-
Adam Małysz opowiada o kulisach swojego największego sukcesu sportowego oraz trudnych momentach podczas Turnieju Czterech Skoczni.
-
Wspomina o kryzysie związanym z wagą, ryzyku dyskwalifikacji za doping i szaleństwie małyszomanii, które opanowało Polskę.
-
Podkreśla też, jak popularność zmieniła jego życie i rodzinę oraz zauważa, że dziś media społecznościowe potrafią zniszczyć każdą ikonę.
- Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Obecne pokolenie młodych kibiców wie, że Adam Małysz jest prezesem Polskiego Związku Narciarskiego. Mało kto z tego pokolenia rozumie jednak, czym była małyszomania.
To było zjawisko społeczne, jakiego nigdy chyba w polskim sporcie nie było i – śmiem twierdzić – nie będzie. Małysz już w końcówce lat 90. ubiegłego wieku należał do światowej czołówki w skokach narciarskich, ale dopiero wydarzenia Turnieju Czterech Skoczni, od których mija 25 lat, sprawiły, że porwał tłumy Polaków. Gdyby wówczas wystartował w wyborach prezydenckich, to wygrałby w cuglach.
Teraz Małysz zabiera nas w podróż w czasie. W rozmowie z Interia Sport opowiedział o tym, co sprawiło, że wpadł w taki wielki kryzys, ale też co pomogło mu wyjść z niego i wygrać Turniej Czterech Skoczni. Będzie też o małyszomanii i o tym, jak chciał kibiców wysyłać na skocznię.
Apoloniusz Tajner: Gdyby tak prosto było wychować skoczka, to mielibyśmy ich wieluPolsat Sport
Adam Małysz zdradził przyczyny wielkiego kryzysu
Tomasz Kalemba, Interia Sport: Miałeś 18 lat, kiedy wskoczyłeś do światowej czołówki w skokach narciarskich. W sezonie 1997/1998 trzykrotnie stałeś na podium, kończąc zimę wygraną w mekce skoków w Oslo, gdzie pokonałeś swojego idola Jensa Weissfloga. Kolejny sezon miałeś też równie udany, ale potem przyszły dwie chude zimy. Odrodziłeś się dopiero pod koniec sezonu 1999/2000, a w kolejnych latach zaczęła się twoja dominacja. Skąd taki przestój w twojej karierze?
Adam Małysz: – Do 20. roku życia w ogóle nie musiałem kontrolować wagi. Nagle jednak poszedłem mocno w górę i się zaczęło. Sam sobie musiałem uświadomić, że nie tędy droga. Musiałem zacząć pracować nad tym, by trzymać wagę. Trzeba było zatem zmienić styl życia. I kryzys, jaki mnie wówczas dopadł, był właśnie związany z wagą, a to przełożyło się też na technikę. To są naczynia połączone. Ważyłem 52-53 kg, a nagle waga wyskoczyła na 60-61 kg. Nawet o tym nie wiedziałem. Nie czułem tego, a nie kontrolowaliśmy wówczas tej wagi. Dopiero jak przyszedł fizjolog Jerzy Żołądź, to pojawiła się kontrola. Zrobiliśmy badania i okazało się, że jeśli schudnę, to moja moc będzie dużo większa. I rzeczywiście zacząłem to odczuwać. Może czasami chodziłem głodny i było mi słabo, ale dynamika ciągle szła w górę.
Zimę 2000/2001 rozpocząłeś z wysokiego „C’. Wygrałeś z dużą przewagą kwalifikacje w Kupio, ale zostałeś zdyskwalifikowany. Na tej samej skoczni ostatniego dnia rywalizacji zająłeś 11. miejsce. Poczułeś już wtedy, że jesteś na wysokim poziomie?
– To dopiero poczułem przed samym Turniejem Czterech Skoczni. Była wówczas ciepła zima i odwoływali nam zawody. Nie było śniegu. Pojechaliśmy zatem na zgrupowanie do St. Moritz. Wtedy, przed Turniejem Czterech Skoczni, tylko tam można było skakać w Europie. I zjechało się tam pół świata na treningi na normalnej skoczni. Jeździłem wówczas dwie-trzy belki niżej niż wszyscy, a skakałem za punkt K. Wiedziałem zatem, że jestem w dobrym miejscu. Na Turniej Czterech Skoczni jechałem zatem mocno nabuzowany. Nawet z myślami, że mogę zrobić coś fajnego. Rozczarowany byłem jednak w Oberstdorfie. Tam w treningach jeszcze było dobrze, a w zawodach wyszło, jak wyszło.
Gapiostwo Małysz na początku Turnieju Czterech Skoczni
Udział w Turnieju Czterech Skoczni zacząłeś od wygrania kwalifikacji. Po pierwszej serii byłeś szóstym, a konkurs skończyłeś na czwartej. I tym byłeś zawiedziony? Dlaczego?
– Przed pierwszą serią konkursową zapomniałem wówczas wkładek do butów. Byłem chyba rozdrażniony tym, że nie szło tak, jakbym chciał. Pojawiły się nerwy i zapomniałem na górę skoczni specjalnych wkładek, które wkładało się na tyły butów. Może to mi nawet pomogło, bo przestałem myśleć o tym, jak mam skoczyć. Myślałem tylko o tym, czy dam radę skoczyć.
A jak sobie poradziłeś bez wkładek?
– Miałem rzepy, którymi spinałem narty, a na górze skoczni w toalecie był papier toaletowy i z tego zrobiłem prowizoryczne wkładki. Gdybym tego nie zrobił, to pewnie narty nie wyszłyby mi tak, jak powinno i byłoby po Turnieju Czterech Skoczni.
Gdybyś zabrał te wkładki ze sobą, to skakałbyś jeszcze lepiej w Oberstdorfie?
– Myślę, że nie. Mogło być nawet na odwrót. Tymczasem ta sytuacja z wkładami spowodowała, że nie myślałem o tym, czego mam nie zrobić.
– Psychologia działa tak, że jak myślisz o tym, czego masz nie zrobić, to akurat to zrobisz. Jasiu Blecharz tłukł mi to głowy wiele lat. Miałem myśleć pozytywnie. Dla mnie to były początki z tajnikami psychologii w sporcie. Choć nie było tak źle, to jednak wiedziałem, że w skokach popełniam błędy. Przez to, że zapomniałem wkładki, to skupiłem się właśnie na nich, a nie na tym, jak mam oddać skok. To sprawiło, że w serii finałowej pobiłem rekord skoczni Schattenberg, uzyskując 132,5 m. Chwilę później o pół metra poprawił go Martin Schmitt. Zobaczyłem jednak, że się da. Odciąłem głowę, a nogi same pracowały, jak powinny. I to mimo braku elementu w sprzęcie.
O konkursach w Oberstdorfie mówi się, że tam nie wygrywa się Turnieju Czterech Skoczni, ale właśnie na Schattenberg można go przegrać. Ty byłeś w grze o zwycięstwo.
– Tak. Czekałem jednak przede wszystkim na konkurs w Innsbrucku. Wiedziałem, że to jest moja skocznia. Uwielbiałem tam skakać i wiedziałem, że tam mogę odrobić ewentualne straty po startach w Niemczech. Garmisch-Partenrkirchen było dla mnie z kolei niewiadomą. Tam był bardzo podobny rozbieg, jak w Innsbrucku. Był bardzo strony z krótkim przejściem. Tam jednak bardzo dużo zależało od wiatru. Po konkursie w Oberstdorfie Martin Schmitt przestał chodzić na kwalifikacje, bo miał w nich zapewniony udział. Był liderem Pucharu Świata, więc wiedział, że będzie skakał pod koniec pierwszej serii, kiedy startowali najlepsi. Chciałem mu coś udowodnić. Wiedziałem, że jeśli będę w wysoko w kwalifikacjach, to będziemy mieć wówczas porównywalne warunki. W treningu w Ga-Pa pobiłem nieoficjalny rekord skoczni i poczułem się mocniejszy. Wiedziałem, że będę w stanie odrabiać straty po Oberstdorfie.
Małysz skakał w innej lidze i nagle… kontrola antydopingowa. „To byłby mój koniec”
W Garmisch-Partenkirchen wygrałeś kwalifikacje, a w konkursie byłeś trzeci. Pobiłeś rekord skoczni, który przetrwał wiele lat i do tego zostałeś wiceliderem Turnieju Czterech Skoczni. Przed tobą był tylko Noriaki Kasai, a za tobą Schmitt. I przyszedł Innsbruck.
– Tam skakałem swoje, ale byłem już w innej lidze. Drugiego Janne Ahonena wyprzedziłem o 44,9 pkt. Pobiłem kolejny rekord skoczni. Zostałem liderem Turnieju Czterech Skoczni.
Ale też przeżyłeś huśtawkę nastrojów. Podobno płakałeś, że przegrałeś Turniej Czterech Skoczni. Przed czym był ten strach?
– Byłem wówczas przeziębiony. Od swojego lekarza dostałem środki do inhalacji. Wtedy nie wiedziałem, że trzeba było bardzo uważać. W tym sporcie raczkowaliśmy, jeśli chodzi o organizację. Niedawno przecież zaczynaliśmy skakać z Pavlem Mikeską i to była pierwsza od wielu lat kadra Polski w skokach. Nikt nie przywiązywał uwagi do detali, choć już zaczynała się współpraca z różnymi osobami za Apoloniusza Tajnera. Wtedy w skokach kontrole antydopingowe były rzadkie. Akurat w Innsbrucku musiałem do niej pójść, a trzeba było wypełnić ankietę. I wtedy przypomniałem sobie, że stosuję inhalację. Byliśmy załamani, bo nie znaliśmy składu tego leku. Miałem mętlik w głowie. Ciągle dostawałem pytania od ludzi ze sztabu, dlaczego wcześniej nie skonsultowałem się z lekarzem. Nie wiedziałem, że tak to działa. Dostałem leki od lekarza rodzinnego, to wziąłem. Ani przez moment nie przeszła mi przez głowę myśl, że w tym leku może być zakazana substancja. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, ale od tego czasu sprawdzaliśmy każdy lek. Byłem solidnie wystraszony. Zresztą wszyscy w sztabie.
Gdybyś wówczas wpadł na dopingu, to nawet nie chcę myśleć, co działoby się w Polsce.
– Zlinczowaliby nas chyba. To byłby mój koniec, ale też Polo Tajnera, Jurka Żołędzia i Jana Blecharza. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało. Dopiero po kwalifikacjach w Bischofshofen dostaliśmy informację, że leki są w porządku. Ale już Dimitrij Wasiljew wpadł na niedozwolonym środku.
To musiały być wielkie nerwy.
– I były. To były bardzo trudne dwa dni. Kiedy już wszystko ucichło, to pojawiły się obawy, bo skocznia w Bischofshofen jest bowiem specyficzna. Nie lubiłem nigdy takich długich najazdów, na których czeka się na próg. Byłem jednak w tak dobrej dyspozycji, że zmiana skoczni nie odegrała żadnej roli.
Tak narodziła się małyszomania. „Niektóre gazety chciały mi zapłacić”
Byłeś w takim sztosie, ze nawet ta sytuacja nie wybiła cię z rytmu. Wygrałeś kwalifikację, a w zawodach rozbiłeś rywali. Pamiętasz dzień triumfu.
– Polo Tajner opowiadał, że przy okazji kontroli antydopingowej w Innsbrucku płakałem, ale przypominam sobie tego. Za to po Bischofshofen płakałem po konkursie. Spełniłem swoje wielkie marzenia. Pokazałem, że Polak potrafi. Dałem nadzieję na to, że można wygrywać z najlepszymi.
Miałeś wielką przewagę po Innsbrucku w klasyfikacji generalnej, a jednak nie mogłeś być spokojny do końca o triumf?
– Zdecydowanie. Tym bardziej że to nie była moja skocznia. Wiedziałem, że muszę na niej oddawać naprawdę dobre skoki, by wszystkiego nie zepsuć, bo skocznia mi nie pomoże. Mały błąd na niej może spowodować, że cię nie ma. Nawet w przypadku dużej przewagi.
Triumf w Turnieju Czterech Skoczni odmienił nie tylko twoje życie. Ty tym sukcesem odmieniłeś życie wielu Polaków. Naród wówczas się z tobą cieszył, ale też płakał. Dokonałeś czegoś, co wydawało się tak nierealne.
– Kompletnie nie wierzyłem wówczas w to, co się dzieje. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że dokonałem czegoś tak wielkiego. To był zryw małyszomanii, czego w ogóle nie byłem świadom. O tym zrywie kibiców zacząłem dopiero myśleć w momencie, kiedy zakończyłem karierę. Kibice zaczęli wówczas przychodzić nawet na rajdy terenowe, choć wcześniej ich nie było. Wtedy zrozumiałem to całe zjawisko. Owszem odczuwałem w czasie kariery dużą popularność, co bardzo mi doskwierało.
– Nie mogłem się nigdzie pokazać na ulicy. Każde wyjście do restauracji było bardzo trudne. Zawsze lubiłem się napić herbatki z sokiem malinowym i ten sok przynosili często w kieliszkach. Za moment czytałem w gazetach, że wszyscy w karczmie pili piwo, a Małysz sięgał po kielicha. To mnie zaczęło hamować. Wolałem nigdzie nie wychodzić. Nasze życie stało się bardzo hermetyczne. Wolny czas staraliśmy się raczej spędzać w domu i do tej pory tak mam, że to jest nasza oaza.
Tymczasem ludzie chcieli wam zburzyć ten mir?
– Pod nasz dom przyjeżdżały wycieczki autokarowe. Niektóre gazety chciały mi zapłacić duże pieniądze za to, bym je wpuścił do domu i by mogli zrobić zdjęcie. Nie było na to naszej zgody. Nie było nam łatwo. Z jednej strony ta popularność była fajna, bo za tym poszły profity. Zyskałem silnych sponsorów. Poprawiła się też zdecydowanie sytuacja całej kadry w skokach narciarskich. Zresztą cały Polski Związek Narciarski zyskał wówczas bardzo na moich sukcesach. Przecież to były czasy, kiedy PZN miał na krakowskiej AWF dwa pokoje i czterech pracowników, a teraz mamy kilka pięter w budynku niedaleko centrum Krakowa i ponad 70 pracowników biurowych, a wszystkich chyba ponad 400. To pokazuje, jak to się wszystko rozrosło.
Małyszomania była zjawiskiem społecznym. Kiedy kończyłeś karierę, wspaniale pożegnał się Włodzimierz Szaranowicz. To był prawdziwy wyciskacz łez. To było najlepsze świadectwo tego, co zrobiłeś dla całego kraju. Zmieniłeś myślenie wielu osób. Sprowadziłeś na skocznie nie tylko Polski, ale całego świata wielkie tłumy, bo za tobą jeździło mnóstwo kibiców.
– To, co wówczas wydarzyło się w Zakopanem, było czymś niesamowitym. Tylko na samej skoczni było około 50 tysięcy kibiców, a dookoła drugie tyle. Omal tam nie doszło do katastrofy. Kiedy zobaczyłem te tłumy ze szczytu skoczni, to byłem tym przerażony. Mnie konkursy w Zakopanem zawsze nakręcały. Nawet jak nie byłem w dobrej dyspozycji, to na Wielkiej Krokwi zawsze dobrze startowałem. Nigdy nie czułem tam presji, a raczej wszystko, co się działo dookoła, niosło mnie.
W ostatnich latach mieliśmy wielu znakomitych sportowców, ale chyba już nigdy później nie doświadczyliśmy takiej euforii, jaka wówczas zapanowała w kraju.
– Może to się wzięło stąd, że Polska była wówczas w trudnym okresie. Wiele osób wyjeżdżało wtedy za granicę i tam zostawało. Nie było też tak spektakularnych sukcesów, bo akurat to był czas zastoju w polskim sporcie. Mieliśmy przez dziesiątki lat znakomitych skoczków, ale w telewizji pokazywano wówczas tylko igrzyska olimpijskie, mistrzostwa świata i Turniej Czterech Skoczni. Nagle po moim sukcesie, konkursy Pucharu Świata stały się częścią rodzinnych spotkań przy obiedzie. To wszystko łączyło ludzi. Także Polaków za granicą.
Adam Małysz: Nie ma ikon. Można zniszczyć i zgnoić każdego
I to wszystko bez udziało mediów społecznościowych.
– Cieszę się, że wtedy ich nie było, ale z drugiej strony żałuję, bo nie mam prawie żadnych materiałów z moich pierwszych sukcesów jeszcze przed zwycięstwem w Turnieju Czterech Skoczni. Przy tym hejcie jednak, jaki dzisiaj jest w mediach społecznościowych, nie ma ikon. Można zniszczyć i zgnoić każdego. Wystarczy popatrzeć na Roberta Lewandowskiego. Tyle zrobił dla Polski i naszej piłki nożnej, a jednak musi się mierzyć z wielkim hejtem i agresją. Podobnie zresztą, jak nasi wielcy skoczkowie. Jakby ludzie zapomnieli, czego oni dokonali.
W czasie kariery spotkałeś kiedyś z taką przykrą sytuacją?
– Tak. To było na treningu na Średniej Skoczni w Zakopanem. Przyszła wówczas grupka młodzieży. Skakałem wtedy słabo na treningu. Widziałem, jak się z tego podśmiechiwali. Co przechodziłem koło nich, to słyszałem, jak mówili, że lepiej byłoby, żeby skończył, bo biję po buli. W końcu po jednym ze skoków podszedłem do jednej osoby w tej grupce i dałem mu narty. Powiedziałem do niego: proszę bardzo, idź, jak jesteś taki mądry. Usłyszałem, że mądraluję, bo od dziecka skaczę. Odpowiedziałem mu, że przecież nikt mu nie bronił uprawiać sportu, a swoim zachowaniem pokazuje, że jest nikim. Koledzy zaczęli się z niego śmiać i skończyły się jego docinki. Po prostu swoim zachowaniem chciał się komuś przypodobać. I dzisiaj jest podobnie. Ludzie robią to dlatego, żeby przypodobać się innym.
Rozmawiał – Tomasz Kalemba, Interia Sport

Adam MałyszMATTHIAS SCHRADER/DPAAFP

Adam Małysz z autorem arytkułu w czasie PŚ w Zakopanem w 1998 roku. Wtedy jeszcze można było bez problemu zrobić zdjęcie z tym skoczkiemTomasz KalembaINTERIA.PL

Adam Małysz po wygranej w PŚ w FalunJACK MIKRUT/Scanpix SwedenAFP

Od lewej: Janna Ahonen, Noriaki Kasai, Sven Hannawald, Martich Schmitt i Adam Małysz w 2001 rokuKAZUHIRO NOGIAFP

Adam MałyszAFP
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd? Napisz do nas
