W Ekstraklasie ma oczywiście więcej czasu na odrabianie strat, ale po 10 kolejkach Legia jest dopiero szósta i Iordanescu nie chce pogarszać sytuacji.
Rumun pewnie świetnie wie, że Feio doszedł do ćwierćfinału Ligi Konferencji, ale w lidze zespół był piąty i Portugalczyk pożegnał się z klubem (inna sprawa, że niejako na własne życzenie).
Totalna rewolucja w składzie Legii
Iordanescu zdecydował się na ryzykowane zagranie, jak hazardzista, który wiele stawia, grając niezbyt mocnymi kartami. A w niektórych przypadkach już nieco zgranymi.
Gdy Legia ogłosiła skład, wśród dziennikarzy w biurze prasowym zapanowało wielkie zdziwienie. W porównaniu do niedzielnego meczu z Pogonią (1:0) ostał się tylko bramkarz Kacper Tobiasz. Z optymalnej jedenastki był tylko on, Ruben Vinagre i Kacper Urbański, który jednak dotąd wchodził z ławki, bo dopiero dochodzi do formy, więc na dziś do takiej „galowej” jedenastki pewnie by się nie załapał (pod nieobecność kontuzjowanego Kamila Piątkowskiego Iordanescu musiał też wystawić z któregoś z duetu stoperów Radovan Pankov – Artur Jędrzejczyk).
Obrońca Legii Ruben Vinagre podczas mecz z Samsunsporem (Foto: Leszek Szymański / PAP (zdjęcia) – PS.Onet.pl)
To wielka zmiana, bo w ostatnich latach zwykle Legia nieco słabszy skład wystawiała w Ekstraklasie, a w pucharach najczęściej grała w najmocniejszym zestawieniu. Gdyby Iordanescu drugi garnitur wystawił na gibraltarski Lincoln Red Imps (to będzie ostatni w fazie ligowej przeciwnik Legii), można by to zrozumieć, ale postanowił tak zagrać przeciwko trzeciej drużynie poprzedniego sezonu dużo silniejszej od Ekstraklasy tureckiej Super Lig, który obecnie plasuje się na szóstej pozycji. Przeciwko klubowi z pewnością bogatszemu niż Legia, bo inaczej nie sprowadziłby Afonso Sousy z Lecha (nie zagrał z powodu kontuzji).
Oczywiście Rumun na pewno chciał wygrać, na pomeczowej konferencji prasowej przedstawił swoje argumenty, dlaczego tak zrobił. I oczywiście ma rację, nikt nie może zagwarantować, że gdyby nie zrobił zmian, to wynik byłby lepszy. Ale przynajmniej dałby szansę na korzystniejszy rezultat. Tak, to prawda, Legia przeważała, ale na koniec liczy się wynik. A ten kolejny raz nie był dla Iordanescu udany, który jak po remisach z Rakowem czy Jagiellonią przekonywał, że zespół zasługiwał na więcej. I jeśli nawet ma rację, to niewiele zmienia.
Podczas meczu tym razem zachowywał się spokojniej niż zwykle, nawet gdy pod koniec spotkania doszło do awantury, to nie próbował zagrzewać piłkarzy.
Najgorsza frekwencja w tym sezonie
Iordanescu nie potraktował tego meczu priorytetowo, ale to samo można powiedzieć o fanach Legii spoza Żylety. O ile sektor najbardziej zagorzałych kibiców był prawie pełen, a bywalcy tej trybuny jak zwykle gorąco dopingowali zespół, to już sympatycy klubu zasiadający w innych miejscach tym razem nie pojawili się tak licznie, jak można było oczekiwać. W efekcie mecz oglądało tylko 18 tys. 712 widzów.
To najniższa frekwencja w tym sezonie, nie licząc pierwszego spotkania o stawkę przy Łazienkowskiej, z Aktobie, gdy trwał bojkot ogłoszony przez ultrasów. Dotychczas najsłabszy wynik – poza starciem z kazachską ekipą to 20 tys. 226 widzów na spotkaniu z Banikiem Ostrawa jeszcze w eliminacjach Ligi Europy. W Ekstraklasie ani razu nie spadła poniżej 22 tys., co może pokazywać, że dla fanów – jak dla Iordenescu w czwartek – ważniejsze są starcia na krajowym podwórku.
Trzeba oczywiście pamiętać, że mecz był rozgrywany w czwartek o 21, skończył się ok. 23, kibice dotarli do domów często po północy. Dla kogoś, kto musi wstawać rano do pracy, to dość późno, więc łatwiej o dobrą frekwencję w weekendy w Ekstraklasie.
Doping kibiców był głośny, na wysokim poziomie i z mniejszą niż ostatnio liczbą wulgaryzmów, ale też nie była to atmosfera, która będzie długo pamiętana. Fani pokazali przedmeczową oprawę z wizerunkiem orła i napisem po angielsku Pride of Poland (Duma Polski).
Tym razem jednak w końcu w mediach nie będzie głośniej o ich zachowaniu niż o grze piłkarzy, a tak było w dwóch poprzednich meczach, gdy najpierw obrażali napastnika Afimico Pululu, a ten zarzucił im rasizm, a potem na meczu z Pogonią fetowali na trybunach Janusza Walusia, który spędził w więzieniu w RPA 29 lat za morderstwo na tle politycznym.
Fatalna ofensywa Legii
Tym razem oglądali, jak Legi męczy się z rywalem. Do przerwy oddała osiem strzałów, ale tylko jeden celny, ani jednej dobrej okazji, o czym może świadczyć wskaźnik goli oczekiwanych xG 0,22.
W drugiej połowie duża przewaga Legii nie znalazła przełożenia na gole. A gdy w końcu trafił rezerwowy Mileta Rajović, to goście protestowali, tłumacząc, że był faul na bramkarzu, ale sędzia ostatecznie gola nie uznał z powodu spalonego. W czterech ostatnich spotkaniach Legia strzeliła tylko dwa gole uznane przez arbitra.
Teraz szansę dostali inni piłkarze niż ostatnio i jej nie wykorzystali. Jak choćby Kacper Chodyna, już wcześniej krytykowany, teraz znów nie pokazał nic godnego uwagi, a jego niektóre statystyki są zawstydzające (jeden udany drybling na siedem prób, zero celnych spośród siedmiu dośrodkowań), ale Petar Stojanović, Antonio Colak czy Kacper Urbański także nie mieli powodów do zadowolenia.
Kacper Urbański w meczu z Samsunsporem (Foto: Leszek Szymański / PAP (zdjęcia) – PS.Onet.pl)
Paradoksalnie najlepiej wypadł w ofensywie najmniej znany i najmłodszy w tym gronie 20-letni Wojciech Urbański.
Radość Turków w Warszawie
Po ostatnim gwizdku piłkarze szybko zeszli do szatni, a kibice opuścili trybuny, nie żegnając w żaden sposób zawodników, co akurat dla nich było dobrą wiadomością, bo mogli się spodziewać niezbyt miłych słów.
Cieszyć się mogli tylko fani gości, których w Warszawie było kilkuset i długo raczej spokojnie się zachowywali, jakby wiedzieli, że i tak nie przebiją się z dopingiem. A po meczu z zawodnikami mogli skakać ze szczęścia.
Radowali się też tureccy dziennikarze, którzy niezbyt licznie przyjechali na ten mecz (Samsunspor to nie Galatasaray czy Fenerbahce i nie cieszy się w Turcji taką popularnością), a którzy przez cały mecz bardzo żywiołowo komentowali spotkanie na trybunie prasowej. Trochę różnili się od wcześniej goszczących tu Szkotów, Czechów czy nawet Cypryjczyków.
Porozumieć się jednak z nimi nie było tak łatwo, w większości nie za dobrze mówią po angielsku (o ile w ogóle coś potrafią powiedzieć w tym języku). – Good game, big fans – podsumował mecz jeden z nich, który i tak bieglej od kolegów mówił po angielsku.
Teraz przed Legią jeszcze pięć meczów w Lidze Konferencji. Jeśli chce awansować bezpośrednio do 1/8 finału, musi wygrać co najmniej cztery z nich. A w następnej kolejce czeka ją nie łatwiejsze zadanie, czyli starcie z Szachtarem w Krakowie. Może tam Iordanescu wystawi już najmocniejszy skład.