Tadeusz Błażusiak jest ośmiokrotnym mistrzem Polski w trialu, ale z czasem trasy trialowe zamienił na enduro. To była kluczowa decyzja w jego życiu. „Taddy” kilkukrotnie zostawał mistrzem świata, wygrywał najtrudniejsze i najbardziej prestiżowe zawody, a także święcił sukcesy w Stanach Zjednoczonych. W wieku 42 lat powoli szykuje się do zakończenia kariery na dwóch kołach, ale ciągle pozostaje aktywny i regularnie trenuje.
Tadeusz Błażusiak cudem uniknął śmierci
I to właśnie podczas jednego z treningów w Hiszpanii ubiegłej jesieni doszło do poważnego wypadku. Błażusiak z impetem wjechał w drut kolczasty, który ktoś rozwiesił między drzewami, aby „upolować” motocyklistę. Polak miał mnóstwo szczęścia, bo uderzył w przeszkodę pod takim kątem, że drut trafił go w ramię, a następnie dostał się pod kask. Skończyło się potężnym rozcięciem na twarzy, ale mogło znacznie gorzej.
ZOBACZ WIDEO: „Nie dam sobie tego wmówić”. Stanowcza reakcja Zmarzlika
W rozmowie z WP SportoweFakty legenda polskiego motorsportu po raz pierwszy ze szczegółami opowiedziała o wydarzeniach z listopada. – Myślałem, że takie rzeczy w cywilizowanym świecie już nie mają miejsca, a tu takie zaskoczenie. Wydarzyło się to w miejscu prywatnym, w którym jeździ ogrom motocykli po lesie. Niestety, ale psychopaci są wszędzie. Wolę sobie wmawiać, że to robota jakiegoś wariata, który chciał „upolować” zwierzynę w postaci motocyklisty, niż myśleć o tym w innych kategoriach – mówi nam Błażusiak.
Były mistrz świata od lat mieszka w Andorze, sporo czasu spędza też na treningach w pobliskiej Hiszpanii. Są to kraje nasiąknięte pasją do motocykli, dlatego jego wypadek wstrząsnął tamtejszą opinią publiczną. – Tutaj takie rzeczy się nie dzieją, a nagle o moim przypadku zaczęły mówić najważniejsze hiszpańskie stacje telewizyjne. Zostało to mocno nagłośnione, bo oni mieli świadomość, że równie dobrze któraś z lokalnych gwiazd MotoGP mogła stracić głowę na tej lince. Może taki będzie pozytyw tej historii, że do kogoś dotrze, że to nie jest zabawa i może się skończyć czyjąś śmiercią – dodaje Błażusiak.
Tadeusz Błażusiak po operacji uszkodzonej twarzy
– Dawno, dawno temu mówiło się o takim problemie z rozwieszaniem linek albo drutów. Jednak z czasem on się rozwiązał. Przynajmniej tak mi się wydawało, że linki w lasach i polowanie na motocyklistów to rzeczy sporadyczne. Zgłosiłem to hiszpańskiej policji, zostały pobrane wszelkie ślady i dowody. Ten człowiek wcześniej czy później odpowie za to, co zrobił. Takie rzeczy w końcu wychodzą i oby do tego doszło – kontynuuje wieloletni reprezentant KTM-a.
Po kilku miesiącach od tych wydarzeń Błażusiakowi pozostała tylko blizna na twarzy, która będzie już do końca życia przypominać o tym, co wydarzyło się na listopadowym treningu. – Miałem dużo szczęścia. Równie dobrze mogłem z tobą nie rozmawiać. Ścigam się od 20 lat, robiłem niesamowite rzeczy na motocyklu, wjeżdżałem po skałach na szczyty gór w różnych zawodach, a na głupiej dojazdówce linka mogła mi urwać głowę i zakończyć moje życie. To jest niedopuszczalne – stwierdza Polak.
Błażusiak ma świadomość, że podobne incydenty mają miejsce w Polsce. Wiosną w WP SportoweFakty opisywaliśmy m.in. problemy mieszkańców Podhala, którzy skarżą się na użytkowników quadów. Podczas jednego z patroli mieszkańców doszło nawet do ataku nożem na miejscowego górala. Zawodnik pochodzący z Nowego Targu podkreśla, że samosądy i polowania na motocyklistów nigdy nie będą rozwiązaniem. Równocześnie zgadza się z Rafałem Sonikiem. Zwycięzca Rajdu Dakar na naszych łamach przedstawiał prosty plan na rozwiązanie problemów z sympatykami jazdy w terenie.
– Miejmy odrobinę zdrowego rozsądku. Akurat ja jeździłem w miejscu legalnym, ale czy zabicie kogoś, bo przejechał za blisko czyjegoś domu, jest sensownym działaniem? Dlatego apeluję: żyjmy i pozwólmy żyć reszcie. Oczywiste jest też to, że Rafał ma rację: im więcej torów i miejsc do jazdy, tym lepiej – mówi Błażusiak.
Tadeusz Błażusiak zakochał się w Andorze
Błażusiak bardzo szybko zaprezentował swój talent światu. Już jako 16-latek miał na stole oferty zagranicznych zespołów. Wiązało się to z częstymi wyjazdami z Polski i to na kilka miesięcy. Zimą otwierał swoją „bazę” w Hiszpanii, bo w kraju nie było możliwości do treningów. Aż w końcu zdał sobie sprawę, że to nie ma sensu i na stałe wyjechał do Andory.
– Byłem jedną z pierwszych gwiazd w Andorze! Sprowadził mnie tam Cyril Despres, wielokrotny zwycięzca Dakaru. On zamieszkał tam wcześniej, a ja byłem na początku swojej kariery. Zapraszał mnie nieraz i mówił, że Andora to świetne miejsce. Okazało się, że faktycznie jest niesamowita – mówi Błażusiak.
Tadeusz Błażusiak ciągle czerpie sporo frajdy ze startów
W Andorze mieszka ok. 82 tys. osób. Kraj ma powierzchnię 467,6 km2. Na takim małym terenie aż roi się od gwiazd. Mieszkają tam zawodnicy MotoGP (m.in. Jorge Martin, Aleix Espargaro), żużlowcy (Joonas Kylmaekorpi, Max Fricke) oraz legendy motocrossu. – Andora stała się stolicą MotoGP. Monako jest uwielbiane przez kierowców F1, ale motocykliści wybrali Andorę, bo jest lepszym miejscem do treningu. Zarówno fizycznego, jak i motocyklowego – uważa Błażusiak.
Andora kusi też niskimi podatkami. W przypadku zarobków do 24 tys. euro rocznie stawka wynosi 0 proc. Dochody gwiazd sportu mieszczą się w najwyższym progu podatkowym, który jest opodatkowany „aż” 10 proc. stawką. – Nie ma tajemnicy, że Andora przyciąga pod względem biznesowym i podatkowym. Dla każdego sportowca, który potrzebuje miejsce do treningów, jest to idealna lokalizacja. Już nie tylko motocykliści czy żużlowcy wybierają to miejsce, bo teraz zrobił się boom na kolarzy. Mamy swoje dni, kiedy umawiamy się na wspólne treningi i potem odpoczywamy na wspólnej kawie. Gdzie indziej nie byłoby to możliwe – zdradza polski mistrz świata.
Błażusiak nie ma wątpliwości, że to właśnie życie w Andorze wydłużyło jego karierę i pozwoliło mu osiągnąć tyle sukcesów. – Pogoda to dodatkowy plus tego miejsca, zwłaszcza dla motocyklistów. Musimy spędzać naprawdę dużo czasu na treningach, a nie chroni nas dach, tak jak w samochodach. Andora dała mi możliwość trenowania w bardziej przyjaznych warunkach. Przedłużyła moją karierę. Ona trwa 20 lat i łatwiej było mi ruszać na treningi mając słońce nad głową, fajną infrastrukturę wokół i ludzi w pobliżu. To miejsce nieraz pozwoliło mi się też odłączyć od rzeczywistości i po prostu popatrzeć w błękitne niebo – podkreśla.
Błażusiak szuka pomysłu na życie po życiu
Błażusiak ostatnio pojawił się w Warszawie, aby wziąć udział w Wyścigu Legend, który organizowano przy okazji Drift Masters na PGE Narodowym. Była to pierwsza poważna styczność 42-latka z rywalizacją za kierownicą czterech kółek. Czy to oznacza, że polski czempion spogląda w kierunku przesiadki do samochodu i wzięcia udziału np. w Rajdzie Dakar?
– Nie mam żadnego planu oszlifowanego, jeśli chodzi o cztery koła. Chcę się fajnie bawić różnymi dyscyplinami. Na pewno będę się gdzieś chciał pościgać w przyszłości. Cztery koła i Dakar? Czemu nie. Na pewno jest to fajna impreza i można doświadczenia z motocykla bardzo dobrze tam ulokować – nie ukrywa Błażusiak.
Tadeusz Błażusiak jest kilkukrotnym mistrzem świata
Równocześnie polski motocyklista zaczął się realizować jako ambasador KTM-a, austriackiego producenta, z którym związany był przez większą część kariery. Z tej okazji Błażusiak pojawia m.in. na wyścigach MotoGP, co jest dla niego nie lada frajdą. – Znam się z chłopakami z MotoGP od lat. Jesteśmy jedną wielką rodziną, mieszkamy bardzo blisko siebie i fajnie się zobaczyć w padoku – mówi i podkreśla, że pogodził się z tym, że piękna przygoda z jednośladami dobiega końca.
– Jestem na końcu kariery motocyklowej, mam tego świadomość i powoli zbijam biegi w dół. Zaproponowano mi rolę ambasadora KTM-a i w takiej formie się pojawiam na MotoGP. Mniej startuję, więc w końcu mam czas, by pojechać i zobaczyć wyścig, wyjechać gdzieś w teren. Jestem zadowolony, że doszedłem do etapu w życiu, w którym mogę robić to co chcę, a nie to, co muszę – kończy Błażusiak.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty