Maciej Kaliszuk: Zagłębie przez większą część rundy było raczej w środku tabeli, ale po zwycięstwie w zaległym meczu nad Rakowem dość nieoczekiwanie awansowało na piąte miejsce ze stratą dwóch punktów do lidera. Walczycie o puchary, a może nawet o mistrzostwo?

Leszek Ojrzyński (trener Zagłębia Lubin): Zagłębie gra, by w pierwszej kolejności się utrzymać, bo z 28 punktami jeszcze nikt tego nie dokonał, a jak to nastąpi, to powalczymy o najwyższe cele. Wiemy, jak tabela jest spłaszczona, chwila zastoju może dużo kosztować. W grudniu zdobyliśmy sześć punktów w dwóch ostatnich meczach. Przestrzegaliśmy zawodników, bo przeanalizowaliśmy ostatnie trzy sezony, gdy Zagłębie w grudniu w siedmiu spotkaniach zdobyło tylko punkt. Uczulałem ich, że nie możemy iść tą drogą, którą szli wcześniej, bo niektórzy z nich byli tu trzy lata temu, inni przed dwoma laty, a niektórzy tylko w ostatnim sezonie i ci chłopcy to pamiętają. Całe szczęście wzięliśmy to do sobie serca. Cieszymy się, ale przed nami okres przygotowawczy i okienko transferowe, gdy musimy wytężyć muskuły do pracy, zaprezentować się jak najlepiej na wiosnę — a ona będzie jeszcze trudniejsza — i pracować, by być jak najwyżej w tabeli.

Tymczasem stracił pan najlepszego strzelca Leonardo Rochę, który wrócił z wypożyczenia do Rakowa. To dla pana duży problem?

Mielibyśmy problem, gdyby było to już przesądzone, ale mamy opcję wykupu.

Rozmowy trwają. Gdyby do nas nie wrócił, musielibyśmy znaleźć napastnika niezłej jakości, w środku sezonu ciężko o takiego. Będziemy się martwić, jak to nastąpi i odejdzie. Jest jeszcze nadzieja, że może u nas zostać, jak byśmy go wykupili. Jeśli nie, to wtedy na pewno byłby problem, bo nowy zawodnik musi od razu wejść do drużyny. Już się martwimy i penetrujemy rynek, żeby być przygotowanym ma taki scenariusz.

Leonardo Rocha jako piłkarz Zagłębia w meczu z JagielloniąLeonardo Rocha jako piłkarz Zagłębia w meczu z Jagiellonią (Foto: Kamil Swidyrowicz / newspix.pl)

Zagłębie byłoby stać na taki transfer? Zakładam, że chodzi o dużą kwotę.

Na pewno, dlatego od razu i nie powiedziało „wykupujemy”, tylko rozmowy trwają. Jest klauzula, ale nie powiem jaka, bo w to nie wnikałem.

Ale jak rozumiem, chcecie obniżyć tę kwotę zapisaną w klauzuli?

Nie mam pojęcia, ale nie sądzę, że można ją obniżyć. Wiemy, jakim graczem jest Raków, skorzystamy z niej albo wraca do Częstochowy.

Przez całą rundę miał pan obawy, że możecie go stracić?

Nie zaprzątałem sobie tym głowy. Pewne rzeczy braliśmy pod uwagę, ale wiedziałem tylko, że nie będzie jego i Diaza w ostatnim meczu z Rakowem [taki był zapis w umowie wypożyczenia tych piłkarzy do Zagłębia], gdy wygraliśmy w Częstochowie. Mieliśmy do dyspozycji Kosidisa i Regułę, na kilka minut wszedł Woźniak, ale w perspektywie całych rozgrywek byłoby trudniej i musiałby być jakiś transfer. Chciałbym jak najszybciej to wiedzieć, wtedy można by te ruchy zintensyfikować.

Jakich jeszcze zawodników chciałby pan pozyskać?

Mówiłem, że brakuje nam playmakera, zawodnika, który potrafi bardzo dużo z piłką, kreuje w kluczowych momentach, szuka podań w trzecią tercję. Taki piłkarz jak najbardziej by się przydał, najlepiej, by jeszcze wykonywał stałe fragmenty gry. Z tym mieliśmy problem, odkąd nasz kapitan Damian Dąbrowski doznał kontuzji. Mieliśmy pięciu innych wykonawców, ale to nie by taki poziom jak wcześniej. Wiemy, gdzie mamy rezerwy i szukamy tam poprawy. Wiosna będzie o wiele trudniejsza, niektórzy chłopcy pokazali się w lidze i przestali być już anonimowi, jesteśmy bardziej rozpracowywani. Trzeba szukać nowych sposobów i rozwiązań, by być mocniejszym.

Nie boi się pan, że po tym, jak pokazali się z dobrej strony, może odejść ktoś jeszcze poza Rochą?

Zawsze może coś się zdarzyć. Niektórzy zawodnicy pokazali się z dobrej strony w ofensywie, ale w defensywie też w większości meczów graliśmy solidnie, choć mieliśmy swoje wpadki. Ja spokojnie czekam na rozwój sytuacji. Planuję pewne rzeczy, jak chodzi o okres przygotowawczy i transfery z panem dyrektorem [dyrektorem sportowym Zagłębia jest Rafał Ulatowski], ale na pewne rzeczy nie ma się wpływu. Jak pojawiała się dobra oferta, to nie robiłem przeszkód, jak było z Pieńko [trafił do Rakowa]. Dla niego to był krok do przodu, niech ci piłkarze walczą i się pokazują.

Patrząc szerzej, przejmował pan Zagłębie w marcu w trudnej sytuacji, gdy było tuż nad strefą spadkową. Jak pan odmienił drużynę?

Nie było na to jednego sposobu. To ciąg wydarzeń, współpraca między członkami sztabu szkoleniowego, zawodnikami. Miałem świadomość, w co wchodzę, ale za długo nie byłem trenerem na poziomie Ekstraklasy. Ta rozłąka się przedłużała. Zagłębie przed moim przyjściem wygrało jeden mecz, z Puszczą, z dziewięciu poprzednich czy dziesięciu, licząc z Pucharem Polski [jedenastu], a większość z nich była przegrana. W szatni nie układało się najlepiej, to był cały splot niemiłych wydarzeń.

Pamiętam, że pierwsze dni były nijakie. Potrzeba było wielu zabiegów, by pobudzić zespół. Na początku się nie układało, zaczęliśmy od remisu [z Koroną Kielce], potem była przegrana z Rakowem w dziesięciu i dopiero w trzecim spotkaniu zgarnęliśmy całą pulę [z Radomiakiem], a potem poszliśmy za ciosem. Byliśmy najlepszą drużyną Ekstraklasy w kwietniu. To nam dało utrzymanie.

Nowy sezon to nowe nadzieje i nowi zawodnicy, a młodzi piłkarze wykazywali się dojrzałością. Pierwszy mecz przegraliśmy [0:1 z Widzewem], potem był remis [2:2 z GKS Katowice], później już lepiej punktowaliśmy. Stała za tym codzienna praca, rozwiązanie trudnych spraw. Teraz jesteśmy przed drugim obozem przygotowawczym, drużyna powinna być mocniejsza pod względem taktycznym i motorycznym. Okres przygotowawczy jest bardzo krótki, zaczyna w styczniu i w styczniu wznawiamy rozgrywki ligowe i to akurat my, bo w piątek 30 o 18 gramy z GKS Katowice.

Trener Zagłębia Lubin Leszek Ojrzyński w rozmowie z Markiem Papszunem przed meczem z RakowemTrener Zagłębia Lubin Leszek Ojrzyński w rozmowie z Markiem Papszunem przed meczem z Rakowem (Foto: Kamil Wolny / newspix.pl)

Dużo pan krzyczy na piłkarzy czy raczej stara się zachować spokój? Bo ma pan wizerunek szkoleniowca z twardą ręką, jeszcze z czasów Korony Kielce i „bandy świrów”. Czy teraz inaczej prowadzi pan ten młody zespół?

Lepiej, by oni się wypowiadali, jak to odbierali, ale na pewno dużo się zmieniło i trzeba się do tego zaadaptować. Chłopcy się zmienili, jak chodzi o mental, charakter, dziś jest więcej impulsów. Trzeba być partnerem, ojcem, bratem, w zależności od sytuacji. Taka jest rola trenera, by pomagał i wspierał zawodników, ale czasami doprowadził do porządku, gdy sytuacja do tego dojrzała. Trzeba być dobrym obserwatorem, by wiedzieć, jak zareagować. To proces złożony, nie ma jednego sposobu.

Żyjemy z dnia na dzień, pewne rzeczy trzeba akceptować bądź nie. Trener odpowiada za wyniki. Czasami trzeba podejmować trudne decyzje, ale jak wygrywasz i widzisz rozwój zawodników, to ta praca jest przyjemniejsza. Ale w takim zwariowanym sezonie to trzeba być czujnym i szybko reagować.

Zagłębie miało najniższe posiadanie piłki w Ekstraklasie, ale paradoksalnie strzeliliście przy tym 31 goli, co daje trzecie miejsce w stawce. Celowo wybrał pan taki sposób gry? Posiadanie piłki jest przereklamowane?

Styl dopasowuję do zawodników, jak mam 12 obrońców i pięciu defensywnych pomocników, z których część jest młoda i mało doświadczona, to nie będę bazować na posiadaniu piłki. Muszę dążyć do tego, by z taką drużyną strzelać gole, dlatego potrzebuję ofensywnego pomocnika, który trochę odciąży zespół. Marzymy też o cofniętym napastniku atakującym przestrzeń.

Muszę zrobić tak, by kibice i włodarze klubu byli zadowoleni, a bym ja miał pracę i zdobywał punkty. Co z tego, że będę opowiadał, że stawiam na młodych i chcę mieć piłkę? Jak będę przegrywać, to mnie nie będzie i świat piłkarski może o mnie zapomnieć. Trzeba pewne rzeczy wypośrodkować.

Mieliśmy niezłe posiadanie, gdy przegraliśmy z Radomiakiem, ale nie wyszło to na dobre, brakowało nam mądrości. Jak masz tak usposobionych zawodników, to nie zwojujesz świata na utrzymaniu przy piłce. Tak grają drużyny, które mają zawodników bardzo dobrych technicznie, kreatywnych, u nas ta struktura jest zachwiana, przeważnie na stronę defensywną. Trzeba znaleźć sposób, by to poukładać, aby być skutecznym. I go znaleźliśmy.

Nie jest jeden, bo zagraliśmy kilka meczów w innym ustawieniu. Ciągle się uczymy ekstraklasy, średnia wieku zawodników z pola w ostatnim meczu wyniosła 22,4. To ewenement. Bardzo młoda drużyna potrzebuje czasu. Ganialiśmy za piłką, mieliśmy swój sposób i swoje atuty, wykorzystaliśmy jedną sytuację, co dało nam trzy punkty.

U siebie nie przegraliście jeszcze meczu jako jedyny zespół w Ekstraklasie, ale na wyjazdach spisujecie się dużo gorzej. Wiadomo, że tam się gra trudniej, ale u was ta różnica jest bardziej widoczna niż u większości drużyn. Skąd się to bierze?

To nasza bolączka. Ostatnio wyszedł nam mecz z Rakowem, na Lechu też wygraliśmy, ale tak wszystko remisowaliśmy lub przegrywaliśmy. W Płocku w ostatniej akcji straciliśmy gola. W meczu z Pogonią byliśmy bardzo słabi w obronie, z Radomiakiem też spaliśmy. Poza tym Wisła Płock, Radomiak, Pogoń u siebie są jednymi z najmocniejszych drużyn. Na wyjazdach z młodym zespołem można się zagubić, u siebie młodej drużynie łatwiej się gra. Znasz swój dom, na stadion przychodzi rodzina.

To lekcja dla nas. Nie jest jednak tak źle, były zespoły, które gorzej się spisywały na boiskach rywali. Gdybyśmy lepiej punktowali na wyjazdach, zostalibyśmy liderem, a wtedy bylibyśmy przerewelacją. Jeszcze na to nie zasłużyliśmy, bo w wyjazdowych meczach punkty nam uciekają.

W ostatnim meczu z Rakowem zagrało pięciu zawodników, którzy mogliby grać w młodzieżówce, czyli w wieku najwyżej 21 lat. Taka jest polityka klubu. Słyszy pan takie sugestie z góry, by stawiać na młodzież?

Cieszę się, że odkąd tu pracuję, nikt mi nie narzucał, bym wystawiał więcej młodych. To tylko moje decyzje. Lubię pracować z młodymi zawodnikami, widzę ich szybki progres i wtedy praca jest przyjemna. Starsi piłkarze też są potrzebni, by rywalizować i dawać przykład. Cieszę się, że pięciu młodych zawodników wyszło w pierwszym składzie z Rakowem i nie pękło. Dziewiatowski zszedł już po pierwszej połowie, bo miał żółtą kartkę i chodziło o uniknięcie ryzyka, że młody chłopak, który ma mało minut w Ekstraklasie, coś zmaluje. W jego miejsce wszedł młody, ale bardziej doświadczony, Kajetan Szmyt i pokazał się z bardzo dobrej strony.

Wiedziałem, że jest dużo młodych zawodników, bo prężnie działa akademia. Śledziłem rozwój klubu, gdy czekałem na pracę. Cieszę się, że mamy takich zawodników, oby dopisywała im mądrość, to będzie z nich pożytek. Nie pękają na robocie, tylko starają się oddać serce. Nie dość, że są młodzi, to jeszcze są wychowankami Zagłębia. W pewnym momencie grało nawet ośmiu takich zawodników, to ewenement na skalę kraju i nie tylko, i to z małego miasta, bo w dużej metropolii jest w kim wybierać.

Zagłębie idzie wbrew trendom w Ekstraklasie. Po zniesieniu przepisu w sprawie konieczności gry przez określony czas młodzieżowców, jest ich mniej.

Bo mamy akademię, ale Legia, Lech czy Jagiellonia też mają. Rok temu wygraliśmy Pro Junior system i też się do tego przyczyniłem. W przedostatnim meczu, gdy zapewniliśmy sobie już utrzymanie, patrzyłem na to, by nie wymknęło się nam pierwsze miejsce, bo to dodatkowe środki dla klubu. W tym roku też prowadzimy w tej tabeli. W poprzednim sezonie musiał być młodzieżowiec, bo inaczej były kary za jego brak, teraz nie ma takiego obowiązku i dużo klubów zapomina o nich, bo liczy się wynik. Każdy jest świadomy, jak trudna jest liga. Poziom poszedł w górę.

Mateusz Dziewiatowski z Zagłębia Lubin w meczu z CracoviąMateusz Dziewiatowski z Zagłębia Lubin w meczu z Cracovią (Foto: Tomasz Folta / newspix.pl)

Wy macie dużo młodzieży w kadrze, ale pan nie należy do trenerskiej młodzieży. W Ekstraklasie nie ma mody na młodych piłkarzy, a jest na młodych szkoleniowców, ewentualnie obcokrajowców. Jest pan jednym z zaledwie kilku trenerów z pokolenia pięćdziesięciolatków w Ekstraklasie. Denerwuje pana ta tendencja?

Był moment, że strasznie się nas wypychało. Opowiadano historyjki, że doświadczenie, które człowiek nabywał i mądrość, która powinna iść w parze z doświadczeniem, to nic przy języku piłkarskim i różnych technologicznych nowościach. Spokojnie do tego podchodzę. Życie wszystko zweryfikuje. Jak będzie dopisywać mi zdrowie, to dam sobie radę. Mam miłość do piłki i chcę w niej pracować, ale były momenty, gdy trzeba było czekać. Pojawiały się jakieś propozycje, ale niezadowalające.

Denerwował się pan wtedy, czekając na ofertę z Ekstraklasy?

Może nie denerwowałem się, bardziej się niecierpliwiłem, ale wiemy, jak to jest. Są trenerzy z zagranicy i młodzi. Gdy chciałem być trenerem, to trzeba było skończyć wyższe studia. Dlatego poszedłem na AWF. Gdy byłem na drugim roku wprowadzono „Kuleszówkę” [szkołę trenerów PZPN założoną z inicjatywy Ryszarda Kuleszy] i już wystarczała matura, ale ze studiów nie zrezygnowałem i o wiele łatwiej było mi potem być trenerem. Później wprowadzono przepis, że trzeba skończyć kurs UEFA Pro, teraz nawet nie trzeba być na tym kursie, tylko mieć mglistą perspektywę, że się na nim będzie i można prowadzić zespół w Ekstraklasie.

Rynek się zmienił, o wiele łatwiej i szybciej wejść młodym trenerom na rynek. Niektórzy godzą się na kontrakty z miesięcznym okresem wypowiedzenia, inni z wynoszącym trzy miesiące. Każdy szuka szansy, nie ma co się dziwić trenerom czy działaczom, a rynek to zweryfikuje. U nas za szybko się grzebie i za szybko wynosi pod niebiosa. Doświadczanie w ligach zagranicznych jest bardzo cenione. U nas były inne trendy. Ale w pierwszej lidze, w czołówce są zespoły prowadzone stare wygi, Fornalika [Ruch Chorzów], Stokowca [Pogoń Grodzisk Mazowiecki] czy Moskala [Wieczysta Kraków], którzy wiedzą, jak się robi i bronią się pracą. Wyjątkiem był trener Tomczyk [prowadził Polonię Bytom, ale został już trenerem Rakowa].

Leszek Ojrzyński po meczu z JagielloniąLeszek Ojrzyński po meczu z Jagiellonią (Foto: Kamil Swidyrowicz / newspix.pl)

A pan korzysta z tych różnych nowinek?

To nie są nowinki, ale normalne rzeczy, tylko język może się zmienił na bardziej atrakcyjny, bo teraz są tercje, przestrzenie. Ale możliwości, jakie dają programy do analizy, czy statystyczne, są ogólnodostępne i trzeba z nich korzystać.

Szkoleniowców dzieli się na młodszych i starszych, a dla mnie nie ma żadnej różnicy. Trenerom, którzy są na kursie UEFA, ktoś wykłada i robią to bardziej doświadczeni szkoleniowcy. Z każdego trendu trzeba coś brać, łatwo podzielić środowisko, a to nic takiego wielkiego. Ktoś przywiązuje większą wagę do statystyk, ktoś mniejszą, niektóre z nich mają sens, a inne można obalić. Jest kilka dróg do sukcesu, nie tylko jedna. Liczy się mądrość, doświadczenie, instynkt, ale ważne są też metody pracy, i sztab ludzi.

Gdy zaczynałem w Ekstraklasie, te role przypadały mniejszej liczbie osób, teraz jest ich więcej. Ważne są też umiejętności miękkie. Niektórzy odkrywają, że to coś nowego, ale już Alex Ferguson mówił, że 70 proc. pracy trenera to komunikacja z drugim człowiekiem, teraz można to nazwać kompetencjami miękkimi. Ja na studiach miałem psychologię, medycynę, socjologię, a sam się rozwijałem pod różnymi względami. Gdy ktoś mi powierzy zadanie, to je realizuję.

Liczy pan, że powierzy je panu ktoś w topowych klubach? Nigdy nie pracował pan w jednym z najbogatszych czy największych polskich klubów, mimo że w tych teoretycznie mniejszych osiągał pan dość często dobre wyniki.

Chciałoby się walczyć o europejskie puchary i mieć ogromny, jak na polską ligę, budżet, ale można i przy mniejszych nakładach coś zrobić. Codzienna praca przyczyni się do tego, co będę miał w przyszłości, czy będzie klub o większych możliwościach czy mniejszych. Spokojnie do tego podchodzę. Wiem, jaki jest rynek i rywalizacja na nim. Nie jest łatwo. Doceniam, to co mam, ale są marzenia, by zrobić coś fajnego. Na razie prowadzi do tego taka droga, a jak nie, to są inne. W Arce zostałem zatrudniony, by ratować Ekstraklasę, a przy okazji zdobyliśmy Puchar Polski i posmakowaliśmy europejskich pucharów. To fantastyczna przygoda.

Marzy pan, by przeżyć ją z Zagłębiem?

Marzyć każdy może, nikt tego nikomu nie zabierze. Ostatnia drużyna ma 11 punktów straty do lidera. Beniaminek prowadzi w tabeli, choć pamiętam, że przed startem sezonu mówiono, że my i Wisła Płock spadniemy z hukiem. Do końca ligi droga daleka. To piękne w piłce, że faworyci nie punktują, jak powinni to robić. Średnia lidera wynosi 1,66 punktu na mecz. Ja w trzech ostatnich klubach, gdy broniłem się przed spadkiem, czyli w Wiśle Płock, Stali Mielec i Zagłębiu, miałem średnią dwóch punktów na mecz w pierwszych pięciu spotkaniach [łączna średnia dla tych trzech zespołów]. Teraz liga się tak wyrównała, że tak niska średnia daje miejsce w czubie tabeli czy nawet prowadzenie.