– Mam na to mało czasu, ale w dalszym ciągu obserwuję ludzi. Szczególnie kiedy dużo rzeczy się dzieje wokół. Chętnie bym usiadła i ze spokojniejszą głową zaczęła pisać od nowa. Pomimo twardej skóry wciąż mam w sobie wrażliwość. Brakuje mi tej formy wyrzucenia emocji – przyznaje w programie „Życie po życiu” Otylia Jędrzejczak.

ZOBACZ CAŁY ODCINEK „ŻYCIA PO ŻYCIU” Z OTYLIĄ JĘDRZEJCZAK

Jedna z najbardziej utytułowanych polskich sportsmenek, mistrzyni olimpijska, mistrzyni świata, wielokrotna mistrzyni Europy, poezję zaczęła tworzyć po przeczytaniu książki „Oskar i pani Róża” Erica-Emmanuela Schmitta. To było niedługo przed najlepszymi w jej karierze igrzyskami olimpijskimi. W 2004 roku w Atenach Jędrzejczak wywalczyła trzy medale – dwa srebrne i jeden złoty.

– Moja psycholożka podrzuciła mi tę książkę. Jest nie tylko krótka, ale też bardzo znacząca – uśmiecha się Jędrzejczak. – Opowiada o chłopcu umierającym na raka, który każdy kolejny dzień przeżywa, jakby był dziesięcioma latami. Wtedy zaczęłam pisać listy do Pana Boga, trochę jak bohater książki. Pisałam, co się u mnie wydarzyło, za co dziękuję, co mnie wkurzyło, co bym zmieniła. Dzięki temu, że pisałam, przetrwałam też trudne momenty swojego życia, a kluczem radzenia sobie z problemami jest często umiejętność wyrzucenia ich z siebie. To pozwalało mi oczyścić głowę.

Polska multimedalistka, jak sama przyznaje, jest jednak pełna sprzeczności. Przed startami na tych samych igrzyskach często słuchała piosenki… „Suczki” Ascetoholix. Utwór miał dodawać jej energii.

– Osoby, które mnie bliżej znają, wiedzą, że potrafię być twarda i wymagająca, a jednocześnie bardzo wrażliwa i popłakać się w sytuacjach, które mnie przytłaczają. Chyba stąd te skrajności. Przed Atenami słuchałam „Suczki”, a przed Pekinem „Zanim pójdę” Happysadu. Ale wszystko zależy od tego, co w danym momencie jest na topie, co mi się podoba, co daje mi rytm – tłumaczy była trzykrotna rekordzistka świata.
Szczęście do kibiców

W ciągu jej kariery media żyły jednak nie tylko sukcesami Otylii. 1 października 2005 roku, wracając ze zgrupowania kadry, Jędrzejczak przeżyła wypadek samochodowy. W aucie, które prowadziła, był także jej młodszy brat. Szymon nie miał tyle szczęścia. 18-latka nie udało się uratować.

Podczas ceremonii pogrzebowej nieznana osoba podeszła do załamanej pływaczki i stwierdziła, że na nią… szkoda było nawet karetki.

– To nauczyło mnie, że ludzie oceniają, mimo że nas nie znają. Czują, że mają wolną rękę, aby powiedzieć, że jesteś gruba, brzydka, nie nadajesz się do niczego, nie zapłaciłaś wystarczająco za swoje błędy. Tymczasem to, czy zapłaciło się za swoje błędy, nie powinno podlegać ocenie innych. To, czy wyglądam dziś tak czy inaczej, może być też moim osobistym, wewnętrznym problemem, bo nie tylko komuś mogę się nie podobać, ale też sobie, a z tym już trzeba pracować – wyznaje ze łzami w oczach Jędrzejczak. – Nauczyłam się jednak mieć w du*** takie oceny innych. Liczę się tylko z opinią ludzi, którzy mnie szanują, i tych, których mam blisko siebie.

To niejedyny moment, kiedy sportsmenka zmagała się z hejtem i psychicznym dołkiem. Dziś podkreśla jednak, że z przygnębienia można wyjść bardziej doświadczonym. Poza tym, każdy z nas ma prawo do słabszych dni.

– Czasem nie potrafimy tego zaakceptować. A sportowiec to już w ogóle, w opinii wielu musi być silny i zawsze „naj”. Kiedy zaczęłam mówić o swoich słabościach, początkowo były one dla mnie problemem, uważałam się za słabeuszkę, bo coś mi nie wychodziło, bo czegoś nie potrafiłam, bo ludziom się nie podoba, jak wyglądam. Na pewno moja sinusoida życiowa nauczyła mnie tego, że słabości nie są moim wrogiem, a wręcz przeciwnie – siłą. Nauczyłam się prosić o pomoc. W sporcie nie osiągnie się wielkiego sukcesu, jeśli nie poprosi się o pomoc. A na co dzień boimy się tego, bo obawiamy się utraty świadomości własnego „ja”, swojej wielkości. Teraz wiem, że czasem mogę mieć moment, w którym będę płakać, że mogę się na coś wkurzyć, że mogę rzucić przekleństwem. Mam do tego prawo i nie powinnam być z tego powodu oceniana. Inaczej rzeczy, które czytałam w mediach społecznościowych, mogłyby spowodować, że w ogóle nie wychodziłabym z domu – nie ukrywa multimedalistka olimpijska.

Wbrew fatalnym doświadczeniom, wciąż przyznaje, że podczas kariery miała szczęście do kibiców.

– Oddzielam ludzi, którzy piszą coś z powodu własnych wewnętrznych problemów, od tych, którzy chcą mojego dobra. Oddzielam fachowców od tysiąca domorosłych trenerów – mówi Jędrzejczak w programie „Życie po życiu”. – Wierzę w ludzi. Uważam, że jesteśmy cudownym narodem pomimo tak dużych podziałów. Potrafimy być solidarni i wspierać się, ale potrafimy też z uporem podkładać sobie nogi. Jesteśmy skrajni, ale ciągle jesteśmy ludźmi. Nie da się nas zaprogramować, bo mamy emocje, więc nie jesteśmy maszynami.

Przez lata Jędrzejczak wypracowała prostą metodę, jak krótko odpowiadać hejterom.

– Kiedy ktoś czasem do mnie napisze prywatnie, co się zdarza, to jedną z moich regułek do odpisywania jest: „Bardzo się cieszę, że zdecydowałeś się do mnie napisać. Mam nadzieję, że twój dzień będzie dobry. Mój mi poprawiłeś, więc życzę ci wszystkiego najlepszego!” – uśmiecha się.
Budować wyobraźnię

Dziś Otylia Jędrzejczak wychowuje dwójkę dzieci, prowadzi fundację, za pośrednictwem której pomogła tysiącom dzieci, oraz rządzi Polskim Związkiem Pływackim. Choć, jak sama powtarza, prezesura to coś, czego cały czas się uczy.

– Wiem, że nigdy wszystkich nie zadowolę. Niby jako sportowiec powinno się mieć tego świadomość od dawna. Po porażkach nagle pojawiają się tysiące trenerów, którzy najlepiej wiedzą, co powinnaś zrobić. Podobnie jest z prezesurą. Nawet jeśli tobie wydaje się, że robisz coś dobrego i realnie rozszerzasz perspektywę rozwoju sportowców, to zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie twierdzić, że zrobiłby to lepiej. W momencie, kiedy to zrozumiałam, czyli po trzech latach mojej pracy na tym stanowisku, jest mi lżej. Robię to, co uważam za dobre dla dyscypliny – zaznacza mistrzyni z Aten.

I wylicza cele, jakie stawia przed sobą na stanowisku prezeski.

– Chciałabym przede wszystkim zbudować budżet związku, który pozwalałby nam spokojnie funkcjonować. Chciałabym spowodować, by do dyscypliny był łatwiejszy dostęp. Pływanie jest drugim sportem uprawianym przez dzieci w Polsce. Przez wiele lat realizuje się program „Umiem pływać”, ale tak naprawdę nie przynosi żadnych większych efektów dla samej dyscypliny. On uczy przemieszczania się w wodzie dwoma pierwszymi stylami pływackimi i tyle. Jednak na tej podstawie możemy już szukać, weryfikować dzieci i zachęcać je do sportu, co dziś naprawdę jest coraz trudniejsze – tłumaczy Jędrzejczak. – Kluczem dyscyplin sportowych jest dziecko. Wszystkie związki będą walczyć o to, aby uprawiało właśnie ich sport. Pływanie to dyscyplina, na której nie zarobisz milionów, jak choćby w tenisie, siatkówce czy piłce nożnej, a więc trzeba umieć przekonać rodziców i dzieci do tej perspektywy rozwoju. No i trzeba pokazać, co ten sport daje. To nie tylko umiejętność pływania, ale też budowanie wszechstronności zawodnika oraz jego wyobraźni.

Dawid Góra, szef redakcji WP SportoweFakty