Kamil Wolnicki: Panie prezydencie, jak pan ocenia pomysł polityków, żeby Polska starała się o organizację igrzysk olimpijskich?
Aleksander Kwaśniewski: To pomysł bardzo poważny i trudny do realizacji, ale jeśli pan pyta, czy to dobra idea, to uważam, że tak.
Wielu ludzi porównuje to do Euro 2012 i zwraca uwagę, że tamta impreza pomogła w swego rodzaju skoku cywilizacyjnym. Igrzyska mogłyby być podobnym impulsem?
Zapewne tak, chociaż mówimy o perspektywie bardzo odległej, bo o roku 2036 czy 2040. Mnie trudno to sobie nawet wyobrazić. Trzeba wziąć pod uwagę, że przez tyle lat bardzo wiele będzie się zmieniało. W infrastrukturze, obiektach sportowych, technikach przekazu medialnego i tak dalej. Dokona się rewolucja. A najważniejsze pytanie, jakie trzeba sobie zadać, to czy igrzyska w ogóle przetrwają. To przecież wcale nie jest takie pewne.
Bo spada zainteresowanie nimi czy chodzi panu o sytuację na świecie?
Świat się zmienia, jest mniej spokojny, pieniądze idą gdzie indziej, raczej do wojska niż sportu. Do tego zainteresowanie tradycyjnymi sportami słabnie. Myślę, że mapa sponsorów także bardzo się zmienia. Wszystko zresztą podlega ogromnej zmianie, bo to dotyczy polityki, gospodarki, technologii i całego naszego życia. A to oznacza, że dotyczy także ruchu olimpijskiego. To nie będzie ostatnia wyspa tradycyjnych wartości na morzu nowego świata.
Oto kluczowy warunek na początek starań o igrzyskach
Z drugiej strony w Polsce wygląda to na jedyny projekt ponad podziałami. O organizacji igrzysk mówił prezydent Andrzej Duda, a teraz premier Donald Tusk. Może sport…
Sport powinien być ponad podziałami. Inna sprawa, że oni bardziej mówią, niż coś robią. Pierwsza rzecz, to trzeba uporządkować sytuację wokół Polskiego Komitetu Olimpijskiego rękoma ludzi sportu, a nie ministrów i polityków. Organizatorem i gospodarzem igrzysk jest Międzynarodowy Komitet Olimpijski, a jego partnerem w Polsce i każdym innym państwie, jest krajowy komitet i jest to prawnie usankcjonowane. Bez PKOl nie da się w ogóle myśleć o organizacji igrzysk. A jak jest dzisiaj, wszyscy wiedzą.
W PKOl popełniono wielki błąd, decydując się na polityczne rozwiązanie parę lat temu. Później był nieprzygotowany i nieskuteczny atak ministra Sławomira Nitrasa, który skończył się właściwie niczym. PKOl jest dzisiaj słabą instytucją na wielu poziomach. Ma słaby autorytet, słabe oddziaływanie i mało pieniędzy. Zrobienie tam porządku to pierwszy krok. Drugi to stworzenie wokół PKOl ponadpartyjnej płaszczyzny, z liderami różnych stron krajowej polityki.
To niezbędne, żeby pokazać ideę olimpijską jako coś, co łączy wszystkich. Może trzeba nawet podpisać konkretny dokument, bo przecież mówimy o wydarzeniu, które ma być za wiele lat. Ile jeszcze rządów do tego czasu się zmieni? Tym bardziej więc PKOl powinien być instytucją integrującą. Tylko PKOl na mocnych nogach, a nie chwiejący się jak teraz. Zadań jest więcej, bo przecież trzeba szukać w Polsce sponsorów gotowych do włączenia się w tak wielką sprawę, żeby nie liczyć tylko na samorządy. Trzeba także włączyć miasta, przede wszystkim Warszawę i zacząć przekonywać mieszkańców do tego wydarzenia. W tym punkcie można się potknąć.
Wiele krajów już się potknęło.
Dokładnie. Mowa tu najczęściej o krajach zamożnych i demokratycznych, w których wydaje się, że problem finansowy nie jest tak wielki. Ludzie tam mogą jednak wyrażać swoją wolę. Szwajcarzy przecież mogliby organizować igrzyska, ale ludzie nie chcieli. Najbardziej mnie zdumiało, że zimowych igrzysk nie chciała Norwegia. A to przecież kraj jakby stworzony do takiej imprezy! Nie dość, że kochają sport, mają obiekty, to jeszcze zdobywają medali bez liku.
„W takiej sytuacji lepiej przestać sobie i ludziom zawracać głowę”
W Krakowie też ludzie odrzucili w referendum pomysł organizacji igrzysk.
To prawda, idea padła. Jeśli więc już będziemy chcieli starać się o igrzyska, to trzeba zacząć wielką pracę z ludźmi i wszystko im wytłumaczyć. Jeżeli Warszawa odpowie, że nie jest zainteresowana, to temat można zakończyć. Myślę jednak, że można mieszkańców przekonać. To wymaga dobrego projektu i pracy.
Na razie to mamy sytuację, o której pan wspomniał. Aplikację z gwarancjami rządowymi do MKOl musiałby złożyć prezes PKOl Radosław Piesiewicz, ale między nim a choćby ministrem sportu Jakubem Rutnickim nie ma żadnego kontaktu.
To prawda, tyle o tym rozmawiamy, a mamy odpowiedź. W takiej sytuacji lepiej przestać sobie i ludziom zawracać głowę.
Widzi pan szansę na porozumienie czy w tym układzie personalnym i politycznym nie ma na to szans?
Myślę, że w tym układzie nie ma szans. Polaryzacja w Polsce będzie się pogłębiać. Zresztą nawet prezydent Karol Nawrocki jest politykiem, który dzisiaj idzie w stronę większej polaryzacji, choć przecież powinien robić wszystko na odwrót. Od strony politycznej mógłby propagować ideę igrzysk olimpijskich i budować jakieś porozumienie, ale nic nie wskazuje na to, żeby chciał działać w takim kierunku.
Jednocześnie siła środowisk sportowych jest za mała, żeby dokonać niezbędnych zmian w PKOl. Gdyby ci ludzie powiedzieli, że tego chcą, że wspierają pomysł organizacji igrzysk i doprowadzili do takiej zmiany, że na czele PKOl stanąłby zdolny, znany sportowiec, już po karierze, za to z jakimś doświadczeniem menedżerskim, to prawdopodobnie łatwiej byłoby coś budować. A w obecnym stanie… PKOl jest częścią dramatycznie głębokiej, polskiej polaryzacji.
Aleksander Kwaśniewski króciutko o członkostwie Andrzeja Dudy w MKOl
W kontaktach na świecie też to średnio wygląda. Prezes Radosław Piesiewicz ogłosił, że zgłasza prezydenta Andrzeja Dudę na członka MKOl, ale MKOl odpisał nam, że nic o tym nie wie.
Nawet przez chwilę nie traktowałem tego pomysłu poważnie, bo wiem, kto teraz interesuje MKOl. Na pewno nie są to byli politycy z pierwszej linii, a sportowcy albo ludzie, którzy organizowali igrzyska olimpijskie i mają szczególne doświadczenie. Inna sprawa, że był taki czas, gdy MKOl lubił powoływać w swoje szeregi koronowane głowy, żeby wspomnieć choćby księżniczkę Annę czy księcia Monako. Tylko to byli sportowcy.
Mówi pan, że Polska jest podzielona. Środowisko sportowe tak samo. Część ludzi w PKOl chce zmian, większość jednak popiera prezesa Piesiewicza w tej bitwie.
Bo wszystko się w Polsce podzieliło i to nasza wielka tragedia. Nie ma środowiska, o którym można powiedzieć, że jest ponad. Środowisko sportowe podzielone, naukowe także, dziennikarskie tak samo. Co mam jeszcze panu powiedzieć?
Może da się zbudować jakieś mosty.
Właśnie ten pomysł na igrzyska ma taki potencjał, ale trzeba do tego inaczej podejść. Nie wierzę w jakieś wielkie wspólne siły, ale samo środowisko sportowe może wymusić pewne zmiany, które ułatwią porozumienie. Dopiero później można zacząć rozmowy wokół PKOl pomiędzy politykami i partiami z różnych stron. Nie da się inaczej, bo rządy będą się zmieniały. Tylko teraz nie widać ku temu w zasadzie żadnych przesłanek.
Aleksander Kwaśniewski porównał sytuację Radosława Piesiewicza do swojej sprzed lat
Uważa pan, że prezes Piesiewicz powinien odejść?
Oczywiście, że tak. I mówię to brutalnie i wprost. Tylko nie odejść jako przegrany. Jeśli dobrze rozumiem to w różnych kontrolach nic albo niewiele znaleziono. Uważam więc, że odejście Piesiewicza powinno nastąpić na warunkach honorowych i godnych, a nie być wymuszone przez jakieś dziwne metody. Czasem to najlepsze wyjście. Sam byłem w podobnej sytuacji w 1990 roku. W Polsce zmienił się ustrój, a w poprzednim systemie było tak, że minister sportu był zarazem szefem PKOl. To się skończyło i uznałem, że trzeba ustąpić. Prezesem PKOl został działacz sportowy Andrzej Szalewicz.
Są takie chwile, kiedy jest się przeszkodą i trzeba się poświęcić dla dobra sprawy. A Piesiewicz jest przeszkodą i tu nie ma o czym dyskutować. W jego miejsce powinien wejść ktoś ze świata sportu, z wielkimi osiągnięciami i bez związków politycznych. Tylko taka osoba jest w stanie jednoczyć. Kiedyś było łatwiej o takich ludzi.
Bo mieliśmy więcej mistrzów. A skoro mówi pan o wyczynach, to nawet jeśli okaże się, że ludzie chcą igrzysk i potrafimy się porozumieć, to wypadałoby mieć tych sportowców na wysokim poziomie, a Polska w ostatnich latach wraca z igrzysk ze skromnym dorobkiem medalowym.
Igrzyska w wielu krajach są impulsem do rozwoju sportu. Świetnym przykładem jest Wielka Brytania. Przed igrzyskami w Londynie w 2012 roku podeszli do tego systemowo, stworzyli fundusze, postawili na medalodajne dyscypliny sportowe, jak choćby wioślarstwo czy kolarstwo torowe. U nas też mógłby się pojawić taki impuls. Tym bardziej że kraj, który organizuje igrzyska, wcześniej gości u siebie szereg dużych imprez w poszczególnych dyscyplinach sportu.
Tylko tu także trzeba koncepcji, a później systemu. Sprawdzić, gdzie mamy zaplecze i potencjał, dobrać trenerów z Polski i nie tylko. Hiszpanie, kiedy szykowali się do igrzysk w Barcelonie w 1992 roku, mieli kłopot z przygotowaniem sportowców. Zatrudnili więc mojego wieloletniego zastępcę, a później ministra sportu w rządzie SLD, czyli Stefana Paszczyka. To był jeden z najwybitniejszych fachowców w swojej pracy. Sami Hiszpanie mówili mi później, że ich najlepszy wynik medalowy w historii to także zasługa Stefana. Powinniśmy prawdopodobnie iść tą samą drogą, systemowo i wieloletnio przygotować się do igrzysk.
Czyli pomysł fajny, ale…
Jest wiele przeszkód. O jednej mało mówiliśmy. Polska nie jest… Inaczej, najpiękniejsze igrzyska, jakie widziałem, to w Sydney w 2000 roku. Dlaczego? Bo tam kochają sport. Uprawiają, rozumieją i właśnie kochają. Jeden moment z tamtych igrzysk zapamiętam do końca życia. Jako prezydent miałem przepustkę na wszystkie obiekty i wszedłem na stadion, na którym odbywał się mecz eliminacyjny w hokeju na trawie pomiędzy Ghaną i Argentyną. To spotkanie oglądało spokojnie jakieś dziesięć tysięcy ludzi. Pomyślałem wtedy, że jakby to było możliwe w Polsce. Żeby przyszło chociaż tysiąc ludzi!
Prezydent Kwaśniewski o swoim powrocie do sportu. Bez wątpliwości
Nie jesteśmy szczególnie rozkochanym w sporcie krajem.
I to następna rzecz, o której trzeba pamiętać. Jeśli chcemy organizować igrzyska, musimy budować wszystko, także zainteresowanie sportem. Także uważam, że możemy to zrobić, nie musimy wymyślać nic na nowo, bo igrzyska odbywają się co dwa lata i jest skąd czerpać doświadczenie i rozwiązania. Nie bylibyśmy pierwsi ani ostatni, nie musimy odkrywać kamienia filozoficznego. Tylko musimy się zebrać do kupy. Na razie są słowa. Trudno, żeby za tym szły czyny, skoro jesteśmy tak podzieleni.
A pana nie ciągnie do sportu?
Bardzo ciągnie. Właśnie zaczynam sezon narciarski. Dopóki mogę, to jeżdżę. Interesuję się sportem, ale jeśli pyta pan o formalne pozycje, to jest już poza mną.
O ten PKOl chciałem spytać…
To już za mną.