Historia Vincenta Helbiga to opowieść o pamięci, która nie dzieli, lecz łączy — czasem przez chleb, czasem przez strach, a czasem przez milczenie przed drzwiami, w które nie odważyliśmy się zapukać. Dziś mieszka w Polsce, mówi po polsku, ma polską rodzinę i pokazuje, że pamięć może łączyć, a nie dzielić.
Iwona Zielińska-Sąsiada / Archiwum prywatne
Vincent Helbig w stroju ludowym
Podróż do wspomnień
Iwona Zielińska-Sasiada: Kiedy po raz pierwszy przyjechałeś do Polski tropem swojej rodzinnej historii?
- Kiedy Vincent po raz pierwszy przyjechał do Polski?
- Co zaskoczyło Vincenta w polskim przyjęciu go?
- Gdzie dokładnie znajduje się dom dziadka Vincenta?
- Jak nazywa się żona Vincenta?
Vincent Helbig: Po raz pierwszy przyjechałem, mając 18 lat, tuż po maturze. Miałem jeszcze dwa–trzy miesiące przerwy przed rozpoczęciem studiów i pomyślałem, że to idealny moment. Wtedy wyruszyłem na tygodniową wędrówkę z Olsztyna do Elbląga. Spaliśmy z kolegą na dziko, gdzieś w lesie. Dla mnie to były tereny mojego dziadka — bardzo symboliczne. Szczerze? Nie jechałem tam z wielkimi oczekiwaniami. Raczej z ciekawości. Chciałem poznać Polaków, ale też — może trochę — lepiej poznać siebie. Wierzę, że jeśli wiemy, skąd pochodzimy, to łatwiej zrozumieć, kim jesteśmy.I kompletnie nie byłem przygotowany na to, jak serdeczni i pomocni będą Polacy. Naprawdę. Nawet jeśli nie mogliśmy się dogadać — bo oni nie mówili po angielsku ani po niemiecku, a ja nie mówiłem po polsku — to i tak jakoś się rozumieliśmy. To było moje pierwsze i bardzo pozytywne wrażenie.
Nie bałeś się? W końcu spałeś w lesie, byłeś w obcym kraju.
Nie, w ogóle się nie bałem. Zresztą nie byłem sam — jechał ze mną mój kolega ze szkoły, Hermann. Chyba dlatego, że byłem młody i trochę głupi (śmiech). Dla mnie to była przygoda. Polacy byli bardzo ciekawi, co my tu robimy. Często ktoś podchodził, pytał, częstował jedzeniem. To było takie bardzo ludzkie doświadczenie.
A nie bałeś się spotkania z rodziną, która dziś mieszka w domu, w którym kiedyś mieszkała twoja rodzina?
Miałem swoje obawy. Naprawdę. To było już podczas mojej drugiej albo trzeciej wizyty w Polsce — dokładnie nie pamiętam. Tym razem przygotowałem się psychicznie na to spotkanie. Wcześniej dużo czytałem i słyszałem historie o takich powrotach: że bywa różnie. Czasem bardzo serdecznie, a czasem ludzie zamykali drzwi przed nosem — ze strachu, z nieufności, z bólu historii. I ja to absolutnie rozumiem. Wiedziałem, że nie mogę niczego oczekiwać. Ale w moim przypadku wszystko potoczyło się dobrze. Zostaliśmy przyjęci bardzo serdecznie. Było — jak to w Polsce — dużo jedzenia. (śmiech) Mogłem obejrzeć cały dom. I co ciekawe: wcale nie czułem potrzeby „szukania czegoś swojego”. Wystarczyła mi sama możliwość bycia tam i rozmowy.
Gdzie dokładnie znajduje się ten dom? Na Warmii czy na Dolnym Śląsku?
Na Dolnym Śląsku, pomiędzy Jaworem a Legnicą. Miejscowość nazywa się Winnica.
A czy twoi dziadkowie jeszcze żyją?
Babcia żyje do dziś. Dziadek niestety zmarł trzy lata temu.
Czy twój dziadek był w Polsce po wojnie?
Tak, wielokrotnie. Był tu już w latach 90., w 1994 r. — wtedy ja też byłem w Polsce, ale w zupełnie innym kontekście, z mamą w brzuchu. Był też w 2008 r. Nigdy jednak nie pojechaliśmy razem. Bardzo tego żałuję. Chciałem, żeby pokazał mi dokładne miejsce, gdzie stał jego dom, ale był już wtedy za stary i nie chciał podejmować takiej podróży. Za to pojechaliśmy całą rodziną na Dolny Śląsk — byliśmy w Jaworze, Zobaczyliśmy resztki domu: cegły, fundamenty. Nic więcej już nie zostało.
Dlaczego ten dom przestał istnieć? Został zniszczony podczas wojny?
Tak. Dom mojego dziadka został zniszczony podczas walk w 1945 r. Historia moich dziadków jest bardzo ciekawa. Najpierw uciekali przed Armią Czerwoną, potem zostali zatrzymani i skierowani na Warmię do przymusowej pracy — najpierw dla Rosjan, potem dla Polaków. Dom mojej prababci też się spalił. Były jeszcze jakieś resztki, ale nie było sensu go odbudowywać. Z czasem wszystko po prostu się rozsypało.
Jak twój dziadek wspominał ten czas przymusowego pobytu w Polsce?
Miał wtedy 14–15 lat. Pomagał przy odbudowie zniszczonych budynków, głównie przy segregowaniu materiałów. Pracował z polskim sołtysem miejscowości Wawrzyny na Warmii. Razem zbierali opony ze zniszczonych wojskowych samochodów i… robili z nich podeszwy do butów. W nocy. Nielegalnie. (śmiech) Potem jeździli do centralnej Polski, żeby je sprzedawać. Dziadek nie dostawał pieniędzy — tylko jedzenie, którym dzielił się z matką i siostrami. Jego siostry trafiły wtedy do obozu dla Niemców w Braniewie. Mało się o tym dziś mówi, ale takie obozy istniały jeszcze po wojnie dla Niemców i zbyt „niemieckich” Ślązaków.
Kiedy wasza rodzina wyjechała do Niemiec?
W 1946 r. Wtedy wszyscy pojechali w bydlęcych wagonach do Niemiec.
A jak mieli na imię twoi dziadkowie?
Dziadek miał na imię Eduard, czyli po polsku Edward. Babcia to Christa.
Vincent Helbig / Archiwum prywatne
Dziadkowie Vincenta podczas podróźy do Polski. Autor Vincent Helbig
Tożsamość
Czy pamiętasz moment, w którym poczułeś, że to już nie jest tylko ciekawość wobec Polski, ale zaczyna się prawdziwa relacja?
Tak. Bardzo wyraźnie. To było wtedy, byłem z Polakami, którzy mieszkali w rodzinnym domu mojej prababki. Po obiedzie zaproponowali, że pokażą nam całą miejscowość, całą wieś. Syn tej starszej pani — tej, która otworzyła nam drzwi — chodził z nami, opowiadał.Pokazał nam nawet pomnik poległych Niemców z I wojny światowej, który nie został zniszczony, tylko odrestaurowany. To było dla mnie bardzo poruszające — że nie wszystko, co niemieckie, zostało wymazane.Poszliśmy też razem do wiejskiej kapliczki. Tam wspólnie się modliliśmy — Polacy i Niemcy — o pokój między naszymi narodami. I wtedy pomyślałem: chcę was lepiej poznać.
Bo z jednej strony jesteście tacy serdeczni, a ja — nie mogę z wami normalnie porozmawiać. A bardzo chciałem. Zrozumiałem wtedy, że język jest kluczem. I że skoro łączy nas to miejsce — dom mojej prababki, który jest dziś ich domem — to chcę poznać nie tylko ich, ale w ogóle Polaków. Jesteśmy sąsiadami. Mamy trudną historię, ale skoro już jesteśmy skazani na kontakt, to chciałbym, żeby był dobry.
Gdybyś miał opisać swoją pierwszą podróż do Polski jednym dźwiękiem, zapachem albo gestem — co by to było?
Zapach świeżego deszczu. Tego powietrza po deszczu. Byliśmy blisko morza, pogoda ciągle się zmieniała — raz deszcz, raz słońce, potem znowu deszcz. Co chwilę zakładaliśmy kurtki przeciwdeszczowe.Ale ten zapach ciągle wracał. Kałuże, w których odbijało się niebo. Bardzo ładne wspomnienie.
Kiedy zacząłeś uczyć się polskiego na serio?
Po spotkaniu ze Ślązakami — to było około 2015 r. Minęły mniej więcej trzy lata, zanim byłem w stanie swobodnie rozmawiać, rozumieć wszystko i odpowiadać na każde pytanie. Potem byłem już w stanie studiować po polsku.
Pojechałeś potem do tej rodziny, żeby pochwalić się, że mówisz po polsku i że mieszkasz w Polsce?
Byłem tam w zeszłym roku, w święta.Przygotowałem dla nich paczkę i napisałem list. Chciałem nawiązać kontakt. Niestety nikogo nie było w domu, więc zostawiłem wszystko pod drzwiami.Odezwał się do mnie później Syn tej pani — wtedy jeszcze go nie znałem. Teraz mamy sporadyczny kontakt w mediach społecznościowych. Nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale kontakt jest. Wkrótce wybieram się w odwiedziny do tych państwa.
Przyjaźń z językiem polskim
Jakie polskie słowo najbardziej ci się podoba?
Bardzo lubię słowa, które brzmią tak, jak znaczą. Na przykład „szeleścić”. To jest piękne słowo. Dźwięk oddaje sens.
Czy ucząc się polskiego, uczyłeś się też polskiej wrażliwości i sposobu myślenia?
Zdecydowanie tak. Zauważyłem, że za językiem stoi inny sposób życia, inne podejście do codzienności. To bardzo wzbogaciło moje życie. Teraz nie patrzę już tylko z niemieckiej perspektywy — mam jakby dwa światy, z których mogę czerpać.
Vincent Helbig / Archiwum prywatne
Vincent odkrywa język polski.
Różnice i podobieństwa
Co w codziennym życiu w Polsce było dla ciebie dziwne z niemieckiej perspektywy?
Zaskoczyło mnie pozytywnie, jak sprawnie można załatwiać sprawy urzędowe. Zameldowanie, rejestracja samochodu — wszyscy chcieli pomóc, żeby sprawa była załatwiona, a nie zamknięta „bo coś się nie zgadza”. Z negatywnych rzeczy — smog. Mieszkam pod Krakowem i teraz, gdy mam małe dziecko, bardzo to odczuwam. Są dni, kiedy po prostu nie można wyjść z domu. W Niemczech to byłoby nie do pomyślenia.
A widzisz jakieś podobieństwa?
Fascynacja piłką nożną. Znalazłem w miejscu, gdzie mieszkam grupę facetów, z którymi raz w tygodniu gramy rekreacyjnie. To dokładnie to samo, co w Niemczech. Tworzą się takie męskie relacje — bardzo mi tego brakowało i bardzo mi to było potrzebne.
Kojarzysz polskich piłkarzy z Bundesligi?
Oczywiście. Miroslav Klose i Lukas Podolski. Te drugi był zawsze bliżej ludzi — „swój chłop”. Otwiera kebaby, lodziarnie, mówi prosto z mostu. Nic dziwnego, że jest tak lubiany — i w Niemczech, i w Polsce
Gdybyś miał stworzyć instrukcję: „Jak Niemiec ma przetrwać pierwsze miesiące w Polsce” — jakie byłyby trzy najważniejsze rady?
Po pierwsze: zadawaj się tylko z Polakami. Bez obcokrajowców. To najlepszy sposób, żeby naprawdę poznać kulturę. Po drugie: uczestnicz w świętach — Wszystkich Świętych, 11 listopada, Boże Narodzenie, pasterka, Wigilia. Po trzecie: daj się zaprosić do domu. Opłatek mówi więcej o Polsce niż sto podręczników.
A trzy rzeczy, których absolutnie należy nie robić?
Po pierwsze: nie mów Polce, że wygląda jak Niemka — jako komplement. (śmiech). Ja tak kiedyś zrobiłem i ta dziewczyna się na mnie obraziła. A ja tylko chciałem powiedzieć, że jest bardzo ładna. Po drugie: nie wyciągaj odruchowo ręki do kobiet — to bywa dla polskich kobiet krępujące. Czyli zapoznaj się ze sposobem przywitania się z kobietami w Polsce Po trzecie: nigdy nie witaj się przez próg. To naprawdę ważne.
Wiem, że poznałeś swoją żonę na pielgrzymce. Możesz powiedzieć, jak ma na imię?
Tak. Ma na imię Dominika. Jesteśmy małżeństwem od 2022 r.
Rozumiem, że Dominika nie przepada za mówieniem o sobie publicznie, ale zapytam o jedno: wasze wesele — było w Polsce?
Tak, było w Polsce.Na Podkarpaciu, w Krośnie.
Krosno… to dość nieoczywiste miejsce?
Historia z Krosnem jest zabawna. Kiedyś, jeszcze zanim poznałem Dominikę, planowałem trasę do przejścia. Chciałem koniecznie przejść w pobliżu miejscowości, z której pochodził mój dziadek. Wpisałem nazwę w Google Maps — i mapa, zamiast skierować mnie na Warmię, zaprowadziła mnie do Krosna. Ale tego na Podkarpaciu. Pomyślałem wtedy: Koniec świata. Kto by tam chciał jechać?” A kilka lat później… odbyło się tam nasze wesele.
Vincent Helbig / Archiwum prywatne
Polsko – niemieckie wesele. Zdjęcie: Patryk Olczak
Polskie wesele było dla ciebie kulturowym szokiem?
Vincent Helbig.: Moje własne wesele już nie — byłem przygotowany. Miałem za sobą kilkanaście polskich wesel, więc wiedziałem, na co się piszę (śmiech). Ale musisz wiedzieć, że w mojej rodzinie w Niemczech też dużo się tańczy i świętuje. Ja pochodzę ze wschodnich Niemiec, a tam kultura weselna jest inna niż na zachodzie — bardziej żywiołowa.
A twoi rodzice? Dla nich to było normalne czy jednak szok — zwłaszcza ilość jedzenia?
To było dla nich coś zupełnie nowego.Starałem się nawet zadbać o to, żeby było piwo, bo w Polsce — przynajmniej kiedyś — raczej króluje wódka. Moi niemieccy znajomi zupełnie nie mieli wyczucia tempa.Na samym początku wypili po cztery kieliszki wódki — i to był błąd. Znaleźli się poza systemem.
Były jakieś weselne anegdoty?
Vincent Helbig.: Rosół. Zdecydowanie rosół. Na moim polskim weselu wydarzyło się coś, co do dziś wspominamy z rozbawieniem. Otóż podano rosół. W Polsce to rzecz święta. Uroczysta. Nienaruszalna.Tymczasem moja niemiecka rodzina… kompletnie nie wiedziała, z czym ma do czynienia.Na stoły wjechały talerze. Na nich: makaron, marchewka, kawałki kurczaka. Zapanowała cisza.Moi bliscy spojrzeli na siebie, potem na talerze, potem znowu na siebie.W powietrzu wisiało pytanie: „To… już?” No to skoro już podali — trzeba jeść.Z grzeczności.Żeby nie urazić Polaków.Moja siostra, bardzo porządna Niemka, postanowiła dać przykład. Zjadła wszystko. Do końca. Do czysta. Talerz lśnił. I dokładnie w tym momencie obsługa zaczęła dolewać… rosół. Mój szwagier pobladł.
Moja mama spojrzała na pusty talerz, jakby właśnie odkryła, że popełniła kulinarne faux-pas dekady.A ja dostałem rozpaczliwego SMS-a od polskiej cioci mojej żony: Nie jedzcie tego, jeszcze zaraz poleją zupę. Jednak było już za późno.W ten sposób dla mojej rodziny rosół był najdziwniejszą potrawą w historii wesel. Od tamtej pory wiemy jedno: na polskim weselu rosołu się nie je. Rosół się przeżywa.
Jest takie powiedzenie, że dopiero po polskim weselu obcokrajowiec przestaje być gościem, a zaczyna być „swój”. Zgadzasz się?
Zdecydowanie tak.
Czy polskie wesele mówi o Polakach więcej niż podręczniki do historii?
Uważam, że tak. Oczywiście wszystko zależy od ludzi, którzy siedzą obok ciebie — czy chcą rozmawiać, czy są otwarci. Ale jeśli tak jest, to masz najlepszą lekcję polskiej kultury, jaką można sobie wyobrazić.
Przyzwyczaiłeś się do polskiej gościnności? Gdy przyjeżdżają do ciebie goście, też stawiasz wódkę na stole?
Raczej piwo. Zresztą widzę, że Polska się zmienia. W porównaniu z 2013 czy 2015 rokiem Polacy dziś piją znacznie mniej. Coraz popularniejsze są piwa bezalkoholowe. Zwłaszcza w młodszym pokoleniu. Ale jedna polska rzecz we mnie została. Nakłanianie do jedzenia. Bo w Niemczech, jeśli ktoś zapyta, czy chcesz coś do picia i raz odmówisz — to koniec. Już nie namawiają. W Polsce? Zapytają drugi, trzeci, czwarty raz. No i w końcu ulegasz. I ja już to przejąłem (śmiech). I stosuję z moimi niemieckimi gośćmi.
Vincent Helbig / Archiwum prywatne
Vincent z polską flagą.
Czy twoi znajomi z Niemiec przyjeżdżali do ciebie do Polski?
Tak, bardzo wielu — szczególnie kiedy byłem studentem w Krakowie. Koledzy ze szkoły, z pracy. Miałem mnóstwo wizyt w małym akademiku. I wszyscy byli zaskoczeni, że Polska jest nowoczesna, bezpieczna, dynamiczna.To nie był kraj, jaki mieli w głowie z opowieści sprzed 30–40 lat.
Opowiadałeś, że w Polsce kasy samoobsługowe są dużo popularniejsze niż w Niemczech. To prawda?
Tak. W Niemczech dopiero wchodzą — i bardzo powoli. Jeśli jest normalna kasa, Niemcy wolą stać w kolejce. Myślę, że chodzi o zaufanie, o kontakt z drugim człowiekiem, ale też o to, że Niemcy bardzo lubią płacić gotówką. A w kasach samoobsługowych to wciąż problem.
Patriotyzm bez wstydu
Kiedyś powiedziałeś, że dopiero w Polsce zrozumiałeś, czym jest prawdziwy patriotyzm. Dlaczego?
W Niemczech dorastamy z bardzo trudnym bagażem.Od najmłodszych lat słyszymy: sprawcy, Hitler, Holocaust. Gdy masz 15–16 lat, wielu młodych ludzi odrzuca niemieckość albo ucieka w inne tożsamości. Bo to ich przerasta.Poza tym Niemcy nie są jednolitym narodem. Bardziej niż „ojczyzna” liczy się Heimat — mała ojczyzna. Bawarczyk powie, że jest Bawarczykiem. Saksończyk — że Saksończykiem. Patriotyzm narodowy jest słabszy, lokalny — bardzo silny. W Polsce zobaczyłem coś innego. Patriotyzm, który nie jest wstydliwy. Który jest emocjonalny, wspólnotowy, zakorzeniony w historii i codzienności. I to było dla mnie bardzo ważne doświadczenie.
A czy można powiedzieć, że niemiecki patriotyzm jest cichszy, a polski bardziej emocjonalny? Czy to tylko stereotyp?
Bardzo długo zastanawiałem się nad samym pojęciem patriotyzmu i nad tym, czym ono w ogóle jest. I choć w przeszłości mówiłem, że Niemcy nie są patriotami — i częściowo nadal podtrzymuję to zdanie — to dziś widzę, że ten patriotyzm u nas po prostu wygląda inaczej.U Niemców często objawia się on dumą z rzeczy bardzo konkretnych: z produktów, z jakości, z tego, co zostało stworzone. Niemieckie samochody, niemieckie wynalazki, porządek, systemy — z tego jesteśmy dumni. To daje poczucie wartości i coś, co chcemy chronić. Ale to nie jest duma z flagi. Stosunek do niemieckiej flagi jest bardzo trudny. Nawet dziś. W tym roku były przypadki, kiedy młodzi Niemcy wywiesili niemieckie flagi w różnych miejscach — zwykłe flagi państwowe — i wywołało to ogromne oburzenie. Zajęły się tym nawet służby zajmujące się ochroną konstytucji, sprawdzano, czy to nie działalność skrajnej prawicy. Sama flaga została potraktowana jak coś podejrzanego.
Na demonstracjach niemiecka flaga jest bardzo źle widziana. Jeśli ją masz, od razu jesteś podejrzany o nacjonalizm, nazizm, skrajną prawicę. To jest dla mnie smutne, bo flaga powinna być neutralnym symbolem dumy i wspólnoty. Patrzę na Polskę. i widzę ogromną różnicę. U was flaga jest symbolem jedności, wartości, historii. Nieważne, czy to demonstracja prawicowa, czy lewicowa — polskie flagi są wszędzie i nikogo to nie dziwi.
A czy przyjeżdżając do Polski nie bałeś się, że historia polsko-niemiecka stanie między tobą a ludźmi jak niewidzialna ściana?
Na początku byłem naiwny — myślałem, że to już nie ma większego znaczenia, bo minęło 80 lat. Z czasem zrozumiałem, że dla Polaków temat Niemiec jest wciąż bardzo ważny.Zauważyłem to szczególnie w momentach politycznych, na przykład podczas kampanii prezydenckich — wtedy temat Niemiec wraca bardzo mocno. Zaskoczyło mnie, jak dużo w Polsce mówi się o Niemczech, podczas gdy w Niemczech praktycznie nie mówi się o Polsce. Czasami mam wrażenie, że w polskiej polityce nie wypada powiedzieć nic pozytywnego o Niemczech, bo od razu pojawiają się oskarżenia o germanizację czy „bycie Niemcem”. Ale to dotyczy głównie polityki. W codziennych kontaktach z ludźmi było zupełnie inaczej. Zwykli Polacy wiedzą, że urodziłem się długo po wojnie i że nie mam z nią nic wspólnego. Widzą we mnie człowieka, nie „Niemca”.
A w jakich rozmowach albo z kim najbardziej czułeś ciężar tej przeszłości?
Zauważyłem coś ciekawego — i nie wiem, czy to tylko moja obserwacja — ale Polacy mieszkający na ziemiach poniemieckich mają zupełnie inne podejście do Niemców niż ci z centralnej Polski. Byłem na Warmii, na Opolszczyźnie, w Gliwicach — i tam nie czułem wrogości. Raczej ciekawość. Ludzie mówili: „to jest dziś Polska, ale ta ziemia łączy nasze historie”. Pokazywali mi ślady przeszłości, opowiadali, co odkryli. To było bardzo otwarte i ciekawe.W centralnej Polsce czasem czułem więcej dystansu. Ale i tak — wszystko zależy od osobistego kontaktu. Jeśli ktoś zna konkretnego Niemca, jego podejście się zmienia. Jeśli miał dobre doświadczenia — mówi, że Niemcy są w porządku. Jeśli trafił na kogoś aroganckiego — uogólnia negatywnie. To bardzo ludzkie. Dodam też, że rodzina mojej żony, znajomi — wszyscy przyjęli mnie jak swojego. Podkarpacie to region konserwatywny — a nigdy nie poczułem się gorszy czy obcy.
Czy Polacy częściej pytali cię o historię, czy raczej unikali tego tematu?
Czułem, że dla wielu to temat bardzo ważny, ale często bali się go poruszyć, żeby nie psuć atmosfery. Kiedy widziałem, że ktoś chce o tym porozmawiać, sam zaczynałem. Często pytali, czy w Niemczech w ogóle uczy się o Holokauście. Krąży w Polsce taka plotka, że nie. To nieprawda. Druga wojna światowa to najważniejszy temat w niemieckiej edukacji historycznej — omawiany przez kilka lat. Obowiązkowe są też wyjazdy do byłych niemieckich obozów koncentracyjnych.
Ale to bywa bardzo obciążające. Jako młody Niemiec ciągle słyszysz, że twój naród był narodem sprawców. To wisi nad nami jak klątwa. Dlatego wielu młodych ucieka w lokalny patriotyzm albo mówi: „jestem obywatelem świata”. Są też tacy, którzy mówią: „to było 80 lat temu, ja nikogo nie zabiłem, dlaczego mam czuć się winny?”. A jednak ten temat jest częścią naszej tożsamości i fundamentem niemieckiego państwa — byciem przeciwieństwem nazizmu, czasem aż do przesady poprawności politycznej.
Prowadzisz kanał „Wasz Niemiec”. Czy czujesz się pomostem między Polską a Niemcami?
Tak, ale nie chcę być ani adwokatem Niemiec, ani kimś, kto będzie się podlizywał Polakom. Chcę pokazać, że są Niemcy, z którymi można się dogadać, którzy szanują polską kulturę, którzy są normalnymi ludźmi. Nie twierdzę, że niemiecka polityka jest idealna — nie jest. Mamy swoje problemy. Ale zwykli Niemcy chcą normalnych relacji z Polakami. I to jest mój główny cel. Chcę też pokazać Polakom, że Niemcy to piękny kraj. Jeśli odłożymy politykę na bok, zobaczymy, że więcej nas łączy, niż dzieli.
Czy wierzysz, że możemy napisać nowy rozdział w relacjach polsko-niemieckich?
Myślę, że zanim zaczniemy pisać nowy rozdział, trzeba zamknąć poprzedni.Dla Polaków to bardzo ważne — reparacje, zwrot dzieł sztuki, opieka nad żyjącymi ofiarami Holokaustu. Zwłaszcza to ostatnie — dziwię się, że Niemcy wciąż z tym zwlekają.Nie mam jednoznacznej odpowiedzi w sprawie reparacji — widzę argumenty obu stron. Ale rozumiem, jak bardzo to jest ważne dla Polaków.Wierzę jednak, że możemy iść razem dalej. Zwłaszcza teraz, w czasie Bożego Narodzenia. Skoro wierzymy, że kiedyś spotkamy się wszyscy w niebie — Niemcy i Polacy — to uczmy się już teraz być razem, w pokoju.
Na koniec — czego chciałbyś życzyć Polakom i Niemcom na Boże Narodzenie?
Spokoju — nie tylko przy wigilijnym stole, ale też w myśleniu o sobie nawzajem. Odwagi do rozmowy, cierpliwości do historii i ciekawości drugiego człowieka. Jeśli potrafimy dzielić się opłatkiem, to potrafimy też dzielić się przyszłością.