30 tysięcy widzów było wczoraj na meczu Polski z Nową Zelandią i z jednej strony to całkiem sporo, bo na przykład w Ekstraklasie taka liczba wciąż robiłaby pozytywne wrażenie, ale z drugiej to już nie tak dużo, jeśli wziąć pod uwagę, że na Finlandii było 50 tysięcy. Oczywiście – to drugie to mecz o stawkę, pierwsze absolutnie nie, ale właśnie: może na takie pseudomecze bilety powinny być dużo tańsze?

Jest bowiem bardzo naciągane, że kibice obejrzeli spotkanie reprezentacji Polski – to znaczy był hymn, selekcjoner, piłkarze z orłem na piersi, ale nie miało to wiele wspólnego z reprezentacją. Ona zagrała w tym zestawieniu dwa razy: pierwszy i ostatni. Gdzie jest więc granica, jakich piłkarzy można wystawić, jak bardzo rotować składem nawet w trakcie meczu – zmiana bramkarzy w przerwie – by patrzeć na ten mecz nie pod kątem reprezentacyjnym?

To znaczy gdyby selekcjoner miał taki kaprys i wystawił jeszcze więcej zapomnianych piłkarzy jak Drągowski, Kozłowski czy Kędziora, to wciąż byłaby reprezentacja, bo zawodnicy są odpowiednio ubrani, czy już nie? Innymi słowy – ile można sprzedać pod hasłem „reprezentacja Polski”?

Trudno bowiem nie odnieść wrażenia, że takie mecze to trochę udawanie, a trochę jednak naciąganie. To bardzo ładnie brzmi, że zagra kadra, ale jednak gra drużyna testowa, z której część piłkarzy może w tej kadrze jeszcze być, ale o niektórych niedługo zapomnimy już na zawsze. Jeśli idziesz do teatru, to oczekujesz, że zagra ten facet i ta pani, a nie tamten gość, który się wciąż przyucza i tamta pani, która kiedyś była utalentowaną aktorką, ale gdzieś zniknęła po drodze i może wróci do formy, a może nie, zobaczymy, sprawdzimy na tobie, widzu.

I jest to test dla tego widza wciąż drogi. Owszem, trzeba podkreślić, że jednak w porównaniu do meczu z Finlandią ceny spadły. Tak to się prezentowały na Finów:

kategoria I: 240 zł
kategoria II: 180 zł
kategoria III: 120 zł
bilet rodzinny (opiekun i dziecko do lat 12): 100 + 60 zł
osoba niepełnosprawna (na wózku inwalidzkim z opiekunem): 90 zł

A tak na Nową Zelandię:

kategoria I: 190zł
kategoria II: 120 zł
kategoria III: 100 zł
bilet rodzinny (opiekun i dziecko do lat 12): 90 + 50 zł
osoba niepełnosprawna (na wózku inwalidzkim z opiekunem): 80 zł

Kategoria pierwsza staniała więc o pięćdziesiąt złotych, a druga o sześćdziesiąt. Niemniej to wciąż sporo, by na przykład zabrać dziewczynę na miejsca z najlepszą widocznością – ale przecież nie VIP-y czy coś w tym guście – i zapłacić 380 złotych, a potem oglądać Frankowskiego, nie Casha. Albo być mniej wymagającym małżeństwem z nastoletnim dzieckiem i płacić za drugą kategorię 360 złotych, by oglądać Piątka, nie Lewandowskiego.

Polska – Nowa Zelandia: czy ceny biletów powinny być niższe?

Znów: to jest granie magią, niczym innym, owijaniem w papierek z napisem „reprezentacja Polski” czegoś, co reprezentacją tak naprawdę nie jest. Dla porównania zaraz Pogoń Szczecin zagra mecz sparingowy z Wisłą Kraków i tam bilety sięgają maksymalnie 35 złotych – co procentowo jest większą obniżką niż na kadrze w porównaniu do normalnych meczów w lidze – a jest większa szansa, że naprawdę zobaczy się Pogoń i naprawdę zobaczy się Wisłę, nie zaś coś, co Pogoń i Wisłę udaje.

I wiadomo, Pogoń i Wisła to nie reprezentacja Polski, ale w zasadzie wracamy do punktu wyjścia, bo znów odnosimy się do magii sformułowania „reprezentacja Polski”, której może być wszystko wolno. No bo właśnie jest reprezentacją Polski, mimo że wczoraj niespecjalnie była.

Ktoś powie, że organizacja meczu musi się zwrócić, ale biorąc pod uwagę rentowność Stadionu Śląskiego, chyba nie ma potrzeby akurat rozmawiać o tym w tym kontekście – nigdy się bowiem nie musiało zwracać, ale akurat z Nową Zelandią tak. Zresztą też można się zastanowić, czy nie bardziej opłacałoby się te ceny obniżyć, ale sprzedać więcej biletów niż sprzedać mniej i jeszcze część rozdać, żeby nie było pusto.

Mogą być też inne argumenty – nim ustalono ceny, nikt nie wiedział, że Urban wystawi taki skład. Cóż, jednak biorąc pod uwagę klasę rywala i rangę meczu, było to dość prawdopodobne, prawda? I koronny argument – nikt nikogo nie zmusza, żeby na taki mecz chodzić.

No i faktycznie, nie zmusza. O wielu rzeczach możemy powiedzieć, że nikt nikogo nie zmusza do ich picia, jedzenia, oglądania i odwiedzania, ale jednak nieustannie dyskutujemy o cenach, więc chyba w tym przypadku też można.

Mamy bowiem dość drogi spektakl, który finalnie okazuje się czymś innym niż go zapowiadano – my rezerwowo, tamci nie dość, że anonimowi, to jednego nieanonimowego piłkarza zostawili na ławce. Wiemy na pewno, że kibice zapłacili za reprezentację Polski, ale czy odebrali towar zgodny z opisem?

Można mieć wątpliwości.

CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZŁO:

Fot. Newspix