Menedżer zadań pokazuje rosnące zużycie RAM-u, wentylatory przyspieszają, a użytkownik się zwyczajnie wkurza. Stare, znałem, przeżyłem. W przypadku Windowsa 11 wiemy, co w ostatnim czasie nasiliło tego typu objawy. Nie jest to ani malware, ani użytkownik ładujący w system szybernaście dodatków do przeglądarki i klikający w co popadnie (chociaż to i tak może spowolnić maszynę!). Nowym winnym jest Delivery Optimization / Optymalizacja dostarczania – systemowa usługa, która miała przyspieszać wdrażanie uaktualnień.
Mechanizm Delivery Optimization to element Windowsa 10 i 11 (choć problem zdaje się być ograniczony do „jedenastki”), który odpowiada za dystrybucję aktualizacji systemu oraz aplikacji ze sklepu Microsoft Store. Zamiast pobierać całe pakiety wyłącznie z serwerów Microsoftu, komputer może korzystać z fragmentów aktualizacji udostępnianych przez inne urządzenia – w tej samej sieci lokalnej albo nawet w całej Sieci: w ramach czegoś w rodzaju microsoftowskiego peer to peer.
Niby brzmi rozsądnie: rozproszenie dostępności pakietów, to możliwość uzyskania lepszych transferów w trakcie ich pozyskiwania. Aktualizacje Windowsa potrafią ważyć kilka gigabajtów, a model P2P zmniejsza obciążenie infrastruktury i skraca czas pobierania. System sam decyduje, czy korzystać z serwerów centralnych, czy z komputerów w sieci lokalnej, lub poza nią. Użytkownik ma nad tym pełną kontrolę. Ale… to tylko część opowieści.
Gdy usługa działa… za dobrze
Jeden z użytkowników Reddita, znany jako Niff_Naff, postanowił sprawdzić, jak Delivery Optimization zachowuje się w dłuższej perspektywie. Wykorzystał identyfikator procesu (chodzi o PID) oraz nazwę usługi DoSvc, by monitorować zużycie pamięci RAM przez kilka dni. I cóż: proces stopniowo zajmował coraz więcej pamięci, wyraźnie odstając od innych usług systemowych. Wychodziło na to, że coś jest tu bardzo nie tak.
To zachowanie przypomina klasyczny wyciek pamięci, czyli sytuację, w której aplikacja rezerwuje pamięć, ale nie oddaje jej systemowi. I tak oto RAM znika, mimo że użytkownik nie robi nic wielkiego. Co istotne, autor obserwował ten problem od około miesiąca, co sugeruje związek z niedawnymi aktualizacjami Windowsa 11. Pogorszenie się zarządzania pamięcią jest zresztą szeroko obserwowane przez użytkowników okienek i podnoszone w przeróżnych miejscach w Internecie. To nie jest wydumany problem.
Czytaj dalej poniżej
Usługi systemowe na autopilocie
Sytuacja z Delivery Optimization niestety nie jest jedynym takim przypadkiem. Niedawno Microsoft zmienił zachowanie innej usługi systemowej w Windows 11 24H2, 25H2 oraz Windows Server 2025 – ta zaczęła uruchamiać się domyślnie, nawet gdy nie była aktywnie potrzebna. Użytkownik otrzymuje kolejny proces działający stale w tle, potencjalnie zużywający zasoby.
I wiecie. System niby działa, funkcjonuje, „ogarnia” Dopiero po dłuższym czasie pojawiają się spadki wydajności, mikroprzycięcia i irytujące opóźnienia. Coraz rzadziej zamykamy komputery całkowicie, uruchamiamy je ponownie i działamy od nich niejako „od nowa”. Standardem jest ich „usypianie”, nie wyłączanie w ogóle: ot, zamykamy pokrywę i zapominamy o tym, że w ogóle da się zamknąć system. A proces optymalizujący dostarczanie uaktualnień puchnie i puchnie…
16 GB RAM jako nowe minimum?
Nieprzypadkowo Microsoft coraz wyraźniej sugeruje, że 16 GB pamięci RAM to rozsądne minimum dla komputerów do gier i zadań związanych z ze sztuczną inteligencją. Oficjalne wymagania systemowe nadal są niższe, ale rekomendacje mówią już naprawdę wiele. Windows stale coś robi: synchronizuje, analizuje, buforuje i dystrybuuje dane. Dlatego właśnie nie szczypałem się już jakiś czas temu, widząc trend, w którego stronę Windows podąża. Brałem ThinkPada z 32 GB RAM-u, bo zakładałem, że za chwilę „biedna 16-ka” będzie wąskim gardłem. Nie pomyliłem się.
Microsoft niby opracował w tym wszystkim sprytne rozwiązanie. Ale teraz, z tego powodu, jedynie 8 GB RAM-u to potencjalny problem.
Czytaj również: Możesz zrobić jeszcze więcej w Windows 11. Wystarczy smartfon
Czy da się coś z tym zrobić?
Tak, choć wymaga to pewnego kompromisu. W ustawieniach Windows Update można ograniczyć udostępnianie aktualizacji tylko do sieci lokalnej, całkowicie wyłączyć Delivery Optimization i monitorować zużycie danych przez aktualizacje. Co istotne, wyłączenie usługi nie blokuje aktualizacji systemu – po prostu wracają one do klasycznego modelu pobierania tylko z serwerów Microsoftu. Wielu z Was nie zauważy różnicy.
A zatem, Windows od lat zmierza w stronę systemu, który „obsługuje się sam”. Optymalizacja dostarczania uaktualnień to właśnie dowód na ów trend. Niestety, w wydaniu giganta, ma to też swój istotny koszt. Tym gorzej, że w obecnych realiach podbijających ceny RAM-u, nie jest to dla nikogo dobra wiadomość. Microsoft musi zdecydowanie popracować teraz na optymalizacją nie tyle dostarczania aktualizacji, co… zużycia pamięci przez procesy systemowe.