechem Wałęsa, upadłymi stoczniami i ciągłymi problemami.
Odkąd obecny zarząd przejął kierowanie firmą, najtrudniejsza była zmiana mentalności. Wiele osób pamięta Stocznię Marynarki Wojennej (poprzedniczkę PGZ Stoczni Wojennej – przyp. WNP), upadłość, problemy. Wprawdzie budowały się hale, ale dopóki nie ma okrętu w metalu, to dla wielu stoczniowców nie ma pracy. Dopiero teraz, jak widzą, że Miecznik żyje i właśnie dochodzi Ratownik, to powoduje zupełnie inne podejście ludzi do pracy. Ludzie chcą, próbują, chętnie chodzą na szkolenia, wierzą w to miejsce pracy jako miejsce docelowe dla siebie, dla swoich rodzin. To jest dla nas najważniejsze.
Według stanu na ostatnie tygodnie 2025 roku w PGZ Stoczni Wojennej pracowało ponad 900 osób. Fot: Materiały prasowe / PGZ Stocznia Wojenna
Staramy się, żeby młodzi ludzie słyszeli o Stoczni Wojennej. Dlatego weszliśmy w sponsoring lokalnych klubów sportowych. Budujemy świadomość, że to jest stabilny pracodawca, rozwojowy, że mamy pracę na siedem lat.
Ilu pracowników potrzebuje stocznia?
Ma pan ponad 900 ludzi, a ilu tak naprawdę potrzeba przy obecnym portfelu zamówień?
– Dojdziemy na pewno do nie mniej niż 1200. Wtedy zmienią się proporcje zatrudnienia i będzie 65 procent pracowników na bezpośredniej produkcji i 35 procent w biurach. Jeszcze niedawno było 50 na 50.
W tej chwili ile jest?
– 60 do 40.
W jednej z wypowiedzi zwracał pan uwagę, że miedzy połową lat 80. XX wieku a rokiem 2013 nie było w Polsce zamówień na okręty, więc nie ma co się dziwić, że mozolnie odbudowujemy kompetencje, jeśli chodzi o szkoły, inżynierów i dostawców. Jak to się przekłada na pańskie codzienne funkcjonowanie?
– Im więcej mamy zamówień, tym więcej pojawia się firm i specjalistów, tym więcej ludzi przychodzi do stoczni, tym więcej idzie do szkół. My otwieramy swoje klasy w szkołach średnich. Na Akademii Marynarki Wojennej otworzyliśmy kierunek technologiczne wsparcie budowy okrętów. To normalne studia inżynierskie, nasi specjaliści tam uczą. Za 2-3 lata będziemy mieli kolejny narybek młodych ludzi, których sami przygotowujemy i naturalnie kadra w stoczni będzie się wymieniać.
Jeżeli chodzi o firmy i dostawców, to ten proces też się przesuwa w dobrą stronę, ale to wymaga czasu.
Ten młody narybek to ilu młodych pracowników rocznie?
– Aktualnie mamy 75 uczniów na praktykach, czyli po jednej klasie w trzech rocznikach. Są dwa dni w tygodniu u nas i trzy dni w szkole. Musimy otworzyć kolejną salę dydaktyczną w stoczni.
Remonty – Orkany i ORP Ślązak
Do kiedy potrwają prace przy Orkanach?
– Pierwszy będzie oddany w styczniu-lutym, drugi w czerwcu-lipcu, a trzeci w listopadzie 2026 roku.
Prezes PGZ Stoczni Wojennej Marcin Ryngwelski (po prawej) Fot: Materiały prasowe / PGZ Stocznia Wojenna
Gdyby zapadła decyzja o modernizacji i dozbrojeniu ORP Ślązak, to mój zespół, który obecnie pracuje przy Orkanach, jest gotowy, żeby płynnie przejść na Ślązaka. Przetrenował się na mniejszych okrętach i będzie gotowy, żeby wejść na większy.
Czyli z waszego punktu widzenia idealnie byłoby, gdybyście ruszyli ze Ślązakiem na początku 2027 roku?
– Wyobrażam sobie to tak, że do połowy 2026 roku przychodzi do nas zaproszenie do negocjacji z Agencji Uzbrojenia, a następnie przez pół roku ustalamy wszystkie rzeczy podczas dialogu technicznego z Marynarką Wojenną i wchodzimy w 2027 rok z nowym projektem.
Szanse eksportowe Kormoranów i przyszłość przemysłu okrętowego w Polsce
Pan już kiedyś publicznie mówił o szansach eksportowych niszczycieli min typu Kormoran na Morzu Czarnym. Po zakończeniu wojny w Ukrainie trzeba będzie oczyścić szlaki komunikacyjne. Tylko dlaczego Stocznia Wojenna bierze się za eksport Kormoranów, które były budowane w Remontowej Shipbuilding?
– Licencja należy do Agencji Uzbrojenia. Podpisaliśmy porozumienie z Remontową Shipbuilding i Centrum Techniki Morskiej, jesteśmy w konsorcjum i wspólnie szukamy nowych rynków zbytu. Na niedawnej uroczystości palenia blach pod Ratownika nie było części osób, bo były w innym kraju na spotkaniach w sprawie sprzedaży Kormorana.
Remontowa, gdzie byłem prezesem, jest liderem, ma największy udział w Kormoranach, ale nie zapominajmy o innych członkach konsorcjum.
Jaka jest rola Stoczni Wojennej w Kormoranie?
– Robimy system artyleryjski, czyli armaty, wielkokalibrowe karabiny maszynowe i dostarczamy ręczne zestawy przeciwlotnicze Piorun. My dajemy cały system łączności wewnętrznej i zewnętrznej, cały system łączności satelitarnej, całą nawigację. To wszystko jest po naszej stronie, więc nasz wkład w Kormorana jest bardzo duży.
Mówi pan, że stocznia ma zamówienia na siedem lat do przodu. To bardzo dobry wynik, ale co dalej po 2032 roku?
– Patrząc na plan modernizacji technicznej sił zbrojnych, ile okrętów jest jeszcze do wybudowania, nasza stocznia czy Remontowa w Gdańsku, bo tam też są budowane okręty, na pewno maja się czym podzielić. To samo się tyczy remontów.
Uważam, że PGZ Stocznia Wojenna powinna wykonywać remonty okrętów bojowych – Mieczników, okrętów podwodnych, wszystkich okrętów rakietowych. One powinny być naprawiane, utrzymywane i modernizowane w tej stoczni. Z kolei pomocnicze jednostki, jak zaopatrzeniowe czy hydrograficzne, mogą obsługiwać inne stocznie, na przykład przez Nautę z naszej Grupy.
Jakby pan porównał pracę w prywatnym i państwowym przemyśle stoczniowym?
– Wszystko zależy od ludzi. Od polityki jest Warszawa, a w takich czy innych zakładach zbrojeniowych czy jakichkolwiek państwowych, które wytwarzają konkretny produkt, to powinno być ponad polityką, tu powinni być tylko fachowcy, którzy to robią. Wtedy nie ma żadnej różnicy między państwowym a prywatnym, bo tu i tu jest firma produkcyjna, więc musi dostarczyć produkt.