Przedstawiamy różne punkty widzenia
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Stało się jednak inaczej. Rafał Trzaskowski został pokonany. I to przez kogo? Przez „alfonsa”, „Batyra”, „wykidajłę z Grand Hotelu” (wszystkie te określenia to epitety używane przez twardych zwolenników obecnego rządu). To musiało boleć. I pewnie boli. Bo rzeczywiście Karol Nawrocki jeszcze pół roku przed wyborami był postacią prawie anonimową, bez żadnego doświadczenia politycznego, „królikiem” wyciągniętym przez Jarosława Kaczyńskiego z magicznego kapelusza. I właśnie on, a nie Trzaskowski, został prezydentem Polski. Powiedzieć, że po czymś takim włodarz Warszawy ma prawo czuć się przegranym, to nic nie powiedzieć.
Wideo ze Stegny. Ludzie uciekali w popłochu
Karol „Weto” Nawrocki. Prezydent ma konkretny cel [OPINIA]
Drugim „loserem” mijającego roku jest Szymon Hołownia. Zaczynał go jako marszałek Sejmu, druga osoba w państwie, przewodniczący Polski 2050, a kończy jako szeregowy poseł i już prawie były szef partii, która ma jego nazwisko z nazwie. Już samo to mogłoby uzasadnić jego wysoką pozycję na liście tegorocznych „przegrywów”, ale doszło jeszcze coś – styl, w jakim to wszystko się dokonało.
Bo o ile przez ponad pięć lat swojej obecności w polityce Hołownia zachowywał się z klasą, humorem, autoironią i dystansem do siebie (przez co zyskiwał sympatię społeczną), o tyle ten rok pokazał go ze złej strony. Najpierw ta nieszczęsna kolacja u Adama Bielana, na której konferował z prezesem PiS, i z której to nie za bardzo potrafił się wytłumaczyć. A potem jeszcze bardziej nieszczęsne starania o jakąś (jakąkolwiek) posadę zagraniczną.
Akcja „cała Polska szuka miłej pracy dla Szymona” po prostu ośmieszyła go i pokazała w świetle, w którym na pewno nigdy nie chciał się zobaczyć. Były marszałek wyszedł na człowieka zniesmaczonego rodzimą polityką i na gwałt pragnącego „słodkiego, miłego życia” – najlepiej gdzieś daleko stąd i za godziwe pieniądze.
Smutny los kolejnego błędnego rycerza polskiej polityki [OPINIA]
Trzecim przegranym jest Sławomir Mantzen. Gdybym pisał ten artykuł w połowie tego roku, na pewno umieściłbym go wśród ludzi sukcesu. Wszak jego trzeci wynik w elekcji prezydenckiej (prawie 15 proc.!) pozwolił mu nie tylko na ogłoszenie sukcesu i zapowiadał świetne czasy dla prowadzonej przez niego Konfederacji, ale także uczynił go właściwie „kingmakerem” – tym, który wskazuje, kto w Polsce rządzi.
Zarówno Nawrocki, jak i Trzaskowski na wyścigi jeździli do jego firmy, by dać mu się odpytywać z tego, co mają zamiar robić w przyszłości, a inni politycy wpraszali się do niego masowo na piwo. Co więcej – wydawało się, że cała Polska „mówi Mentzenem”. Lider Konfederacji narzucał narrację i zmuszał innych graczy politycznych do adaptacji jego postulatów programowych oraz fobii.
Wszystko szło świetnie. Aż do czasu, gdy tuż za Mentzenem pojawił się Grzegorz Braun, a jego partia zaczęła gonić Konfederację. Dziś toruński polityk jest w nie lada kłopocie – ma problemy w partii, radykalną konkurencję po prawej stronie i umiarkowaną (PiS) po lewej. A do wyborów parlamentarnych jeszcze prawie dwa lata.
Sezon na Grzegorza Brauna [OPINIA]
Ostatnim przegranym tego roku jest Kaczyński. I tu, podobnie jak w przypadku Mentzena, ocena wystawiona w czerwcu różniłaby się diametralnie od tego, jaką stawiam obecnie. Bo wówczas, zaraz po wyborach prezydenckich, można było sądzić, że oto prezes PiS wraca do władzy w glorii i chwale. Wszak właśnie przed chwilą jego kandydat, przez niego wybrany i przez niego de facto wymyślony, został głową państwa, Koalicja Obywatelska jest w popłochu, notowania rządu lecą na łeb, na szyję.
I tak rzeczywiście było. Ale już nie jest. Po pierwsze, pojawił się Braun, który zaczął wysysać z PiS wyborców (obecnie około połowa elektoratu Konfederacji Korony Polskiej to byli zwolennicy ugrupowania Kaczyńskiego), co skutkuje tym, że PiS ma obecnie bardzo słabe notowania – między 25 a 28 proc. (dla przypomnienia – w wyborach parlamentarnych 2023 r. uzyskał ponad 35 proc. głosów).
Po drugie, i chyba nawet ważniejsze, idolem prawicy stał się Nawrocki, a Kaczyński jakby zniknął z radarów społecznych. Osobisty konflikt prezydenta i premiera buduje ich obu, natomiast niszczy prezesa PiS.
Mechanizm zyskiwania popularności przez wzajemny konflikt opisywałem już wielokrotnie i nazwałem „pierwszym prawem Migala”. Brzmi ono następująco: w polityce gdzie dwóch się bije, tam trzeci traci. Widać to doskonale właśnie na tym przykładzie – na wojnie Tuska z Nawrockim zyskuje KO (dziś najpopularniejsza partia w Polsce) i prezydent, natomiast traci PiS. Jeśli Kaczyński nie znajdzie sposobu na wyjście z tej niełatwej dla niego sytuacji, znajdzie się w bardzo ciężkim położeniu. Wiele razy udowadniał, że potrafi podnosić się po ciężkich nokautach, ale czy tym razem będzie podobnie?
Jak widać, w rodzimej polityce łatwo ze zwycięzcy stać się „przegrywem” i odwrotnie. Trzaskowski, Hołownia, Mentzen i Kaczyński są tego doskonałymi przykładami. Dlatego powyższe zestawienie „loserów” 2025 r. już za dwanaście miesięcy może być całkowicie nieaktualne. Co więcej – jestem prawie pewien, że tak właśnie będzie. Czy ktoś z Państwa jeszcze chciałby zostać politykiem? Nie polecam.
Dla Wirtualnej Polski Marek Migalski
Marek Migalski jest politologiem, prof. Uniwersytetu Śląskiego, byłym europosłem (2009-2014), wydał m.in. książki: „Koniec demokracji”, „Parlament Antyeuropejski”, „Nieudana rewolucja. Nieudana restauracja. Polska w latach 2005-2010”, „Nieludzki ustrój”, „Mgła emocje paradoksy”, „Naród urojony”.