To jedna z największych niespodzianek tego sezonu w skokach narciarskich. Podczas zawodów w Ruce było o krok od pierwszego podium dla Bułgarii w Pucharze Świata. Władimir Zografski ostatecznie zajął czwarte miejsce. A to nie koniec, bo trenujący wspólnie z reprezentantami Niemiec (po zaproszeniu od ich szkoleniowca Stefana Horngachera) skoczek zadomowił się w czołówce i obecnie zajmuje 11. miejsce w klasyfikacji generalnej.
Mało kto wie, że za jego sukcesami stoi Polak Grzegorz Sobczyk. Szkoleniowiec pracował w polskiej kadrze jako asystent, gdy ta odnosiła największe sukcesy. Po 2022 roku rozstał się z kadrą i wybrał ryzykowną drogę. Jednak jak pokazał czas, bardzo mu się ona opłaciła.
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Rozpiera pana duma, że pana podopieczny w tym sezonie bije na głowę wszystkich Polaków?
Grzegorz Sobczyk, trener Władimira Zografskiego: Nie, bo w mojej pracy nie chodzi o porównywanie się z innymi nacjami. Nie koncentruję się na polskich skoczkach, bo to moi przyjaciele i koledzy z wielu lat wspólnej pracy. Często spotykamy się prywatnie, znamy swoje rodziny. Moim punktem odniesienia jest światowa czołówka Pucharu Świata. Jeśli chcemy się rozwijać i być najlepsi, musimy patrzeć na tych najlepszych i dążyć do miejsca w tym gronie.
Doprowadził pan jednak zawodnika z pustyni skoków do ścisłej czołówki.
Tak, ale warto podkreślić, że wcześniej, gdy pracowaliśmy w Polsce, również osiągaliśmy bardzo dobre wyniki. Skoki narciarskie to sport indywidualny. Trener i sztab jest ważny, ale nie wszystko zależy tylko od nich. Nie skupiam się na rywalizacji z konkretnymi krajami. Narracja o pojedynku Zografskiego z Polakami to głównie konstrukcja medialna. My koncentrujemy się wyłącznie na własnym rozwoju.
Jest pan przekonany, że podium jest tylko kwestią czasu?
Ja koncentruję się na tym, żeby zawodnik był w dobrej dyspozycji fizycznej i miał powtarzalną technikę. Całe ostatnie lato Władi miał stabilną pozycję. Naszym celem było regularne wchodzenie do TOP 15, co nam się udało. Ustabilizowaliśmy formę, ale z każdych zawodów staramy się wyciągnąć jak najwięcej.
Za 1,5 miesiąca rozpoczną się igrzyska w Mediolanie. Medal Zografskiego nie jest sprawą nierealną.
Każdy sztab musi mieć ambitny cel. Oczywiście, marzeniem jest medal. Także na igrzyskach. Jeśli zdrowie dopisze i wszystkie elementy techniczne dobrze się złożą, to w sporcie wszystko jest możliwe.
A jak to się stało, że były asystent trenera kadry Polski w 2022 roku został trenerem bułgarskiego skoczka?
Wiedziałem, że Władimir szuka trenera. Dotarła do mnie informacja, że chciałby mieszkać w Polsce, skąd pochodzi jego żona. Wysłałem swoje CV do bułgarskiej federacji. Po długich i szczegółowych negocjacjach zdecydowano się na współpracę.
To był bardzo ryzykowny ruch. Miał pan też propozycje z innych kadr?
Tak, z dwóch. Kluczowe były dla mnie względy rodzinne. Moje dzieci dorastały i chciałem być bardziej obecny jako ojciec. Władimir chciał mieszkać w Polsce, co pozwoliło mi pogodzić pracę na najwyższym poziomie z życiem rodzinnym w Zakopanem.
Dlaczego Zografski po trzydziestce przeżywa szczyt swojej kariery?
Decydująca jest ciężka, systematyczna praca. Władimir naprawdę bardzo dużo pracuje. Na początku musieliśmy się wzajemnie zrozumieć: nasze metody, wizję rozwoju. To niezwykle inteligentny i świadomy zawodnik, co tylko ułatwiło współpracę. Gdy złapaliśmy wspólny język, wszystko zaczęło funkcjonować coraz lepiej.
Jak dużo wam daje dołączenie do kadry Niemiec?
Od momentu rozpoczęcia współpracy w 2024 roku pojawiła się realna rywalizacja treningowa. To bardzo mocna grupa i dla Władimira było to ważne odniesienie do światowego poziomu. Wcześniej brakowało mu porównań, co w zawodach generowało niepotrzebny stres. Teraz jest znacznie pewniejszy siebie.
Z perspektywy trenera to również cenna współpraca. My także wnosimy do zespołu świeże spojrzenie. Niemieckie środowisko jest dość hermetyczne, a Władimir jest pierwszym obcokrajowcem dopuszczonym do tak ścisłej współpracy z ich reprezentacją.
W wejściu do niemieckiego środowiska dużo pomogło, że znaliście się z pracy w Polsce ze Stefanem Horngacherem?
Na pewno. Wiedział, że może mi zaufać. Obowiązuje u niego zasada pełnej dyskrecji i lojalności wobec zespołu. Przez dłuższy czas mnie obserwował i testował, zanim zaproponował współpracę. To trener o twardych zasadach, ale ceni profesjonalizm. Fakt, że to on wyszedł z inicjatywą, wiele mówi.
A Polacy nie proponowali panu współpracy?
Nie. Była jeszcze jedna zagraniczna oferta.
Teraz macie dostęp do sprzętu z najwyższej półki. Jest duża różnica?
To pomaga, ale sprzęt sam nie skacze. Letnie Grand Prix wygraliśmy bez wsparcia niemieckiej federacji. Sukces zawsze jest efektem wielu elementów, które muszą zagrać jednocześnie.
Dalej Władimir ma problemy ze snem przed zawodami?
Władimir pracuje nad tym z psychologiem Grzegorzem Więcławem. Widzimy postępy. Mamy wypracowane procedury i mechanizmy, które pozwalają optymalnie przygotować się do startów, nawet w trudniejszych momentach. Władimir jest bardzo samoświadomy i potrafi dobrze odczytywać sygnały własnego organizmu.
Wróćmy na chwilę do polskich skoków. Pozostaje pan w przyjacielskich relacjach z Kamilem Stochem. Był pan zaskoczony, że w 2024 roku zdecydował odłączyć się od kadry i wybrał Michała Doleżala?
Byłem z tego powodu bardzo zadowolony. Wiedziałem, jak dobrze układała się ich wcześniejsza współpraca i że Kamil ma do Michała ogromne zaufanie. To był powrót do sprawdzonego systemu.
Doradzał mu pan taki ruch?
Nie, dowiedziałem się już po fakcie. Ale ani przez chwilę nie miałem wątpliwości, że to dobra decyzja.
A skąd wynikają problemy kadry Polski?
Nie chciałbym tego oceniać z zewnątrz. Nie znam wszystkich mechanizmów funkcjonujących wewnątrz zespołu, więc byłoby to nieuczciwe.
Dwa miesiące przed igrzyskami to wystarczający czas, by odwrócić negatywne tendencje w polskich skokach?
Zdecydowanie tak. W skokach czasem jeden dobry skok potrafi wszystko odmienić. Najważniejsze to zachować spokój i konsekwencję w pracy.
Wróćmy jednak do Bułgarii. Mieliście wsparcie lokalnej federacji?
Jesteśmy bardzo doceniani. Po sezonach organizowane są gale, otrzymujemy wyróżnienia. Mamy solidne wsparcie organizacyjne i logistyczne, co w sporcie jest niezwykle istotne.
A jak w ogóle wygląda sytuacja bułgarskich skoków?
Sytuacja wygląda coraz lepiej. Skoki są transmitowane w telewizji, pojawia się młodzież. Myśleliśmy, żeby sprowadzić kilku chłopaków, by liznęli tego sportu. Potrzeba trochę czasu i podejrzewam trochę większego budżetu. Władimir jednak pokazał im, że nawet zawodnik z tak egzotycznej Bułgarii może zaistnieć.
Był jeden chłopak, który się fajnie prezentował, ale nie wiem, co się teraz z nim dzieje. Nie mieliśmy okazji się poznać na żywo. Nie mamy więc nikogo, kto mógłby wystartować w konkursie duetów i na igrzyska Władimir pojedzie sam.
Rozmawiał Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty