W programie „Kulisy spraw” Łukasz Frątczak zwraca uwagę, że śledztwo prowadzone w tej sprawie przez krakowską Prokuraturę Krajową i Archiwum X miało skandaliczny przebieg. Robert J. spędził w areszcie siedem lat, choć nie znaleziono żadnych dowodów na jego winę.

— O tym, że Robert J. znalazł się na radarze śledczych, zadecydował donos jego byłego kolegi. W 1999 r. Leszek K. poinformował policję, że sprawcą może być właśnie Robert J. Bo jest dziwny i mówi, że nienawidzi kobiet. No to Bogdan Michalec [były szef Archiwum X] rozpoczął swoją pracę operacyjną — opowiada dziennikarz.

— W marcu 2000 r. Robert J. został zatrzymany, a jego mieszkanie przeszukano. Nie znaleziono ani jednego dowodu na to, że on ma cokolwiek wspólnego z tym morderstwem. W związku z tym wypuszczono go do domu. Michalec zobaczył jednak u niego „ślady na duszy”. Bo trzeba wiedzieć, że były już szef Archiwum X uważał, że potrafi spojrzeć na człowieka i na oko stwierdzić, czy ktoś jest winny, czy nie. Bo nawet jak nie ma dowodów, to on widzi ślady na duszy, które wskazują na sprawstwo — wyjaśnia.

— W związku z tym nie przeszkadzała mu informacja, że Robert leczył się psychiatrycznie i jest zamkniętym w sobie, chorym człowiekiem. To wszystko poszło na bok. Wystarczyło przekonanie pana Michalca i przez kolejnych 17 lat, aż do zatrzymania, prowadzono nieustanne czynności wobec tego człowieka. A to był bardzo wygodny podejrzany — dodaje.

— Zawsze, kiedy ktoś mówi, że to mogło spotkać każdego z nas, to protestuję. Nie. Takie fałszywe oskarżenie nie spotka ludzi po studiach z ustabilizowaną sytuacją rodzinną i jakimiś zasobami towarzyskimi oraz finansowymi. Takie „pomyłki” dotyczą zazwyczaj osób, które w jakiś sposób są bezbronne. Dlatego ta sprawa mnie tak bulwersuje, bo mówimy o chorym człowieku na rencie — zaznacza.

Robert J. w towarzystwie swojego adwokata mec. Łukasza ChojniakaJakub Porzycki / Agencja Wyborcza.pl

Robert J. w towarzystwie swojego adwokata mec. Łukasza Chojniaka

Łukasz Frątczak relacjonuje, że już po zatrzymaniu w 2017 roku Robert J. był poddawany uwłaczającym badaniom.

— Były to padania seksuologiczne polegające na wstrzykiwaniu środków chemicznych w jego narządy płciowe. I nie były to jednokrotne badania. Chodziło o to, że ponieważ ta skóra Katarzyny Z. miała wycięte sutki, to prokuratura stwierdziła, że sprawca miał problemy na tle seksualnym. Sęk w tym, że te badania były pozbawione jakiegokolwiek sensu — tłumaczy.

— Rozmawiałem na ten temat nawet z prof. Lwem Starowiczem. Do zbrodni doszło w 1998 r., a badania przeprowadzono w 2017 r. A mówimy o człowieku, który od kilkudziesięciu już wtedy lat leczył się psychiatrycznie i przyjmował silne leki psychotropowe. W związku z tym badania reakcji jego organizmu 20 lat po zabójstwie był absolutnie bezsensowne. Co przyniosło? Upokorzenie, stres, poczucie obdarcia z godności Roberta — podkreśla.

— Co ciekawe, rok po zatrzymaniu Roberta J., Archiwum X z Bogdanem Michalcem i prok. Piotrem Krupińskim typują kolejnego podejrzanego. Jest nim pracownik Collegium Medicum UJ, któremu fundują całonocne przesłuchanie. To jest dramatyczna historia, bo ten człowiek popełnił potem samobójstwo i w opinii suicydologicznej jest wprost stwierdzone, że wpływ na to miały traumatyczne przeżycia z tego przesłuchania — opowiada dziennikarz.

— To też pokazuje, że prokuratura i Archiwum X cały czas szukały nowych podejrzanych, którzy lepiej pasowaliby do okoliczności, w jakich to się wszystko wydarzyło. Do samego końca. Moim zdaniem prokuratura i policja wiedziała, że Robert J. to nie jest sprawca. No ale wyszli z założenia: trudno, kogoś mamy — zaznacza.

Sąd Apelacyjny w Krakowie uniewinnił prawomocnie Roberta J. w październiku zeszłego rokuKonrad Kozłowski / Agencja Wyborcza.pl

Sąd Apelacyjny w Krakowie uniewinnił prawomocnie Roberta J. w październiku zeszłego roku

Zdaniem Łukasza Frątczaka trudno będzie dziś rozwikłać tę zagadkę, choć w sprawie pojawiały się różne wątki, których policja należycie nie zweryfikowała.

Jeden z takich tropów dotyczył Władimira W., który w podkrakowskich Brzyczynach zabił swojego ojca, a następnie ściągnął skórę z jego głowy i uszył maskę. Za tę zbrodnię został skazany na 25 lat, a karę odbywa w Rosji.

— Okazało się też, że Władimir W. studiował psychologię w jednym instytucie z Katarzyną Z. Dlaczego wykluczono go jako sprawcę jej zabójstwa? Bo powiedział, że nie ma dostępu do samochodu. Tylko tyle — mówi dziennikarz.

— Kolejna kwestia — zwłoki Katarzyny Z. były oplecione w tzw. sieć większą. To jest taka błona, którą każdy ssak ma w żołądku, ona otacza nasze organy. Zwłoki Katarzyny zostały owinięte przez błonę większą pochodzenia, zdaje się krowiego. W końcu ustalono, że ktoś, kto je wyrzucił, musiał mieć też dostęp do skórowania zwierząt. W jaki sposób te szczątki mogły się tak zaplątać? Do dzisiaj nie wiadomo. Prokuratura długo próbowała to ustalić. W końcu jednak stwierdzili, że nie są w stanie tego ustalić i po prostu skrzętnie to pominęli — wyjaśnia.

— Elementarna sprawiedliwość domaga się, żebyśmy szukali sprawcy dotąd, dopóki będziemy mieli siłę. A siłę jeszcze jako państwo mamy. Umówmy się, w skali państwa to nie są jakieś wielkie pieniądze i elementarna sprawiedliwość w stosunku do matki Katarzyny tego wymaga, żeby ona się dowiedziała, co się stało z jej dzieckiem. Racjonalnie trzeba jednak powiedzieć, że szanse na to są nikłe — podkreśla.

Cała rozmowa w materiale video.