Pieniądze szczęścia nie dają — to powiedzenie stare, zużyte. W kontekście Ekstraklasy możemy użyć wersji bliższej współczesności. Pieniądze nie dają mistrzostwa Polski. Raport finansowy ligi prezentowany przez firmę Grant Thornton ponownie dowodzi, że Legia Warszawa to – pod kątem biznesowym – potentat. Wyliczanka wpływów do budżetu staje się mniej przyjemna dopiero wtedy, gdy zestawimy to z sukcesem sportowym i tym, że zawsze ktoś ogra. Raz kopciuszek, raz finansowo druga siła ligi.
Coroczne spotkanie z przedstawicielami firmy Grant Thornton i władzami Ekstraklasy to chyba ich ulubiony moment roku. Nasza liga pieniędzy pełna jest od dawna, nasza liga od dawna jest też świetnie opakowana, więc okazji do pochwalenia się wynikami za konkretny sezon nigdy nie zabraknie. Do sukcesu łatwo przywyknąć, dlatego warto go doceniać nawet wtedy, gdy trochę powszednieje. Pokazywać skalę, bo to, że znów padł jakiś rekord, nie oznacza, że ten nowy powinien spotkać się z mniejszym uznaniem.
Armand Duplantis co chwilę podnosi poprzeczkę o centymetr i mimo to pokonanie jej wciąż spotyka się z powszechnym aplauzem.
Przykładowo — wzrost przychodów (1,27 miliarda złotych) o dziewięć procent w skali sezon do sezonu nie robi takiego wrażenia, jak ubiegłoroczny, dwudziestoprocentowy wystrzał, ale gdy wspomnimy, że jeszcze trzy lata temu liga zarabiała o czterysta milionów mniej, to perspektywa lekko się zmienia. Tak samo, jak wtedy, gdy dodamy, że po raz pierwszy Ekstraklasa osiągnęła miliard złotych przychodów nawet bez uwzględniania transferów.
— Przy takim wzroście w poprzednim sezonie wyzwaniem było samo utrzymanie tego poziomu. Odnotowaliśmy wzrosty wszystkich analizowanych kategorii. Największy dotyczy dnia meczowego: przychody z tego tytułu wzrosły o 17%. Trzynaście procent przychodów z dnia meczu dotyczy spotkań w europejskich pucharach. W kolejnym roku – także z tego powodu, że drużyn grających w pucharach jest więcej – prognozujemy znaczne przekroczenie granicy 1,2 miliarda złotych — oznajmił wszem i wobec Tomasz Mleczak, który ze strony Grant Thornton objaśniał, co widzimy na poszczególnych kartkach, slajdach, wykresach.
Dostrzegliśmy naprawdę sporo, bo tegoroczne wydanie raportu było poszerzone względem poprzednich edycji, w dodatku uzupełniał go osobny raport dotyczący rozgrywek przygotowany przez Ekstraklasę. Dowiedzieliśmy się, że polska liga jest:
- dziewiątą w Europie pod względem wartości praw mediowych,
- ósmą w Europie pod względem frekwencji na stadionach,
- ósmą w Europie pod względem liczby obserwujących w social mediach (gdyby liczyć tylko oficjalny profil na Facebooku – nawet szóstą).
Poznaliśmy też coraz konkretniejsze liczby, szczegóły działalności klubów. Po raz pierwszy wydatki na wynagrodzenia podzielono według tego, jaka część z nich stanowi koszt utrzymania pierwszego zespołu. Dowiedzieliśmy się, jakie są koszty operacyjne poszczególnych ekip. Wiemy, kto zarobił na organizacji spotkań, a kto musiał do tego biznesu dołożyć. Ujawniono nawet liczbę sprzedanych przez drużyny szalików.
To naprawdę kompleksowy przewodnik po kulisach finansowych Ekstraklasy, z którym trzeba się zapoznać.
Ekstraklasa – raport finansowy. Ile polskie kluby wydają na pensje? Legia Warszawa liderem
Gdy naszym oczom ukazał się szeroki i dokładny podział struktury wydatków ekstraklasowych klubów, można było pomyśleć, że największym wygranym zestawienia jest Legia Warszawa. To znaczy – niby wciąż płaci najwięcej w lidze, za czym nie idą sukcesy sportowe, lecz w końcu wygrała z tezą, że na pensje wydaje znacznie więcej niż ligowi konkurenci. Legia była największym poszkodowanym uogólniania klubowych wydatków. Ma najbardziej rozbudowane struktury, więc co roku słyszeliśmy od warszawskich działaczy, że w rankingach wydatków na wynagrodzenie są traktowani niesprawiedliwie, bo – przykładowo rok temu – wcale nie wydawał na zespół o czterdzieści milionów złotych więcej niż Lech Poznań, przekraczając zresztą setkę.
Rozumieliśmy to, ale niewiele można było z tym zrobić. Dokładniejszych danych nie było, więc skoro zapisano to jako „wynagrodzenie”, to też właśnie każdy tak to przedstawiał. Najnowszy raport finansowy pokazuje, że różnice w czołówce nie są tak duże. Legia Warszawa wciąż płaci najlepiej, lecz to niespełna dziesięć milionów złotych więcej niż Lech Poznań. Wciąż razi w oczy fakt, że pojedynczy punkt kosztuje Legię najwięcej, natomiast to już kwestia tego, że Goncalo Feio kompletnie położył rozgrywki ligowe, zajmując dopiero piąte miejsce w stawce.
Tak wyglądał raport finansowy Ekstraklasy w sezonie 2023/2024 – sprawdź, co się zmieniło!
Inna sprawa, że sukces w polskich realiach wcale nie musi kosztować fortuny. Przed rokiem zachwycaliśmy się tym, że Jagiellonia Białystok zdobyła mistrzostwo z dziesiątym budżetem płacowym w stawce, który ledwie przekroczył 26 mln zł (i to, pamiętajmy, uwzględniając wszystko to, co teraz zostało wyodrębnione). Gdy ostatnio gościliśmy w studiu Weszło Ziemowita Deptułę, prezesa klubu, nie ukrywał on, że czasy bycia finansowym kopciuszkiem bezpowrotnie minęły. Faktycznie — Jaga dorzuciła dychę na wynagrodzenia pierwszego zespołu. Wciąż jednak — i to także zgadza się ze słowami prezesa — twardo stąpa po ziemi.
Legia Warszawa zbudowała skład na piąte miejsce w lidze oraz ćwierćfinał europejskich pucharów za 71,4 mln zł. Jagiellonia Białystok zbudowała skład na trzecie miejsce w Ekstraklasie i ćwierćfinał Ligi Konferencji za 36,1 mln zł. To musi być kamyczek do ogródka nie tylko trenera, lecz i włodarzy. Wprawdzie Jarosław Jurczak, wiceprezes Legii odpowiedzialny za finanse, tłumaczył, że zarządza „klubem europejskim” co wiąże się nie tylko z planowaniem budżetu z uwzględnieniem gry w pucharach, ale też wypłaty na takim poziomie (Jurczak uważa, że Legia płaci podobne pensje co Hibernian czy Broendby IF), jednak wiadomo, jakie wrażenie niesie ze sobą zestawienie tych kwot.
Że, tak po prostu, można zbudować równie skuteczną drużynę za znacznie mniejsze pieniądze. W dodatku – co potwierdza powtarzalność sukcesów Jagiellonii Białystok – odpada argument o tym, że próbujemy porównać budowę długofalowego projektu z jednorazowym wystrzałem, który nie będzie miał swojej kontynuacji. Tymczasem w Warszawie nie planują żyć skromniej, wręcz przeciwnie — rozmach będzie większy, co wykaże przyszłoroczny raport.
— To był pierwszy sezon, w którym nasze wydatki transferowe były większe niż przychody, żeby utrzymać i wzmocnić zespół. W tym roku jednak budżet na płace pierwszego zespołu jest jeszcze większy. Podnieśliśmy go o 40 procent, żeby dyrektor sportowy miał na czym pracować, żeby walczyć o mistrzostwo Polski — poinformował zebranych Jarosław Jurczak.
Legia Warszawa płaci coraz więcej. Jeszcze wyższy budżet na wynagrodzenia
Nakłady finansowe w porównaniu z wynikiem sportowym mogą być jednak jeszcze gorsze. Zgrozę budzi Śląsk Wrocław, który zleciał z ligi z siódmym budżetem płacowym. Zwłaszcza że WKS miał rozdmuchane koszty utrzymania administracji i ledwo zarabiał na dniu meczowym. Wynik poniżej oczekiwań zaliczył też Piast Gliwice. Nic dziwnego, że klub musi teraz drastycznie ciąć wydatki i żyć skromnie, skoro poprzednie władze zbudowały ósmą najlepiej opłacaną drużynę, która nie potrafiła wybić się ponad środek stawki.
Więcej trzeba było spodziewać się także po sowicie opłacanych piłkarzach Lechii Gdańsk. Wszystkich zawstydza na pewno Korona Kielce, która z trzecim najniższym budżetem płacowym otarła się o górną połowę tabeli i kontynuuje marsz w górę w nowym sezonie. Pytanie też, jak zestawić narrację Marka Papszuna o małym, skromnym Rakowie z faktem, że w Częstochowie wydają na pensje piłkarzy tylko trochę mniej niż w Lechu Poznań? Pod innymi względami – baza kibiców, przychody z merchandisingu – Raków odstaje, ale wydatki na administrację, akademię i pensje wskazują, że to żaden kopciuszek.
Legia Warszawa to finansowy potentat Ekstraklasy. Zarabia najwięcej na dniu meczowym, ma najdroższą administrację
Trzeba jednak pamiętać, że Legia Warszawa po prostu ma z czego wydawać. W minionym sezonie osiągnęła drugi najwyższy przychód w historii. Gdzie nie spojrzeć, tam dominuje nad ligą. Zarabia najwięcej na merchandisingu (20,6 mln zł), sprzedaje najwięcej koszulek (ponad 31 tysięcy), ma najwyższe przychody (58,5 mln zł) oraz dochody z dnia meczowego. Klub wyciska stadion jak cytrynę, do ostatnich soków. Średni przychód na kibica to 94 zł – o 25 zł więcej niż w przypadku drugiego klubu. Jurczak dorzucił do tego szczegół dotyczący strefy VIP.
— Nastawiamy się na jakość obsługi kibica. To, co nas wyróżnia, to trybuny biznesowe. Gdyby przeliczyć przychód na kibica w segmencie premium, wyniósłby on 460 zł. W lożach biznesowych: 1000 zł. To lewar wzrostu – poprawa produktu, jakości, nie tylko frekwencji. W budżecie Legii Warszawa mistrzostwo Polski to 15-20%. Musimy mieć partycypację europejską – jak największą, jak najdłuższą — wyjaśniał, zaznaczając, że łącznie 50 mln zł po stronie wpływów z praw medialnych to właśnie pochodna gry w Europie.
Przychody ze sprzedaży biletów stanowią 31,8 mln zł (19 mln zł to rozgrywki międzynarodowe) — ponad połowę łącznego przychodu z dnia meczowego. Kolejne 11,1 mln zł to sprzedane karnety, ponad dwa miliony złotych przyniosła sprzedaż subskrypcji. Wiadomo już, dlaczego Legii Warszawa opłacało się zainwestować w duży transfer, który przekonał kibiców do zawieszenia protestu. Z biznesowego punktu widzenia miało to sens, bo kibic na stadionie gwarantuje klubowi lwią część zysków na przestrzeni całego sezonu. Na przestrzeni trzech sezonów udało się zwiększyć przychody z dnia meczowego o prawie 27 mln zł.
Mecze w Warszawie w poprzednim sezonie przyciągnęły na trybuny łącznie ponad sześćset tysięcy osób – licząc europejskie puchary. Ponad sto tysięcy wybrało się na stadion przy ul. Łazienkowskiej 3 po raz pierwszy. Baza kibiców wciąż się rozrasta, w bazie ticketingowej zarejestrowanych jest niemal 900 tysięcy osób. Żeby zrozumieć przewagę stołecznego klubu na tym polu, wystarczy zsumować wyniki trzech następnych drużyn w tym zestawieniu. Lech Poznań, Śląsk Wrocław i Widzew Łódź zebrane do kupy wyprzedzają Legię o ledwie 80 tysięcy osób.
Są jednak segmenty raportu, które sprawiają, że kibic z Warszawy może złapać się za głowę. Teza, że na ogromne przychody z merchandisingu czy dnia meczowego pracuje masa osób zatrudnionych w klubie, jest prawdziwa. Mimo to szokuje, że koszty operacyjne Legii Warszawa są większe niż kolejnych dwóch zespołów razem wziętych (nie uwzględniając wynagrodzeń). Zestawienie wydatków na administrację też zastanawia — czy mimo wszystko nie jest ona zbytnio rozdmuchana, skoro różnice są tak duże?
Największe wydatki na administrację w Ekstraklasie w sezonie 2024/2025:
- Legia Warszawa – 29,2 mln zł
- Pogoń Szczecin – 12,3 mln zł
- Śląsk Wrocław – 10,7 mln zł
- Lech Poznań – 10,7 mln zł
- Jagiellonia Białystok – 7,4 mln zł
Nie dziwi też, że Legia Warszawa chce w końcu regularnie zarabiać na wychowankach, skoro utrzymanie akademii wciąż generuje większe koszty – odnotowano wzrost z 15,9 mln zł do 17,2 mln zł. W dodatku Legia płaci zdecydowanie najwięcej za funkcjonowanie zespołów młodzieżowych i drużyny rezerw – pochłania to aż 9,1 mln zł, mimo że drugi zespół gra w trzeciej lidze. O tym, ile zarabiają zawodnicy rezerw czy akademii krążą legendy. Jak widać słuszne, skoro w przypadku Zagłębia Lubin, które miało rezerwy na szczeblu centralnym i ma ogromną szkółkę na utrzymaniu, wspomniana rubryka pokazuje wydatki rzędu 5,7 mln zł.
Tyle pieniędzy kluby Ekstraklasy wydają na akademie. W porównaniu z poprzednim sezonem odnotowaliśmy spadek o 10 mln zł, ale największe kluby zwiększyły nakłady na szkolenie.
Lech Poznań – najlepsza akademia w kraju – na trzecioligowe rezerwy i drużyny młodzieżowe wydaje natomiast tylko 2,5 mln zł. W połączeniu z utrzymaniem administracji wygląda to podobnie jak w przypadku Rakowa Częstochowa, co zresztą spotkało się ze szpileczką na scenie.
— Każdy klub ma swoją specyfikę. To, że Legia ma ogromne wydatki na pensje poza pierwszym zespołem, to pochodna ogromnych przychodów, zatrudnienia. To, że Lech Poznań ma porównywalną do nas, to chyba specyfika Poznania – przepraszam za złośliwość! — rzucił Piotr Obidziński podczas panelu z udziałem działaczy topowych drużyn.
Niewzruszony Karol Klimczak odparł bardzo merytorycznie, precyzując, że część kwot pozostaje nieuwzględniona w raporcie, bo „dotyczy spółki celowej”.
Górnik Zabrze traci na dniu meczowym i organizacji spotkań, ale Ekstraklasa zarabia na tym coraz więcej
Trzeba wam bowiem wiedzieć, że choć raporty firmy Grant Thornton są bardzo precyzyjne, to wciąż skrywają się w nich tajemnice, których nie wyjaśni sucha liczba. Można na przykład pomstować na działaczy Zagłębia Lubin, którzy w zestawieniu wydatków na wynagrodzenie okazują się płacić podobnie jak będąca na drugim biegunie wyników Jagiellonia Białystok. Tyle że Zagłębie zatrudnia piłkarzy na umowę o pracę, podczas gdy większość klubów preferuje umowy b2b, więc de facto w Lubinie nie zarabiają na rękę dokładnie tyle, ile na Podlasiu i w praktyce Zagłębie byłoby o kilka miejsc niżej.
W zestawienie wynagrodzeń wliczone są także ich amortyzacje, więc teoretycznie dałoby się to rozłożyć na jeszcze drobniejsze, konkretniejsze detale.
Koszty administracyjne także kryją pewne pułapki. Przykładowo Radomiak, który w zasadzie administracji nie posiada, wydaje na nią cztery miliony złotych. Wszystko dlatego, że w tym punkcie ukryte są wydatki na utrzymanie stadionu oraz ośrodka treningowego. W wielu przypadkach kluby korzystają z pomocy miasta w tym zakresie, natomiast w Radomiu biorą to na siebie. Zaskoczyć może też fakt, że koszt organizacji meczów Radomiaka wynosi 4,5 mln zł i jest jednym z wyższych w lidze, co przekłada się na niski dochód z dnia meczowego (milion złotych). To pochodnia kuriozum związanego z decyzjami o meczach podwyższonego ryzyka.
Tak, w Radomiu, gdzie z uwagi na trwającą budowę od paru lat nie ma kibiców gości, wciąż rozgrywane są mecze podwyższonego ryzyka. Ba, stanowią one większość spotkań Radomiaka, co oznacza znacznie wyższe koszty organizacji dnia meczowego i uderza w dochody klubu.
Duże pieniądze za organizację meczów płaciła Puszcza Niepołomice, lecz wynikało to z faktu gry na stadionie Cracovii. Natomiast Górnik Zabrze, który miał piątą najwyższą średnią frekwencję w lidze, nie wychodził nawet „na zero” w dniu meczowym. Jak to możliwe, skoro przy podobnej frekwencji Widzew Łódź i Pogoń Szczecin wycisnęły odpowiednio ponad 12 i blisko 10 mln zł?
— Poza strefą VIP jesteśmy w stanie generować 850 tysięcy złotych na meczu. Za samą strefę VIP z lożami możemy generować co najmniej drugie tyle. Wszystko zależy od popytu i od tego, jakie będzie otoczenie biznesowe. Niemniej – samą strefą VIP jesteś w stanie podwoić budżet z dnia meczowego — mówił niedawno Michał Siara z zarządu Górnika w rozmowie z „Weszło”, deklarując, że gdy w końcu stadion w Zabrzu rozkręci brakujący segment VIP-owski, sytuacja się poprawi.
Zarząd Górnika: Bez pieniędzy z transferów klubu by już nie było [WYWIAD]
Zysku z dnia meczowego nie udało się wypracować jeszcze trzem klubom – Zagłębiu Lubin, Stali Mielec oraz Puszczy Niepołomice. Spadkowicz z Podkarpacia miał ogromny problem z przyciągnięciem nowego widza na stadion. Po raz pierwszy na mecz Stali wybrało się ledwie 3100 osób, najmniej w całej lidze. Zadowoleni z siebie na pewno nie mogą być działacze Śląska Wrocław, którzy wypracowali ledwie 150 tysięcy złotych dochodu z dnia meczowego, mimo że WKS miał trzecią najwyższą średnią frekwencję.
Powyższe zestawienie pokazuje ligę dwóch prędkości. Połowie stawki organizacja spotkań nie przynosi oszałamiających wpływów. Marcin Animucki, prezes Ekstraklasy SA twierdzi jednak, że ogólny obraz jest coraz lepszy. Rośnie i liczba osób śledząca Ekstraklasę przed telewizorem czy smartfonem (50 mln, w tym 13 mln przez internet), ale i na stadionie. Kluby natomiast coraz lepiej radzą sobie z organizacją spotkań i tzw. matchday experiance, co przekłada się na wyższe przychody.
— Jesteśmy najbardziej dynamicznie rozwijającą się ligą pod względem sumarycznej i średniej frekwencji. Widzimy też wzrost wpływów z dnia meczowego: hospitality, lóż, karnetów, biletów. Oglądalność sięga już 1,5 mln osób na całym świecie, coraz więcej jest praw telewizyjnych sprzedawanych poza granicami Polski, co przełoży się na transfery wychodzące. W tym musimy się poprawić, bo gdy rozmawiam z szefami lig duńskiej czy norweskiej, to nasze 50 mln euro wygląda blado przy ich 120-150 milionach — mówił ze sceny.
Warto docenić sukcesy i sukcesiki. Przykładowo Cracovia w rok zwiększyła przychody z dnia meczowego niemal dwukrotnie (z trzech do 5,8 mln zł), co przełożyło się też na zysk w wysokości 4,2 mln zł. To szósty wynik w lidze, ściśle powiązany z tym, że Pasy mają drugie najniższe koszty organizacji spotkań. Docenić trzeba i to, że w Krakowie ponad dwukrotnie poprawili wynik sprzedaży koszulek, przekraczając 10 tysięcy sztuk. Chociaż łączne przychody z dystrybucji pamiątek (2,5 mln zł) można pewnie podciągnąć.
Kibice w Lublinie wyklinali Zbigniewa Jakubasa za to, że robi zamach na ich portfele, windując ceny biletów, ale polityka Motoru była przemyślana i skuteczna. Klub ma trzecią najmniejszą bazę ticketingową, w której jest ledwie pięćdziesiąt tysięcy osób. Mimo to wypracował ósmą najwyższą średnią frekwencję i piąty najlepszy bilans finansowy dnia meczowego – plus 9,3 mln zł.
Jagiellonia Białystok – finansowe mistrzostwo Ekstraklasy i wzorowe zarządzanie
Niekwestionowanym zwycięzcą raportu finansowego okrzyknięto Jagiellonię Białystok. Zero zdziwienia, bo to klub, który zanotował największy progres w kontekście przychodów, dbając jednocześnie o zdrową strukturę wydatków. Niemal na każdym polu widać, że Jaga rośnie:
- prawie dwukrotnie zwiększenie liczby kibiców w bazie ticketingowej,
- średnia frekwencja wyższa o ok. 3000 osób,
- ponad dwukrotnie wyższe przychody z dnia meczowego,
- drugi najlepszy sezon pod względem przychodów komercyjnych,
- wzrost średniej oglądalności o 20 tysięcy.
Jagiellonia wydała mniejsze pieniądze na sprawy administracyjne niż, przykładowo, Śląsk Wrocław czy Pogoń Szczecin. Pokazała tym samym, że można stworzyć zdrowo zarządzany, rentowny klub. Wojciech Strzałkowski, architekt tego sukcesu, zbierał zasłużone pochwały i… delegował zasługi na innych.
— Naprawdę istotna jest dobra struktura organizacyjna. Druga kwestia to odpowiedni dobór personalny osób na kluczowych stanowiskach. Prezes, dyrektor sportowy, trener. Następne elementy to umiejętne delegowanie uprawnień, kompetencji. Może to brzmi szkolnie, ale to niezwykle ważne, żeby nie mylić uprawnień z kompetencjami. Żeby nie żądać odpowiedzialności od dyrektorów i za nich podejmować decyzje. W Jagiellonii mamy dziewięciu akcjonariuszy. Są ciągoty, że „to my będziemy decydowali” o różnych sprawach. Dbam o to, żeby nie mylić pojęć, żeby rola akcjonariusza była kontrolna i nadzorcza. Kolejny element to wspieranie, tworzenie klimatu, to są miękkie elementy zarządzania, które nie są dostrzegane przez wszystkich. Pytałem Bodo/Glimt – jakie są kluczowe czynniki waszego sukcesu? Wymienili pięć, w tym najważniejszy – atmosfera i wsparcie wewnątrz oraz na zewnątrz klubu. To było potwierdzenie tego, jak to jest niezwykle istotne — wyliczał.
Jagiellonia – królowa rozsądku. Tak powinno się budować klub
Złośliwi mówią, że Jagiellonia stała się tym, kim chciał być Raków. Na pewno stała się nowym pupilkiem, obiektem westchnień. Na pewno też ma kompletnie inne możliwości niż klub z Częstochowy. W dużej mierze przez ograniczenia infrastrukturalne tego drugiego, które sprawiają, że gdy porównujemy czołowe drużyny ligi, to niemal na każdym polu Jagiellonia zamyka podium za Legią i Lechem. Raków sporo zarobił na transferach, przoduje w wydatkach, ale wystarczy zauważyć, że nawet większa baza kibiców nie ma żadnego przełożenia na życie klubu, bo nie ma gdzie ich podjąć.
Zresztą, z tymi kibicami to też różnie bywa. Przychody ze sprzedaży pamiątek, liczba sprzedanych koszulek czy nawet szalików – to tematy, w których Jagiellonia dystansuje Raków. W Częstochowie mogą liczyć na to, że poduszka finansowa i wsparcie właściciela sprawią, że białostoczanom nie uda się odjechać na dłużej, natomiast regularna gra w Europie przy wcześniej wymienionych atutach to solidny motor napędowy dla Jagi. Podobnie jak mądre planowanie tego, na co przeznaczane są zarobione pieniądze.
— Przekazywanie zysków to zakres odpowiedzialności. My zadecydowaliśmy o przekazaniu ich na ośrodek, bo młodzież to wszystko, młodzież to przyszłość. Pieniądze są odłożone na lokatach, zysk powiększa się z każdym meczem. Mamy trzy wstępne lokalizacje — zakomunikował Wojciech Strzałkowski, szacując, że inwestycja będzie oscylowała w granicach 100 milionów złotych, z czego połowa już została zebrana.
Gdy Strzałkowski przemawiał, na scenie wystrzelił korek jak od szampana. Wymowne, choć takich trunków nie było – to tylko mocno zakorkowana woda. Niemniej ten dźwięk idealnie pasował do aktualnych nastrojów w Białymstoku.
Ekstraklasa rośnie dzięki Europie i celuje w Ligę Mistrzów
Niezależnie od tego, kto i jak się rozwija, wszyscy są zgodni co do jednego. To puchary napędzają cały interes, sprawiają, że liga może rosnąć. Bolesne, że nawet jeden polski klub nie zarabia na Lidze Mistrzów czy Lidze Europy, gdzie wypłaty dla klubów są jeszcze większe. Z szacunków Legii Warszawa wynika, że strata z tytułu gry na trzecim, nie drugim szczeblu międzynarodowych rozgrywek wynosi ok. dziesięć milionów euro. Piotr Obidziński wprost stwierdził, że Liga Europy była lepszym oknem wystawowym niż Liga Konferencji i pomogła Rakowowi osiągnąć rekordowe dochody z transferów.
— Wpływ na cenę zawodnika to w 70% rozgrywki europejskie, ale to też kwestia przeciwników. Im lepsi, im wyżej, tym lepsze okno wystawowe. Natomiast teraz zamiast 20 mln zł z praw telewizyjnych, do Ekstraklasy trafi 50 mln zł z UEFA. To może spowodować, że nie będziemy musieli sprzedawać, lecz będziemy mogli sprzedawać, co w naszym przypadku przełożyło się na podejście do transferu Ante Crnaca, negocjowanie na luzie, trzymanie ceny. To pomogło osiągnąć efekt na sprzedaży piłkarza z dużym potencjałem i przełożyło się na ligę. Widzę na przykład, że przychody transferowe Piasta Gliwice to w zasadzie w 80% robota Rakowa — uśmiechał się prezes częstochowskiego klubu.
Raków wciąż pozostaje liderem rynku wewnętrznego pod względem wydatków, ale na scenie zaznaczono, że przychody z tytułu sprzedaży na rynku krajowym wzrosły o 40 mln zł, czyli o 80%. Dwa lata temu było to ledwie 10 milionów. Wydatki na rynku wewnętrznym stanowiły 18% wszystkich wydatków na transfery – pamiętajmy, że mówimy o poprzednim lecie i zimie, za moment trzeba będzie wymazać ten wynik z tablicy rekordów i zastąpić go nowym. Marcin Animucki cieszył się, że po latach zastanawiania się nad tym, jak rozkręcić handel w obrębie ligi, to w zasadzie dokonało się samo.
— Ceny rosną, nas musi być stać na kupowanie dobrych piłkarzy. Jak będzie nas stać, to będziemy nakręcać rynek, najlepiej wewnętrzny. Trwa płacowy wyścig zbrojeń, ale w całej Europie jest zauważalny wzrost oczekiwań finansowych. Na rynku transferowym, przy braku wzrostu liczby transakcji, ceny skoczyły o 50%. Wzrost wydatków jest wymuszony, zwłaszcza że jako Ekstraklasa nie mamy tyle siły, żeby dyktować warunki cenowe — stwierdził Piotr Obidziński.
W podobne tony uderzał Karol Klimczak z Lecha Poznań, który cieszył się, że rośnie poprzeczka w pytaniu, które słyszy od kibiców: czy klub będzie wydawał X na transfery?
— Kiedyś to było pół miliona euro, potem dwa miliony euro, ostatnio cztery. Wydamy tyle, to kwestia czasu, ale potrzeba progresu, wzrostu organicznego, konkurencyjności. Wydamy, bo będzie nas na to stać. Latem zapłaciliśmy rekordowe pieniądze, ale to były szybkie i łatwe decyzje, bo piłkarze byli dobrzy. Poziom kosztów podnosi też przedłużanie kontraktów. W Ekstraklasie są coraz większe pieniądze, my ze sobą rywalizujemy, konkurencja rośnie. Jeżeli są wydatki i nie ma nagrody w postaci pucharów: jest trudniej. Jesteśmy dużym klubem, chcemy rywalizować o trofea, grać w Europie, więc brak pucharów boli.
Marcin Animucki z Ekstraklasy SA wie, że przed ligą wciąż daleka droga. Zaznaczył, że „celem średnioterminowym jest wejście do dziesiątki w rankingu UEFA i awans do Ligi Mistrzów”, ale zaraz potem dodał, że nie jest łatwo ranking utrzymać, bo „widzimy mocne ruchy Duńczyków, Czechów, Austriaków”. W dodatku odegranie istotnej roli w Champions League, do której aspirujemy to „100-120 mln euro podstawowego budżetu”.
Kiedyś pewnie tego doczekamy, tylko kiedy? I czy kluczem do tego jest cierpliwość, czy może jednak odwaga na rynku transferowym i w zarządzaniu klubami powinna być wprost proporcjonalna do tempa rozwoju wszystkich pobocznych segmentów ligi, żeby nie tracić impetu?
PEŁNY RAPORT FINANSOWY EKSTRAKLASY ZA SEZON 2024/2025 PRZECZYTACIE TUTAJ
WIĘCEJ O KULISACH EKSTRAKLASY NA WESZŁO:
Z WARSZAWY, SZYMON JANCZYK
fot. Newspix