Mam pragnienie doświadczania żywego. Budzi się we mnie z każdą przeczytaną wzmianką o AI, z każdym odpaleniem czata GPT, z każdą sztucznie wygenerowaną grafiką, z którą spotyka się mój wzrok. Przeczytałam niedawno, że w czasach sztucznej inteligencji autentyczne doświadczenia staną się luksusem. Myślę, że to już się dzieje, a wraz z wykreowaną doskonałością na wartości zyskuje to, co zwyczajnie po ludzku niedoskonałe.
To niepodważalne, że jesteśmy świadkami wielkiej, cyfrowej rewolucji. Zaledwie dwa lata temu sztuczna inteligencja poproszona o film, na którym Will Smith je spaghetti, zaserwowała nam cyfrowego potworka ze zdeformowaną twarzą, wkładającego sobie garściami do ust suchy makaron. Teraz sztuczna inteligencja tworzy filmy, których na pierwszy rzut oka nie jesteśmy w stanie odróżnić od prawdziwych nagrań.
Jeszcze się tym bawimy, jeszcze pytamy „czy to AI?”, liczymy palce aktorów i szukamy drobnych nieścisłości, ale zaraz przywykniemy, machniemy na to ręką i zrobi nam się to zupełnie obojętne, czy w reklamie makaronu występuje prawdziwy aktor, czy jego cyfrowy odpowiednik.
Podobnie rzecz się ma z tekstami, a że od samego początku sztuczna inteligencja znacznie lepiej radziła sobie ze słowem pisanym niż z obrazem, to i tu łatwo było nam stracić czujność. Są jeszcze jakieś przesłanki, jak długie myślniki, powtarzalne frazy czy hiperpoprawność, ale i do tego powoli się przyzwyczajamy. Kiedyś błędy składniowe, interpunkcyjne czy ortograficzne były powodem do wstydu, dziś stają się świadectwem naszej autentyczności. Paradoks, prawda?
Nie śpię, bo po pracy nadrabiam życie
Sztuczna inteligencja już tworzy grafiki i materiały reklamowe dla firm, przerabia zdjęcia, a nawet kreuje nowe. Na grupach dla pasjonatów edycji zdjęć ludzie proszą o wygenerowanie ładnego portretu na nagrobek dziadka, stworzenie zdjęć z profesjonalnej sesji noworodkowej (na podstawie zdjęcia dziecka zrobionego komórką) czy stworzenie wspólnej fotografii rodzinnej (używając pojedynczych zdjęć poszczególnych jej członków). Te zdjęcia trafią później do albumów, na ściany, a nawet na cmentarze. Ładne, perfekcyjne i nieprawdziwe.
Granica między tym, co realne a wykreowane, niebezpiecznie się zaciera. W kontrze do tego, co cyfrowe, staje inne, żywe, doświadczalne poprzez zmysły. Wystarczy spojrzeć, jakim powodzeniem cieszą się teraz koncerty. Polskim wykonawcom udaje się zapełniać stadiony, wyprzedawać bilety w dniu rozpoczęcia sprzedaży, grać dwa dni z rzędu w jednym miejscu.
Mimo deszczu, niepogody, niewygód wciąż chodzimy na uliczne festiwale –
FETA
czy Narracje cieszą się niesłabnącą popularnością. Dobrze mają się teatry, a nawet i pisarzom zdarza się czasem zakosztować życia celebrytów. Potrzebujemy autentyczności, bycia świadkiem procesu tworzenia, pewnej namacalności istnienia twórcy, które daje nam sztuka.
W zalewie tego, co sztuczne, jedyną alternatywą jest żyć jeszcze bardziej uważnie. I to już nie fanaberia, a ratunek dla naszej psychiki. W dobie spersonalizowanych reklam, treści i rekomendacji, szukać głębiej, iść dalej. Wystawiać się na dyskomfort, spotykać się z tym, co drapie, mierzi, drażni, co skłania do przemyśleń. W świecie szybkich odpowiedzi pozwolić sobie na chwilę refleksji, na pobycie ze swoim „nie wiem”.
To, co jest żywe, wymyka się algorytmom, żywe się myli, potyka, próbuje raz jeszcze. Żywe buntuje się i nie zgadza. Kwestionuje, dopytuje, błądzi. Być żywym i doświadczać żywego – największe wyzwanie i największy luksus nadchodzących lat.