Afera podsłuchowa w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych wybuchła w październiku 2017 r. Szefowie związków zawodowych w PWPW byli podsłuchiwani i zostali nagrani podczas spotkań w kawiarni Bombonierka, nieopodal siedziby spółki — informował wówczas „Fakt”. Związkowcy dowiedzieli się o tym, ponieważ w momencie, gdy zażądali podwyżek od zarządu firmy, na ich skrzynki e-mail trafiły fragmenty nagrań.

Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo

Kim był wówczas prezes PWPW?

Kto jest jedynym oskarżonym w tej sprawie?

Jak długo trwała inwigilacja związkowców?

Jakie stanowisko obecnie zajmuje Piotr Woyciechowski?

W tym czasie prezesem był Piotr Woyciechowski, który był skonfliktowany ze związkami. Atmosferę, jaka wówczas panowała w PWPW, opisał „Newsweek” w tekście „Wielki strach w fabryce dokumentów”. Materiałem oburzony był Woyciechowski, który w liście do pracowników oskarżał ich o ujawnienie informacji o firmie. „Za ujawnienie takich informacji grozi odpowiedzialność dyscyplinarna, cywilna i karna — także po ustaniu zatrudnienia” — pisał prezes.

Jacek Woyciechowski był na tyle niezadowolony z wycieku, że zlecił wykrycie jego źródła. „Gazeta Wyborcza” przedstawia w poniedziałek metody, jakie zastosował ówczesny prezes. Opisuje odtajnioną notatkę ABW, która stała się jednym z kluczowych dowodów w śledztwie prokuratury. Wynika z niej, że polecenie znalezienia sprawców wycieku do mediów otrzymał emerytowany pułkownik ABW Piotr Wroński. Ten z kolei jako wykonawcę zlecenia wskazał Szymona S., prywatnego detektywa.

ABW w umowie zawartej z detektywem znalazła punkt zawierający bezpośrednie zlecenie na „rejestrowanie rozmów osób wskazanych przez zleceniodawcę”. Inwigilacja czterech związkowców oraz szefa zakładowej Solidarności Jacka Trabczyńskiego trwała cztery miesiące. W samochodzie tego ostatniego detektyw podłożył także lokalizatory GPS.

ABW ustaliła, że osoby, które miały być inwigilowane, wskazał prezes PWPW Jacek Woyciechowski.

Akt oskarżenia tylko wobec jednej osoby

Do sądu trafił jednak akt oskarżenia jedynie wobec detektywa Szymona S. — zauważa „Gazeta Wyborcza”. Piotr Woyciechowski, który jesienią 2017 r. został odwołany z funkcji prezesa, ma w procesie jedynie status świadka. W rozmowie z „GW” przekonuje, że nie zna detektywa Szymona S. i zaprzecza, aby kiedykolwiek zlecał inwigilowanie związkowców. Obecnie Woyciechowski pracuje w NBP, gdzie jest dyrektorem Centrum Pieniądza NBP.

Proces w sprawie podsłuchów toczy się od 2019 r. Jeden w pokrzywdzonych w rozmowie z „GW” napisał, że „jest jakąś rozciągniętą w czasie parodią”. Zauważa, że pominięto kwestię finansów, które PWPW wydała na cel inwigilowania pracowników. „Nikt z prokuratury rejonowej nigdy nie stawił się na żadną rozprawę. Ani oskarżony, ani jego obrońca nie stawiają się na rozprawy. A świadkowie dopiero po wielokrotnych wezwaniach” — dodaje.