„Maślarze” to sojusz ludzi krytykujących Morawieckiego (m.in. Jacek Sasin, Przemysław Czarnek, Patryk Jaki, Tobiasz Bocheński). Po drugiej stronie są „harcerze” Morawieckiego, nazywani też „margaryniarzami” — środowisko jego najbliższych współpracowników.
Spór ma dwa poziomy: personalny (kto będzie „numerem dwa” po Kaczyńskim) i strategiczny (czy PiS ma wrócić do władzy poprzez poszerzenie centrum, czy przez radykalizację i twardszą polaryzację). W tle jest też zimna kalkulacja: wizja wyborów 2027 podkręca ambicje i wyścig o to, kto będzie frontmanem kampanii, oraz jacy ludzie ostatecznie trafią na listy wyborcze.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo
Najmocniej wewnętrzną wojnę napędził jednak Jacek Kurski, były prezes TVP. Środowisko Morawieckiego naciska na usunięcie go z partii, uznając za symbol konfliktu i tego, który „dzieli prawicę”. To nie jest spór o jedną postać — raczej o to, czy PiS ma wrócić do sprawdzonych, agresywnych metod mobilizacji, czy próbować budować mosty do wyborców rozczarowanych, ale niekoniecznie radykalnych.
Kurski w sążnistym wpisie na „X” skrytykował Mateusza Morawieckiego. Sam wpis później skasował, ale z krytyki swojego adwersarza się nie wycofał.

Jarosław Kaczyński, Jacek KurskiMarcin Obara / PAP
Z kim walczy Morawiecki?
Teraz niektórzy przeciwnicy Mateusza Morawieckiego kolportują za kulisami jeszcze jeden przekaz. Według ich wersji Jacek Kurski nigdy nie był twarzą „maślarzy”, tylko „ustami” prezesa. Tak miało być w 2020 r., gdy TVP kierowana przez niego zaatakowała kierowany przez człowieka ówczesnego premiera Polski Fundusz Rozwoju za nadużycia przy wspieraniu przedsiębiorców w trakcie pandemii koronawirusa.
Dziś mechanizm ma być identyczny, tzn. Kurski atakuje Morawieckiego na zlecenie samego Jarosława Kaczyńskiego. Dowodem na to ma być fakt, iż do posłów PiS płynął jasny przekaz: jedynym oficjalnym spotkaniem wigilijnym partii jest opłatek na Nowogrodzkiej.
Zgodnie z tym przekazem prezes w dłuższej perspektywie chciałby się pozbyć byłego szefa rządu, a jego ludzie mają żyć w złudzeniu, że walczą z Kurskim i „Maślarzami”, tymczasem w rzeczywistości ich przeciwnikiem ma być sam lider PiS.
Kaczyński miał też zauważyć niedawną wypowiedź Szymona Szynkowskiego vel Sęka w Onecie, który był pytany o możliwe oddanie sterów partii przez Jarosława Kaczyńskiego.
— Ta sukcesja się poniekąd odbywała i odbywa, nie mamy do czynienia z jakąś rewolucją, a ewolucją. […] Mojemu pokoleniu powierzono ważne zadania, ja sam byłem ministrem. Potrzebne jest nam jednak doświadczenie pana Kaczyńskiego, który w niewielu sprawach się myli, w wielu ma rację. Potrzebna jest nam też mieszanka, kreatywność osób młodych — mówił były szef MSZ w dwutygodniowym rządzie Mateusza Morawieckiego, wcześniej wiceminister w tym samym resorcie.
Prezes tę wypowiedź miał zanotować i „zrozumieć, o co chodzi”.
Polityk PiS związany z Morawieckim: — Jeśli ktoś próbuje puścić dalej tego typu przekaz, to ja nawet wiem, jak się ten ktoś nazywa: Jacek Kurski. Bądźmy poważni — słyszymy.

Mateusz MorawieckiDarek Delmanowicz / PAP
Nawrocki nie skleił PiS
Jednak faktem jest, że poznańskiego posła Prawa i Sprawiedliwości za te słowa skrytykował rzecznik partii. Bochenek podkreślił w wypowiedzi dla Polskiej Agencji Prasowej, że sukcesja w PiS, „jeżeli do niej dochodzi, jest związana ze statutem i kadencją osób pełniących określone funkcje”.
— Mówienie, dywagowanie na ten temat dzisiaj kompletnie nie ma sensu i nie za bardzo wiem, czemu ma służyć. Warto podkreślić, że kadencja [prezesa PiS] upływa w 2029 r., więc jest jeszcze dużo czasu — dodał.
Bochenek nie zostawił suchej nitki również na inicjatywie europosła Waldemara Budy, który zaczął zbierać podpisy pod wnioskiem o wyrzucenie z PiS Jacka Kurskiego. Według rzecznika ugrupowania „jeżeli ktoś podejmuje taką inicjatywę, to ma wyraźnie złą wolę”.
— Tego rodzaju pomysł sprawia wrażenie scenariusza realizowanego na zamówienie drugiej strony sceny politycznej. Dziwię się, że pan Buda się w to wpisuje — stwierdził Rafał Bochenek.

Waldemar BudaJacek Slomion/REPORTER / East News
Najbardziej gorzki paradoks dotyczy samego prezydenta. Sukces Nawrockiego nie skleił partii — raczej ją rozszczelnił. I to właśnie dlatego w PiS zamiast świątecznej radości po wygranej pojawia się nerwowość. Zwycięstwo miało przykryć spory. Tymczasem uruchomiło wyścig o to, kto będzie mówił w imieniu prawicy — i kto usiądzie najbliżej stołu, gdy znów pojawi się realna perspektywa władzy.
W tej atmosferze nawet opłatek staje się głosowaniem nad lojalnością. A im więcej „wigilii”, tym trudniej udawać, że w PiS to tylko chwilowe emocje. Zwłaszcza że konkurencja na prawo od Prawa i Sprawiedliwości rośnie w siłę.
PRZECZYTAJ: Jest nowy sondaż partyjny. Donald Tusk reaguje