Fragment:

Lewandowski dostał krótkie podanie, zrobił szybki zwód i strzelił w kierunku dalszego słupka. Kilkadziesiąt sekund później znów przejął piłkę i wycelował w bramkę. I tak raz za razem. Każde kolejne uderzenie recenzował Andrzej Juskowiak, król strzelców igrzysk olimpijskich w Barcelonie i ekspert TVP, który od nowego sezonu odpowiadał w Kolejorzu za współpracę z napastnikami.

— Historia zatoczyła koło: z Lechem wygrałem ligę, w jego barwach zostałem królem strzelców, a później wyjechałem na Zachód. Teraz moją drogą miał iść Robert — analizuje Jusko.

  • Kto pomógł Lewandowskiemu w Lechu Poznań?
  • Jakie zmiany w diecie Lewandowski poczynił w Poznaniu?
  • Kim był Andrzej Juskowiak dla Lewandowskiego?
  • Jakie efekty przyniosła współpraca Lewandowskiego z Juskowiakiem?

To właśnie z nim młody strzelec zostawał po treningach, aby doskonalić swą tajną broń. Gdy koledzy brali prysznic, Robert korzystał z wiedzy starszego kolegi. Były gracz Sportingu Lizbona i Wolfsburga uśmiecha się na wspomnienie tych zajęć i mówi:

— Czasami musiałem go hamować. Zdarzało się, że do naszego treningu chciał przykładać się bardziej niż do zasadniczego.

To był zupełnie inny Lech i inny Lewandowski. Odszedł Smuda, zatrzymany Reiss został Piotrem R., a Murawskiego sprzedano do Rubina Kazań. Nowymi liderami zostali Štilić, Peszko i Lewy, trzeci snajper zakończonych niedawno rozgrywek. Ludzie, którzy wcześniej widzieli w nim zahukanego dzieciaka, nagle dostrzegli alpinistę zmierzającego w kierunku szczytu.

— Nie zapomnę, jak powiedział, że interesuje go pozycja numer jeden w… reprezentacji — opowiada Juskowiak. — Z jednej strony to mi imponowało, ale z drugiej bawiło, bo mówił to chłopak, który w kadrze rozegrał zaledwie kilka spotkań.

Lewandowski nie rzucał słów na wiatr

Nie były to jednak puste zapowiedzi. Lewandowski przedefiniował swoje życie. Zrozumiał, że jeśli chce być zawodowcem, musi żyć jak zawodowiec. Zaprzyjaźnił się z siłownią, w której coraz częściej ćwiczył pod okiem Andrzeja Kasprzaka. Kolejne serie zaczęły przynosić efekty. Ważąc siedemdziesiąt cztery kilogramy, wkrótce wyciskał sztangę o wadze dziewięćdziesięciu kilo.

— Biorąc pod uwagę masę jego ciała, na uczelni dostałby za to ocenę bardzo dobrą — mówi Kasprzak.

Powoli zaczął zmieniać dietę. Przez długi czas w jego jadłospisie znajdowały się kotlety schabowe, płatki na mleku, batony czekoladowe. Gdy odwiedzał mieszkanie Peszki, wyjadał mu wszystkie słodycze. Wracając z imprezy po meczu z Czechami, zajechał nawet kiedyś do McDonalda na cheeseburgera z frytkami. I chociaż nawyki żywieniowe na dobre zmienił dopiero w Niemczech, to pierwsze produkty zaczęły wypadać z jego menu już w Poznaniu. Dzięki Ani batony zastąpił gorzką czekoladą, odstawił też coca-colę.

Zmieniły się także jego relacje z mediami. W rozmowie z „Rzeczpospolitą” tłumaczył: „Na początku rozmawiałem z każdym i o każdej porze, ale jak zaczęli do mnie dzwonić w niedzielę o dwudziestej trzeciej z gazet, o których istnieniu nie wiedziałem, doszedłem do wniosku, że zasługuję na trochę prywatności”. Nie dał się też podpuścić pracownikowi Lecha, który próbował zachęcić go do powiedzenia kilku ostrych słów o nielubianej w Poznaniu Legii. Pogorzelczyk straszył go nawet karą finansową, ale napastnik się nie ugiął.

O tym, że jest coraz bardziej asertywny, działacze przekonali się także przy innej okazji.

Latem Lewandowskiego chciała sprowadzić do siebie Borussia Dortmund, ale Lech odrzucił jej ofertę. Piłkarz tego nie zaakceptował i zaczął jawnie okazywać niezadowolenie. Narzekał na wszystko: brak zgody na transfer, dalekie dojazdy do Wronek, gdzie zespół przeniósł się po rozpoczęciu przebudowy stadionu, wszechobecne błoto wokół boiska. Ten bunt miał jednak efekt uboczny.

Do kontrolowania emocji potrzebne jest doświadczenie. Michael Jordan powtarzał, że najtrudniejsze w sporcie jest bycie tu i teraz, skupienie na robocie, poświęcenie się chwili. Robert właśnie się o tym przekonywał. Powietrze wokół niego zrobiło się gęste, a niezłe mecze coraz częściej przeplatał słabymi. „Nie wiem, co się z nim dzieje. Jego nieskuteczność jest już denerwująca” — grzmiał we wrześniu 2009 r. na konferencji prasowej po przegranym 0:2 meczu z Legią nowy trener lechitów, Jacek Zieliński.

Niedługo później ktoś zwrócił Lewemu uwagę, aby grał bardziej zespołowo, a ten nie wytrzymał i cisnął o ścianę bidonem.

— Drużynę postawa Roberta zaczęła irytować. W końcu przyszedł do mnie Bartek Bosacki i powiedział: „Musimy coś z tym zrobić, tak dalej być nie może” — przypomina sobie Zieliński.

Musiało minąć trochę czasu, zanim młoda gwiazda złapała ponownie pion. Robertowi pomógł w tym Zieliński. Co prawda nie mógł pochwalić się tak efektownym CV jak Smuda, ale był solidnym fachowcem. Miał też w sobie więcej empatii niż poprzedni szkoleniowiec. Członkowie sztabu przyznają, że okazał Lewandowskiemu ogromną cierpliwość. Po treningach zdarzało mu się tłumaczyć podopiecznemu, dlaczego wykonywał takie, a nie inne ćwiczenia. Ale trener bywał też zdecydowany. Jak po kompromitacji w Stalowej Woli, gdy Lech odpadł z Pucharu Polski, a Zieliński wyrzucił do rezerw zrzędzącego Rengifo.

— Tłumaczyłem, że fochami robi krzywdę przede wszystkim sobie. Wściekał się, cały się trząsł, ale w końcu zrozumiał, że działa tylko na swoją szkodę — mówi Cezary Kucharski.

Efekty współpracy z Juskowiakiem

Praca z Juskowiakiem zaczęła przynosić efekty. Były snajper Sportingu korygował na przykład zbyt długi krok podopiecznego, który przeszkadzał mu w prowadzeniu piłki. Kotorowski, który przez dwa lata obronił tysiące strzałów Lewego, przyznaje:

— Andrzej dużo mu pomagał, na bieżąco wskazywał błędy i od pewnego momentu bronienie strzałów Roberta stało się piekielnie trudne.

W rundzie rewanżowej dwudziestojednolatek znów wskoczył na najwyższe obroty. Nie radzili sobie z nim najlepsi stoperzy ligi, więc wielu rywali zaczęło stosować nieczyste zagrywki. Niektórzy podczas gry straszyli nawet Roberta, że połamią mu nogi.

— Zieliński czasem chciał ściągać Lewego z boiska, żeby go chronić, a on się denerwował i odmawiał. Miał porysowane piszczele, a i tak grał — mówi Bosacki i krzywi się na samo wspomnienie.

Ale nawet najagresywniejsza gra już nie wystarczała, żeby go zatrzymać. Czasem wydawało się, że ma szklaną kulę, która podpowiada mu, gdzie za chwilę spadnie piłka. Na finiszu ligi snajper Lecha zdobył pięć bramek w czterech kolejkach — jedną po pięknym uderzeniu głową, następną na pustą bramkę po minięciu golkipera, inną z kilku metrów, jak typowy egzekutor. Obserwatorzy nie mieli wątpliwości — to była najlepsza wersja Roberta Lewandowskiego.

[REKLAMA] Okładka książki "Lewandowski. Prawdziwy".Partner Wydawnictwo SQN

[REKLAMA] Okładka książki „Lewandowski. Prawdziwy”.

[REKLAMA] Fragment książki „Lewandowski. Prawdziwy”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa SQN.