- Dużo czytania, a mało czasu? Sprawdź skrót artykułu
Do wczoraj (czwartek 25 września) rodzice uczniów, którzy w bieżącym roku szkolnym objęci zostali nauczaniem nowego szkolnego przedmiotu edukacja zdrowotna, mogli wypisywać swoje dzieci z tych zajęć. Na informacje te w piątek od rana czekali wójtowie i burmistrzowie, którzy dla szkół podstawowych są organami prowadzącymi. Informacja o liczbie dzieci, które wezmą udział w zajęciach, dla samorządowców była bardzo ważna z uwagi na koszty.
- Ile procent uczniów w gminie Poronin uczęszcza na edukację zdrowotną?
- Co sądzą górale o nowym przedmiocie edukacji zdrowotnej?
- Jakie są powody rezygnacji rodziców z zajęć edukacji zdrowotnej?
- Ile dzieci uczęszcza na edukację zdrowotną w gminie Szaflary?
— Z socjologicznego punktu widzenia informacja o tym, jak duża część społeczeństwa wypisze swoje pociechy z tego przedmiotu, była też bardzo ciekawym „referendum” pokazującym tendencje wśród ludzi — mówi w rozmowie z Onetem jeden z samorządowców z południowej Małopolski. — Wszyscy spodziewaliśmy się, że w naszym terenie chętnych na naukę tego przedmiotu nie będzie wielu. Przyznam jednak, że nawet mnie zaskoczyła ogromna skala rezygnacji, jaką złożyli u dyrektorów rodzice — dodaje.
Onet dotarł do pierwszych danych, jakie spływały przez cały dzień ze szkół do gmin na Podhalu. Wygląda na to, że skrajnie mało dzieci będzie uczyć się edukacji zdrowotnej w gminie Poronin. To na te zajęcia chętnych jest 6 proc. uprawnionych do tego wiekiem uczniów.
— W praktyce wygląda to tak, że z pięciu szkół podstawowych, dla których organem prowadzącym jest nasza gmina, zajęcia te odbywać będą się w dwóch placówkach, a w trzech ich nie będzie — mówi Regina Korczak-Watycha, z UG Poronin. — Na ten przedmiot pójdzie łącznie 34 uczniów.
Zdecydowana większość rodziców wypisała też swoje dzieci z nowego przedmiotu w gminie Szaflary. Tu, jak informują urzędnicy, na zajęcia, których pomysłodawczynią jest minister Barbara Nowacka, będzie chodzić we wszystkich szkołach 86 uczniów z ogólnej liczby 556 dzieci, którzy w tym roku szkolnym są w klasach 4-8. Oznacza to, że w gminie na kontrowersyjne dla górali zajęcia swoje pociechy wysyła 15,4 proc. osób.
***
Żadne dziecko nie będzie uczestniczyć w „Edukacji Zdrowotnej” w Brzegach. To malownicza podhalańska wieś w gminie Bukowina Tatrzańska. Jednym z jej mieszkańców jest aktor Michał Żebrowski.
Jeśli chodzi o całą gminę Bukowina Tatrzańska, to na nowe zajęcia pójdzie tutaj 11,6 proc. wszystkich uprawnionych do tego uczniów szkół podstawowych. Tych samorząd prowadzi łącznie osiem. W sąsiadującym z Brzegami Jurgowie na 90 uprawnionych do tego uczniów edukacji zdrowotnej będzie uczyć się tylko czterech.
Dużo większa frekwencja na przedmiocie będzie w szkołach ze wsi Bukowina i Białka Tatrzańska (w każdej z nich do klas 4-8 chodzi łącznie ponad 150 dzieci). Tu rodziców, którzy chcą, by ich pociechy uczęszczały na nowy przedmiot, było ponad 15 proc. Z Białką i Bukowiną sąsiaduje jednak Leśnica-Groń. To wioska, gdzie pomieszkuje Edyta Górniak. W tej wsi na 188 uprawnionych do tego uczniów, na zajęcia będzie chodziło tylko… jedno dziecko!
W gminie Biały Dunajec na 349 uczniów, którzy mogliby chodzić na zajęcia z edukacji zdrowotnej, w kolejnych miesiącach robić będzie to zaledwie 25-ciu. Frekwencja wyniesie więc 7,1 proc.
***
W gminie Czarny Dunajec, która jako pierwsza zasłynęła na całą Polskę tym, że z własnego budżetu będzie opłacać uczniom drugą — dodatkową katechezę — na edukację zdrowotną w większości szkół nie pójdzie nikt.
— Ostatecznie na 1213 uczniów z klas 4-8, którzy chodzą do szkół prowadzonych przez naszą gminę, na ten przedmiot będzie uczęszczać 50 dzieci. To 4,12 proc. wszystkich do tego uprawnionych — mówi Marcin Ratułowski, burmistrz gminy miejsko-wiejskiej Czarny Dunajec. — Ponad połowę z tych 50 chętnych uczniów stanowią mali mieszkańcy „stołecznego” Czarnego Dunajca — dodaje.
W Zakopanem, czyli kolejnym podhalańskim mieście, rezygnacje z zajęć edukacji zdrowotnej złożyło 718 rodziców, co stanowi 60,9 proc. wszystkich do tego uprawnionych. Oznacza to, że pod samym Giewontem naukę w nowym przedmiocie będzie pobierać 39,1 proc. wszystkich uczniów. To o wiele więcej niż w sąsiedniej gminie Kościelisko, gdzie odsetek ten wynosi 18 proc.
Z naszych rozmów wynika, że tak masowy „protest” górali przeciwko nowemu szkolnemu przedmiotowi [który zdaniem przedstawicieli polskiego episkopatu zawiera treści demoralizujące dzieci czy uczy ich, „jak brać rozwody”], zaskoczył nawet samych górali.
— Myślałem, że przynajmniej 1/3 ludzi w wioskach wykaże się większą rozwagą — uważa pani Anna, mieszkanka Bukowiny. — Okazało się inaczej i znów w świat pójdzie wieść o góralskich twardych głowach — dodaje.
— Ludzie swój rozum mają i przeciwko lewackiej ideologii się postawili. Naród nie jest taki głupi, jak mi się wydawało. Jeszcze Polska nie zginęła — ekscytuje się z kolei Zbigniew z Brzegów.
Zdaniem socjologa z ostatecznym osądem na temat tego, czy edukacja zdrowotna będzie niewypałem, trzeba poczekać na wyniki z całego kraju.
— Obawiam się, że osób, które wypisały dzieci z tych lekcji, może być jednak więcej niż zwolenników nowego przedmiotu szkolnego — mówi w rozmowie z Onetem prof. Jarosław Flis, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. — Jeśli tak się stanie, wpływ na to będzie miało jednak więcej czynników niż tylko światopogląd. Mam takie informacje, że część osób uważa, że ich dzieci już dziś są zbyt obciążone w szkole, więc nie było sensu dokładać im kolejnego przedmiotu. Dodatkowo też my Polacy na ogół uważamy, że mamy o zdrowiu dużą wiedzę. Myślę, że gdyby zrobić taki program o zdrowiu dla dorosłych, to zbyt wiele osób by się na niego nie zapisało. Nie czułoby takiej potrzeby.
Profesor zauważa też, że w Polsce wszystkie reformy, które stają w „pół kroku”, czyli są dobrowolne, raczej się nie udają. Przytacza przykład sprzed lat, gdy ówczesny rząd PO-PSL chciał posłać 6-latki do szkół, ale wycofał się z tego pod naporem społecznym. Wówczas wcześniej do szkoły mogły pójść tylko „chętne” 6-latki, a tych wiele nie znaleziono.
— Wracając do samych górali podhalańskich, to też nie sądzę, że tam aż 90 proc. ludzi ma poglądy skrajnie konserwatywne — mówi profesor. — Ci, co je głoszą, wypisali w tych wioskach dzieci z nowego przedmiotu jako pierwsi, a kolejni zrobili to niejako pod presją społeczną. Gdy ci ludzie zobaczyli, że ich dzieci będą pojedynczymi w klasie, które mają na ten przedmiot uczęszczać, to stwierdzili, że nie będą tego dziecku robić i też złożyli u dyrektora szkoły rezygnację z tego przedmiotu.