25-latek urodził się w Świdniku, leżącym niespełna 10 kilometrów na wschód od Lublina. To właśnie tam stawiał pierwsze kroki w piłkarskiej karierze. Jako 10-latek rozpoczął treningi w klubie BKS Lublin. Jednocześnie szlifował swój kunszt bramkarski w szkółce Keeper Team. Po czasie swoją grą zwrócił uwagę skautów Legii Warszawa. Przeniósł się do akademii stołecznego klubu mając 15 lat.
– Posiada nietuzinkowe predyspozycje, w linii potrafi bronić niewyobrażalne piłki. Ma tzw. magic save. Dobry czas reakcji, mocno stoi na nogach, w swoich interwencjach eksplozywny, przez co jego obrony są efektywne i efektowne. Do tego spore możliwości, jeśli chodzi o grę na przedpolu. W kontakcie z przeciwnikiem jest bezpośredni i silny – mówił kilka lat temu o Kochalskim Maciej Kowal, trener bramkarzy, który pracował z nim w przeszłości, gdy ten występował w U19, CLJ i rezerwach warszawskiego klubu.
ZOBACZ WIDEO: Poruszający moment. Po zawodach chłopiec podszedł do polskiej mistrzyni
Mimo pozytywnych rokowań Kochalski nie zdołał przebić się do pierwszej drużyny Wojskowych. Szlify w seniorskiej piłce zbierał głównie na wypożyczeniach. Najpierw w Legionovii Legionowo, a później w Radomiaku Radom. Pierwszy raz o Kochalskim zrobiło się głośno właśnie dzięki występom w zespole z Radomia. Trafił do legendarnej w tamtejszym środowisku drużyny prowadzonej przez Dariusza Banasika.
Śmiało można powiedzieć, że wspólnie z kolegami zapisali się złotymi zgłoskami na kartach historii radomskiego sportu. Po wielu latach niepowodzeń radomianie w trzy lata wywalczyli dwa awanse. Duża w tym zasługa Kochalskiego, który niejednokrotnie ratował zespół przed stratą goli.
Kariera na ostrym zakręcie. „Legia zabrała mi dwa lata”
Awans do PKO Ekstraklasy smakował wyjątkowo, ale Kochalski bardzo szybko i bardzo brutalnie przekonał się o tym, jak bezwzględny bywa piłkarski biznes. Do startu sezonu 2020/2021 przygotowywał się z Radomiakiem, licząc, że będzie mu dane strzec bramki Zielonych w Ekstraklasie. Kilka dni przed inauguracyjnym meczem z Lechem Poznań doszło jednak do małego trzęsienia ziemi.
Kontuzji doznał bowiem Cezary Miszta, który był wtedy podstawowym bramkarzem Legii. Jego miejsce zajął Artur Boruc, ale wciąż brakowało trzeciego golkipera. Klub ze stolicy skrócił więc wypożyczenie Kochalskiego do Radomiaka i wezwał go do powrotu w trybie pilnym. Efekt był dla piłkarza dramatyczny.
Przesiedział sześć meczów Wojskowych na ławce rezerwowych, po czym… ponownie wypożyczono go do Radomiaka. W międzyczasie kapitalnie w meczach ligowych zaprezentował się Filip Majchrowicz i to on został „jedynką” Zielonych. Miejsca w bramce nie oddał już do końca sezonu, a Kochalski zagrał tylko w jednym meczu z Cracovią.
Po pierwszym ciosie nadeszły kolejne. Gdy sezon się zakończył, 25-latek wrócił do Warszawy i tym razem został definitywnie sprzedany. Legia go skreśliła, nie wiążąc z nim większych nadziei. Za 100 tys. euro trafił do Stali Mielec. O miejsce w składzie rywalizował z Bartoszem Mrozkiem reprezentującym obecnie Lecha Poznań. Trener Adam Majewski postawił wtedy na Mrozka. Kochalski nie zagrał ani minuty w lidze i ponownie musiał przełknąć gorycz niepowodzenia.
Trudno wyjaśnić, jak to zrobił, ale lepiej się nie dało. W 1. kolejce sezonu 2023/2024 zadebiutował w meczu ligowym w barwach Stali. Gdy wszedł do bramki, to miejsca do końca sezonu już nie oddał. Zachował 10 czystych kont, miał najwięcej obronionych strzałów spośród wszystkich bramkarzy w lidze i został określony mianem jednego z najlepszych bramkarzy tamtego sezonu PKO Ekstraklasy. Jego parady podbijały piłkarskie media społecznościowe.
Smaczku dodaje fakt, że w rundzie jesiennej tamtych rozgrywek jego Stal upokorzyła na Łazienkowskiej Legię, wygrywając 3:1. Choć na co dzień Kochalski sprawia wrażenie introwertyka, który w ciszy wykonuje swoje obowiązki, to tamtego wieczoru nie krył swoich emocji.
– Był to dla mnie mecz, jak każdy inny. Niektórzy wiedzą, jaka pojawiła się sytuacja. Legia zabrała mi rok? Nawet dwa lata. Szkoda, że nigdy nie dostałem szansy w pierwszej drużynie, choćby w sparingu. Bardzo dużo zawdzięczam stołecznej akademii, która sporo mi dała, ale nie do końca „jedynce” – przyznał 25-latek w pomeczowym wywiadzie dla Canal+.
„Liczyłem, że ma więcej oleju w głowie. Desperacki wyjazd”
Świetny sezon w barwach Stali zaowocował transferem za granicę. Polakiem interesowało się wiele klubów, negocjacje się przedłużały, ale ostatecznie najbardziej konkretny okazał się azerski Karabach FK. Sprzedano go za kilkaset tysięcy euro, a na samego zainteresowanego spadła fala krytyki.
„Liczyłem, że ma więcej oleju w głowie i będzie wolał poczekać na lepsze oferty”, „Naprawdę, to jest atrakcyjny kierunek dla bramkarza Ekstraklasy… Brak słów. I jak my chcemy podnosić siłę naszej ligi…”, „Naprawdę oni nie mają żadnych ambicji? Grają tylko dla pieniędzy?”, „Desperacki wyjazd” – takie opinie na temat transferu Kochalskiego do Azerbejdżanu można do dziś znaleźć na portalu X.
Bramkarz szybko jednak udowodnił, jak bardzo się mylili. W sierpniu 2024 roku zadebiutował w nowej drużynie, w przegranym 0:1 meczu z Turan Tovuz. Mimo porażki zaprezentował się z najlepszej strony. Wyczuł intencje wykonawcy rzutu karnego i był o krok od odbicia piłki, a kilka minut później popisał się wybornym refleksem na linii, broniąc strzał głową Alexa Souzy. Regularnie występował w rozgrywkach krajowych oraz w Lidze Europy, co poskutkowało powołaniem do seniorskiej reprezentacji Polski.
Michał Probierz powołał go jako czwartego bramkarza na zeszłoroczne Euro 2024. W kadrze jeszcze nie zadebiutował, ale ostatnie tygodnie pokazują, że wszystko co najlepsze jest dopiero przed nim.
Poprowadził Karabach do Ligi Mistrzów. „Interwencja na wagę milionów”
Aby dostać się do fazy ligowej LM, Karabach musiał przejść przez eliminacje. Nie była to łatwa droga, ale zakończyła się sukcesem. W ostatniej rundzie rywalem drużyny Polaka był Ferencvaros. W pierwszym meczu Azerowie wygrali 3:1, ale w rewanżu nie uniknęli ogromnych nerwów.
Rywale prowadzili już 3:2 i od doprowadzenia do dogrywki dzieliło ich tylko jedno trafienie. Wtedy o swoich „supermocach” dał znać Kochalski. Błyskawicznie zebrał się do interwencji po uderzeniu piłki głową przez napastnika rywali w samej końcówce meczu, odbił ją opuszkami palców, ratując swoją drużynę.
– Czy to była interwencja na wagę milionów dla Karabachu? Tutaj było bardzo blisko do tego, żeby doprowadził do wyrównania zespół Ferencvarosu. Świetnie wyszedł w powietrze Barnabas Varga, ale ta interwencja Kochalskiego była doskonała – zachwycał się komentator Canal+ Sport.
Finalnie Karabach wygrał w dwumeczu 5:4 i po raz drugi w historii awansował do głównej fazy Ligi Mistrzów. – Coś pięknego i nagroda dla mnie za to, że się nie poddawałem w najtrudniejszych momentach – stwierdził po tym meczu 25-latek w rozmowie z portalem Łączy Nas Piłka.
Wymarzony debiut. Przegrywali już 0:2 i… wygrali na legendarnym obiekcie!
Z pewnością nie spodziewał się, że lada chwila przeżyje kolejny wspaniały moment w swojej karierze. W 1. kolejce Karabach zmierzył się na wyjeździe z portugalską Benfiką. Początek wskazywał bardziej na tragiczny debiut, ale to były tylko nieprzyjemne początki wielkiego spotkania. Już w 6. minucie gospodarze wyszli na prowadzenie za sprawą Enzo Barrenechei. Po kwadransie gry było już 2:0. Tym razem Kochalskiego pokonał Vangelis Pavlidis. W obu sytuacjach Polak nie miał najmniejszych szans.
Goście nie zamierzali jednak wywieszać białej flagi. W 30. minucie bramkę kontaktową zdobył Leandro Andrade, a tuż po przerwie do remisu doprowadził Camilo Duran. Ten stan utrzymywał się przez większą część drugiej połowy, ale w końcówce Kochalski zapoczątkował akcję, która doprowadziła do sensacji na legendarnym Estadio da Luz w Lizbonie.
Była 88. minuta, gdy zdecydował się na długie podanie do Oleksiego Kaszczuka. Ten opanował piłkę, zagrał kombinacyjnie z Abdellahem Zoubirem i uciszył kibiców Benfiki, gdy futbolówka wpadła do bramki po płaskim uderzeniu tuż przy słupku. Karabach nie dał sobie wydrzeć tego triumfu. Wygrał 3:2, a nazwisko polskiego bramkarza ponownie jest odmieniane w mediach przez wszystkie przypadki ze względu na imponujący występ.
Kochalski nigdy nie ukrywał, że jego marzeniem jest gra w Premier League. W najbliższym czasie będzie miał świetne warunki do tego, by zwrócić na siebie uwagę czołowych klubów z Wysp. Jego Karabach w Lidze Mistrzów zmierzy się bowiem z Liverpoolem oraz Chelsea.
Maciej Ławrynowicz, WP SportoweFakty