Forrest Gump, Ousmane Dembele, Kamil Grosicki, Mariusz Fornalczyk. Różne światy, pokolenia, dyscypliny i półki. Każdy na którymś etapie uchodził za jeźdźca bez głowy. Zanim ktoś znalazł do nich instrukcję obsługi.
Ousmane Dembele, niedawny zdobywca Złotej Piłki, czyli teoretycznie najlepszy obecnie piłkarz świata, jeszcze niedawno uchodził za jeźdźca bez głowy. Oczywiście takiego z najwyższej półki, doskonałego technicznie i motorycznie, za którego płaci się 140 milionów euro i który gra w najlepszych klubach świata. Ale wciąż zawodnika, który gdy miał podać, strzelał, a gdy należało strzelać, podawał. Mimo dziesiątek goli, jakie strzelił dla Borussii, Barcelony, PSG i reprezentacji Francji, jego najbardziej pamiętaną akcją było pudło na pustą bramkę w półfinale Ligi Mistrzów z Liverpoolem, które okazało się potem kluczowe przy eliminowaniu Barcelony w rewanżu. A najczęściej cytowanym wywiadem ten, w którym nie potrafił odpowiedzieć, czy jest prawonożny, czy lewonożny.
Wielu z tych, którzy widzieli z bliska jego możliwości, jak Łukasz Piszczek, kolega z Borussii Dortmund, czy Kamil Grosicki, który poznał go w Stade Rennes, dostrzegało w nim talent na miarę najlepszych piłkarzy świata. Każda taka prognoza zawierała jednak zawsze jedno wielkie „jeśli”. JEŚLI poukłada sobie sprawy w głowie. JEŚLI zacznie podejmować lepsze decyzje. JEŚLI będzie w końcu notował lepsze liczby. Na prawdziwy przełom trzeba było czekać do 28. roku życia, choć Borussia Dortmund biła za niego swój rekord transferowy dziewięć lat wcześniej.
Ousmane Dembele
Skauci z Ekstraklasy oglądali Mariusza Fornalczyka, gdy miał 16 lat
Przykład Dembele może się wydawać bardzo odległy od tematów ekstraklasowych. W rzeczywistości potwierdza jednak występującą także w Polsce prawidłowość. Za ponaddźwiękowych skrzydłowych, ze skłonnością do ryzyka, odrobiną szaleństwa i z naturalną chęcią wchodzenia w pojedynki, płaci się miliony. W futbolu coraz bardziej zamkniętym w taktycznych ramach, ten, kto potrafi wyjść poza schemat, zrobić coś nieszablonowego i w ten sposób wywalczyć dla drużyny skrawek boiska, jest na wagę złota. Nawet jeśli jego robienie wiatru nie przekłada się na liczby. Nawet jeśli podejmuje złe decyzje. I pod wieloma względami wydaje się zbyt ograniczony, by zrobić karierę. Jak mawiają niektórzy trenerzy: nie musi umieć grać w piłkę, ważne, żeby dobrze biegał. Innymi słowy: szybkość, eksplozywność, przebojowość to cechy, które bardzo trudno nabyć, jeśli się ich nie ma. A lepsze decyzje można wytrenować.
To dlatego skauci z Ekstraklasy jeździli oglądać Mariusza Fornalczyka w III-ligowej Polonii Bytom już, gdy miał 16 lat. To dlatego jako 17-latek trafiał do silnej Pogoni Szczecin, a pod skrzydła brał go Grosicki, który pewnie dostrzegał w nim przynajmniej częściowo młodego siebie. Nawet jeśli w Szczecinie zabrakło działaczom cierpliwości, by czekać na przełom, pewnie i oni mieli świadomość, że ten kiedyś w końcu nastąpi. Uznali jednak, że nie mają czasu czekać. Kielce okazały się dla niego idealnym miejscem, bo tam z kolei trener Jacek Zieliński nie miał jak wobec takich możliwości przejść obojętnie. W ograniczonej kadrowo Koronie z zeszłego sezonu, jeśli miał mieć kogoś, kto zrobi na boisku coś nietuzinkowego, musiał sam sobie go stworzyć. A Fornalczyk wydawał się ku temu najbardziej podatnym materiałem.
Mariusz Fornalczyk w barwach Korony Kielce
Szukanie polskich Leo Messich
W każdej takiej historii zazwyczaj musi się znaleźć trener, który weźmie odrobinę narwanego piłkarza pod skrzydła i przyjmie go, jakim jest. Pozwalając mu na żywiołowość i luzując taktyczną smycz. Dla Grosickiego na niwie klubowej kimś takim był w Białymstoku Michał Probierz, w reprezentacji zaś Adam Nawałka. Dembele w życiowej formie rozkwitł u Luisa Enrique. Nad Fornalczykiem pracowali w poprzednim sezonie równolegle Adam Majewski w reprezentacji U-21, który wyrósł na specjalistę od docierania do piłkarzy uchodzących za trudnych (jak Said Hamulić), i Zieliński. W efekcie Fornalczyk rozegrał w Kielcach przełomową rundę i zapracował na hitowy transfer do Widzewa. Gdzie z każdym tygodniem bez gola i asysty zaczyna przyklejać się do niego łatka drogiego niewypału.
Kluczem do zrozumienia początkowych problemów 22-latka w Łodzi wydają się słowa Żeljko Sopicia, byłego trenera Widzewa, z przedsezonowego wywiadu dla Weszło. Chorwat mówił w nim, że jego zdaniem zawodnicy ofensywni dostają w Polsce za mało swobody. „Piłkarze mają pełno opcji, zadań, sztywnych schematów. A czasami zawodnikowi trzeba pozwolić po prostu być zawodnikiem. Żeby był wolny. Futbol to gra, a w grze powinna być jakaś dowolność i radość z tego, że coś na boisku tworzysz. To show, pokazywanie swojego potencjału, a nie tylko gra w regułki „bądź tam, bądź tu”. Nie mówimy o robotach. Chcecie polskich Messich? Dajcie im swobodę.” Sopić widział w Fornalczyku „polskiego Messiego”, więc posyłał go na boisko bez mapy. Licząc, że coś zrobi sam.
Co w sercu, to na twarzy
Fornalczyk próbował. Cały system gry Widzewa na początku sezonu opierał się w dużej mierze na działaniu w pojedynkę. O ile od pasa w dół dało się jeszcze dostrzec kolektywne wysiłki, o tyle z przodu wiele bazuje na indywidualnych cechach zawodników. Jeśli Fran Alvarez zdoła zagrać przeszywające podanie, Sebastian Bergier utrzyma piłkę tyłem do bramki, Juljan Shehu świetnie strzeli z trudnej pozycji, to będzie dobrze. To dotyczy także skrzydłowych. Jeśli Fornalczyk, Samuel Akere, Angel Baena wygrają pojedynek, zrobią coś nieszablonowego, to będzie akcja.
Od pierwszego meczu w czerwonej koszulce Fornalczyk całym sobą woła, jak bardzo mu zależy. Jak bardzo czeka na przełamanie. Jak bardzo chce zrobić coś dobrego. To zawsze był zawodnik, u którego co w sercu, to na twarzy. Dlatego lubi wdawać się w pyskówki z rywalami, czy z sędziami. Jeśli jest niezadowolony, nie sposób tego nie zauważyć. Wygląda na takiego, u którego dobre i złe rzeczy mogą się dziać seriami. Jeśli wskoczy na falę, może strzelać gola za golem, jak wiosną. Dopóki jednak w Koronie nie nastąpiło przełamanie, też się frustrował. Spektakularną wiosnę rozpoczynał od serii meczów, w których grał dobrze, brał udział w akcjach bramkowych, ale nie było tego widać w liczbach.
Mariusz Fornalczyk w Widzewie
Niefortunne momenty Mariusza Fornalczyka
Liczby, w rozumieniu goli i asyst, to zresztą problematyczna sprawa. Z jednej strony, siłą rzeczy oczekuje się ich od piłkarzy ofensywnych i w dłuższym okresie z nich się rozlicza. W krótkim okresie bywają jednak mylące. Zawodnicy wpadają w serie i dołki. Mają okresowego pecha albo furę szczęścia. Dobrze widać to po wrześniowym meczu Widzewa z Arką Gdynia, w którym gole strzelili dwaj konkurenci Fornalczyka do miejsca na skrzydłach. Baena, bo piłka szczęśliwie dla niego odbiła się od rywala, myląc bramkarza. Akere, bo rywal, który próbował wybić piłkę z linii bramkowej, akurat się pośliznął. Fornalczyk z kolei, choć jego gra jest daleka od wybitnej, jest na razie po drugiej stronie koła fortuny. Pod wozem.
Jego bilans zero goli, zero asyst wygląda skromnie jak na piłkarza, za którego zapłacono 1,5 miliona euro. Jeśli jednak przyjrzeć się wszystkim meczom Widzewa od początku sezonu, widać wiele momentów, które gdyby potoczyły się choć trochę korzystniej dla niego, mogłyby odmienić towarzyszącą mu narrację:
- debiut z Zagłębiem Lubin – w samej końcówce wpada w pole bramkowe, atakując piłkę zagraną wzdłuż linii. Ułamki sekund spóźnienia uniemożliwiają mu wpakowanie jej do pustej bramki;
- mecz z Jagiellonią: Sławomir Abramowicz odbija jego strzał prosto pod nogi Bergiera, który trafia do siatki;
- mecz z GKS-em – strzał głową minimalnie obok słupka;
- mecz z Wisłą Płock – błędnie niepodyktowany rzut karny po faulu Marcusa Haglinda-Sangre na nim;
- mecz z Pogonią – wystawia Bergierowi piłkę, do której trzeba dostawić nogę. Napastnik trafia w obrońcę i wylatuje z boiska;
- mecz z Lechem – po jego centrze Shehu jest faulowany w polu karnym;
- mecz z Arką – po napędzonej przezeń akcji Shehu trafia w poprzeczkę;
- mecz pucharowy z Niecieczą – dwukrotnie wystawia świetnie piłkę partnerom, którzy nie trafiają;
- mecz z Rakowem – kluczowymi podaniami napędza dwie akcje bramkowe. Oba gole zostają anulowane z powodu spalonych (nie jego);
Problem skrzydłowych
Fornalczyk nie zwiesza głowy, nie zamyka się w sobie. W każdym meczu niestrudzenie próbuje. I uczestniczy w groźnych sytuacjach. Jego statystyki strzeleckie ze StatsBomb pokazują zawodnika, który wyróżnia się pod względem liczby strzałów na mecz (średnio ponad 2,5), ale uderza głównie z trudnych pozycji. Jego skumulowany wynik w golach oczekiwanych wynoszący ponad jeden nie jest rezultatem marnowania dogodnych okazji, lecz podejmowania wielu nie do końca przygotowanych prób. Jego częstotliwość i skuteczność dryblingów pokazują zawodnika, któremu bardzo trudno odebrać piłkę. Regularnie wpada z nią w pole karne, co samo w sobie jest zagrożeniem dla bramki rywala. Tam jednak brakuje mu często chłodniejszej głowy, szczęścia, po części pewnie umiejętności, by przekuwać to w podbramkowe konkrety.
Mapa strzałów Mariusza Fornalczyka. Wiele prób, ale wszystkie z pozycji wartych mniej niż 0,2 xg. Źródło: Hudl StatsBomb
Jako że jednak z podobnymi problemami zderzają się Baena i Akere, przyczyn można szukać raczej w systemie niż w indywidualnych umiejętnościach skrzydłowych. Nigeryjczyk najlepiej z całej trójki wypada pod względem pracy bez piłki i dogrywa najwięcej podań w pole karne. Są to jednak często próby chaotyczne, nieznajdujące adresatów. Hiszpan dogrywa bardziej jakościowo, z premedytacją, ale za to najmniej daje w pressingu.
Fornalczyk jest gdzieś między nimi. Częściej gra swoje mecze, w których skupia się na dryblingach, rajdach, strzałach, czyli tworzeniu sytuacji dla siebie, a nie partnerów. Rzadziej jednak niż Akere posyła nieprzemyślane wrzutki i jest bardziej od Baeny zaangażowany w obronie. To jednak różnice wynikające z indywidualnych profili. W liczbach każdy wypada marnie. Baena ma gola i asystę, Akere gola, ale szczegółowe liczby każdego mówią, że Widzew na skrzydłach bazuje głównie na szumie, a przemyślane akcje prowadzi raczej przez środek. Przez Shehu i Alvareza.
Taktyczne niuanse
W tym kontekście narastająca frustracja Fornalczyka to głównie wyzwania dla trenera i sztabu, a niekoniecznie samego zawodnika. Widzew nie przepłacił, bo za 22-latków o przebojowości wychowanka Polonii Bytom sporo się płaci, a wszyscy takich szukają. Fornalczyk nie zagubił się po przeprowadzce do Łodzi, bo robi mniej więcej to samo, co wiosną w Kielcach: inicjuje i wygrywa pojedynki, drybluje, wpada w pole karne, mocno strzela prostym podbiciem, robi dużo szumu. To, czego brakuje, to takie ustawienie zespołu, by jego talenty jak najmocniej wykorzystać.
W Koronie pchana była doń niemal każda akcja. Zieliński ustawiał go na pozycji ofensywnego pomocnika w systemie 3-4-2-1, co sprawiało, że naturalnie poruszał się raczej w szerokości pola karnego (w ustawionym 4-3-3 Widzewie skrzydłowy gra bliżej linii bocznej i stamtąd ścina akcje do środka). Fornalczyk korzystał na nici porozumienia, jaka zawiązała się między nim i Adrianem Dalmau, dobrze grającym tyłem do bramki napastnikiem, który potrafi grać kombinacyjnie.
W Widzewie naturalnego partnera dla niego na razie nie udało się wykreować: ani poprzez obiegi bocznych obrońców, jak przez lata było w Szczecinie pomiędzy Leonardo Koutrisem a Grosickim, ani przez współpracę dwójkową z napastnikiem, który też regularnie w Widzewie się zmienia. Nie ma też wystarczająco często ściągania gry na jedną stronę, przeładowania jej, by potem szybkim przerzutem tworzyć Fornalczykowi (albo pozostałym skrzydłowym) możliwość gry jeden na jednego.
Instrukcje dla Forresta Gumpa
To względy taktyczne, a z pewnością nie mniej ważne są przecież kwestie psychologiczne. Przemotywowanie Fornalczyka może go spalać, utrudniać mu podejmowanie odpowiednich decyzji. Spod skrzydeł trenera, który prowadzi drużynę jak dobry ojciec, trafił do wojskowego drylu Sopicia. A spokój, niezależnie od trenera, jest ostatnią rzeczą, jaka towarzyszy Widzewowi. Wszędzie jest nerwowo, wszyscy wokół są niecierpliwi, trudno więc oczekiwać, że 22-latek, do tego naturalnie w gorącej wodzie kąpany, będzie ponad to, odetnie się od zgiełku i będzie cierpliwie czekał, aż los się odmieni.
Tacy piłkarze przypominają często filmowego Forresta Gumpa z czasów, gdy robił karierę w futbolu amerykańskim. Do drużyny wzięto go dzięki ponadprzeciętnej cesze, jakiej wszyscy poszukiwali (szybkości). I pomimo tego, że nic z tej gry nie rozumiał. By właściwie wykorzystać jego możliwości i ukryć ograniczenia, nie można go było ani posyłać na boisko z nadmiarem zadań, ani kompletnie bez wskazówek. Miał dokładnie wiedzieć, kiedy ma biec („Run, Forrest, run!”) i kiedy się zatrzymać (cała trybuna układająca napis „stop!”).
Tego typu piłkarze mogą frustrować i zawodzić bardzo długo. Ale gdy ktoś znajdzie do nich instrukcję obsługi i wykorzysta ich wyjątkowe cechy, będzie miał z nich uciechę. W dużej mierze od Widzewa zależy więc, czy, jak Pogoń, straci cierpliwość do nieefektywnego skrzydłowego i uzna go za niewypał, czy też włoży trochę wysiłku i czasu, by wykorzystać jego możliwości. Najtrudniejsze w budowaniu silnej drużyny jest to, że muszą ją stworzyć ludzie. A oni, nawet jeśli kosztowali miliony, zawsze mają swoją specyfikę.
MICHAŁ TRELA
Fot. Newspix.pl
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO: