Spotkali się w niewielkim gronie, bez legionów dyplomatów, protokolantów i rzeczników prasowych, którzy zwykle podróżują na oficjalne szczyty UE. Jedynie 27 szefów państw i rządów oraz kilku doradców w duńskim pałacu. W przeciwieństwie do formalnych spotkań w Brukseli nie musieli oni przyjąć na koniec wspólnej deklaracji. Wszystko to miało umożliwić otwarte rozmowy i ułatwić poszukiwanie odpowiedzi na jedno z najbardziej palących pytań tych miesięcy: jak Europa może w przyszłości nadal wspierać Ukrainę i tym samym trzymać Rosję w szachu?
Europejscy prezydenci, premierzy i kanclerze dyskutowali na ten temat w środę w pałacu Christiansborg w Kopenhadze, siedzibie duńskiego rządu. Spotkanie miało trwać trzy godziny, a skończyło się na dobrych pięciu — podobno każdy chciał się wypowiedzieć na ten temat. Spotkanie musiało się jednak zakończyć, ponieważ 27 szefów państw i rządów zostało zaproszonych na wieczorną kolację w duńskim domu królewskim.
„Będziemy kontynuować tę dyskusję na naszym następnym posiedzeniu Rady Europejskiej w październiku” — napisał wieczorem przewodniczący Rady UE Antonio Costa na X. W jednej kwestii nic się nie zmieniło: UE zamierza zdecydowanie stać po stronie Ukrainy.
Nastrój w Kopenhadze wydawał się ponury. Policjanci patrolowali ulice z pistoletami maszynowymi. Rozmieszczono również pociski przeciwlotnicze, ponieważ w ostatnich dniach duńskie wojsko kilkakrotnie zauważyło podejrzane drony.
Wypowiedzi uczestników szczytu również pokazały, jak napięta jest sytuacja. — Kiedy patrzę dziś na Europę, myślę, że znajdujemy się w najtrudniejszej i najbardziej niebezpiecznej sytuacji od zakończenia II wojny światowej — powiedziała gospodyni spotkania, duńska premierka Mette Frederiksen. Prezydent Francji Emmanuel Macron ostrzegł, że kontynent jest już w „konfrontacji z Rosją”.
THOMAS TRAASDAHL / Ritzau Scanpix / Ritzau Scanpix via AFP / AFP
Unijni przywódcy podczas spotkania w pałacu Christiansborg. Kopenhaga, 1 października 2025 r. Na pierwszym planie Mette Fredriksen, premierka Danii, Antonio Costa, przewodniczący Rady Europejskiej, i Emmanuel Macron, prezydent Francji.
Co więc powinna zrobić Europa? Jedna z odpowiedzi w środę brzmiała: nadal wspierać Ukrainę. Zgodnie z tą z logiką, jeśli rosyjscy żołnierze się nie wycofają, prezydent Władimir Putin wkrótce zagrozi innym państwom, być może nawet członkom UE. Jest jednak pewien problem. Kijowowi kończą się pieniądze, a finansowanie armii na nadchodzący rok nie jest zapewnione. W Kopenhadze omówiono trzy opcje, ale tylko jedna wydawała się wykonalna — a nawet ta stanowi wyzwanie.
Po pierwsze, wsparcie dla Ukrainy mogłoby być opłacane z budżetów krajowych, ale to prawdopodobnie nadmiernie obciąży niektóre wysoce zadłużone państwa UE, takie jak Francja czy Włochy. Inną opcją byłoby sfinansowanie go z budżetu europejskiego, ale tam również nie ma prawie żadnego pola manewru. Pozostaje więc opcja numer trzy: wykorzystanie rosyjskich funduszy zamrożonych w UE.
W 2022 r. Bruksela przejęła 210 mld euro [ok. 890 mld zł] należące do rosyjskiego banku centralnego, z czego większość jest przechowywana przez belgijską izbę rozliczeniową Euroclear. Komisja Europejska przekazuje Ukrainie odsetki od tych pieniędzy. Niektóre rządy europejskie chciałyby udostępnić Kijowowi całą sumę, ale inne — w tym rząd niemiecki — ostrzegają, że złamałoby to prawo międzynarodowe i zniszczyło zaufanie do Europy jako centrum finansowego.
UE stoi przed dylematem. Konfiskata rosyjskich funduszy byłaby zbyt daleko idąca dla większości członków — a same odsetki nie wystarczą. Chociaż w pierwszej połowie tego roku do Ukrainy skierowano ok. 10 mld euro [ok. 42 mld zł], Bank Światowy szacuje, że odbudowa będzie kosztować ponad 500 mld euro [ok. 2,1 bln zł]. Innymi słowy, wielokrotnie więcej.
W związku z tym politycy omawiali ewentualny kompromis w pałacu Christiansborg. Mówiąc prościej, Komisja chce wypłacić Ukrainie zamrożone rosyjskie fundusze w formie nieoprocentowanej pożyczki. Kijów powinien spłacić pożyczkę dopiero wtedy, gdy Rosja zakończy wojnę i dokona reparacji.
Wszystko to brzmi jak technikalia, ale to byłby radykalny środek. Dyplomaci nazywają to rozwiązanie game changerem. Wydaje się, że byłby to obecnie najpotężniejsze narzędzie Europy przeciwko Rosji, prawdziwy środek odstraszający, który mógłby zmusić Putina do ponownej kalkulacji, czy opłaca mu się kontynuować wojnę. KE chce zapewnić Ukrainie 140 mld euro [ok. 507 mld], aby w dużej mierze pokryć potrzeby kraju w latach 2026 i 2027.
Europa nie będzie już finansować Ukrainy krok po kroku, rata po racie, ale mogłaby zapewnić jej długoterminowe bezpieczeństwo finansowe. Putin musiałby być przygotowany na to, że wojna będzie trwać przez lata — i że będzie kosztować Rosję horrendalne sumy pieniędzy. Wydatki Kremla na wojsko już teraz są wysokie — w zeszłym roku wyniosły prawie 150 mld dol. [ok. 543 mld zł], co odpowiada 7 proc. PKB. Negocjatorzy w Kopenhadze mają nadzieję, że Moskwa nie będzie w stanie utrzymać tego poziomu przez dłuższy czas.
Jest jednak jeden haczyk. Jeśli Bruksela zostanie zmuszona do uwolnienia rosyjskich funduszy z jakiegokolwiek powodu lub Ukraina nie będzie w stanie spłacić pożyczki, do akcji będą musiały wkroczyć państwa UE. Niemcy musiałyby udzielić gwarancji na łączną kwotę od 30 do 40 mld euro [ok. 127-170 mld zł].
Urzędnicy Komisji uważają, że jest mało prawdopodobne, aby państwa UE zostały faktycznie poproszone o zapłatę. W końcu, jak twierdzą, sankcje przeciwko Rosji prawdopodobnie pozostaną w mocy przez długi czas. Ostatecznie jednak można założyć, że Władimir Putin nie uzyska w najbliższym czasie dostępu do miliardów zamrożonych w Belgii.
Europa nie wywłaszczyłaby pieniędzy Putina, niemniej jednak jest to dramatyczny zwrot. Nawet taka „pożyczka reparacyjna”, jak nazywają ją urzędnicy UE, była do niedawna uważana za zbyt ryzykowną. To głównie dzięki kanclerzowi Niemiec Friedrichowi Merzowi pomysł ten zyskuje teraz poparcie. Chce on, aby Kijów wykorzystał pieniądze na zakup broni — zwłaszcza europejskiej. Tak więc szczyt w pałacu Christiansborg po raz kolejny pokazuje powolną, ale stałą transformację UE: od dużego rynku i strefy wolnego handlu do wspólnoty wojskowej.
PAP/EPA/IDA MARIE ODGAARD
Friedrich Merz, kanclerz Niemiec, i Emmanuel Macron, prezydent Francji, na szczycie w Kopenhadze, 1 października 2025 r.
Podobnie jak Merz, wiele osób w Kopenhadze wezwało do wykorzystania pieniędzy Moskwy. — Jestem jak najbardziej za tym [pomysłem]. To po prostu nie do przyjęcia, aby uznać wszystkie te zamrożone aktywa za własność Rosji bez możliwości wykorzystania ich na rzecz Ukrainy — powiedział Ulf Kristersson, premier Szwecji. Szefowie rządów Holandii, Finlandii i Estonii również byli za.
Ostrożnośc wyraził jednak prezydent Francji Emmanuel Macron. — Kiedy aktywa są zamrażane, prawo międzynarodowe musi być przestrzegane — powiedział. Wynik debaty zostanie prawdopodobnie ujawniony na zwyczajnym szczycie UE pod koniec października. Wtedy też mają zostać podjęte decyzje.
A Rosja? Moskwa ostrzegła w środę, że każda zaangażowana osoba i kraj zostaną pociągnięte do odpowiedzialności. — Mówimy o planach nielegalnej konfiskaty rosyjskiego mienia — powiedział rzecznik prezydenta Dmitrij Pieskow. — Po rosyjsku nazywamy to po prostu kradzieżą.
Opcje Kremla są jednak ograniczone. Ewentualne embarga miałyby niewielki wpływ, ponieważ handel z UE załamał się i prawie nikt nie ma żadnych aktywów zdeponowanych w Rosji. Wydaje się, że przynajmniej Europa nie musi się zbytnio martwić odwetem gospodarczym ze strony Moskwy.