Złośliwi twierdzą, że lepiej pamiętać nazwiska prezesów czy nawet piłkarzy, bo do trenerów nie ma sensu się przyzwyczajać. Zwłaszcza w Radomiu, gdzie od momentu awansu do Ekstraklasy średnia długość pracy szkoleniowca wynosi osiem miesięcy. Joao Henriques osiągnął ten moment graniczny w momencie serii pięciu spotkań bez wygranej. Czy to wróży rychłą zmianę na stołku?
Radomiak, jak na porządną drużynę pojedynczych wystrzałów przystało, zaczął sezon od rozjechania Pogoni Szczecin i rozprawienia się w równie przyjemnym stylu z Rakowem Częstochowa. Kłopot w tym, że włodarze klubu chcą czegoś więcej niż pozytywnych momentów, zainwestowali w to zresztą sporo pieniędzy. Stąd seria kolejnych pięciu meczów, w których klub z Radomia ugrał tylko punkt, zmusiła ich do opracowania planu B i rozważań nad przyszłością portugalskiego szkoleniowca.
Trener ma jednak argumenty na swoją obronę. Dlatego reakcją w pierwsze tempo była próba wydostania się z kryzysu, którą oglądamy od początku tygodnia. Czy, jak wolą mówić przedstawiciele tego fachu: od początku obecnego mikrocyklu treningowego.
Ekstraklasa. Radomiak Radom zmieni trenera? Joao Henriques ma szansę wyjść z kryzysu
Po Polsce rozprzestrzenia się niebezpieczna choroba, która dotyka szkoleniowców. Sprawia, że przez gardło nie przechodzi im słowo „kryzys”. Marek Papszun, który ma w lidze nawet gorszy bilans niż Joao Henriques, uznał cztery porażki w sześciu spotkaniach za „trudniejszy moment”. Kolega po fachu z Portugalii po piątym meczu bez zwycięstwa wypalił, że zespół gra dobrze i przegrywa przez błędy indywidualne, które są nieczęste na tym poziomie.
Na nieszczęście dla obydwu omawianych przypadków, wirus nie dotknął ich przełożonych. W Radomiu więc o kryzysie jest głośniej niż życzyłby sobie tego sam Joao Henriques. Niektórzy wprost zastanawiają się, kiedy trener straci pracę. Nie będzie sensacją stwierdzenie, że wiele zależy od meczu z Piastem Gliwice. Niekoniecznie w kontekście wyniku, bardziej gdy zmierzymy reakcję na obecną sytuację i próbę wyjścia z niej.
Nie ma co ukrywać — z porażki czy remisu wybrnąć będzie ciężej, lecz jestem w stanie wyobrazić sobie scenariusz, w którym zgadza się wszystko poza wynikiem końcowym i Henriques utrzymuje posadę.
Radomiak w ostatnim okresie broni najgorzej za kadencji Joao Henriquesa – podobnie było na początku jego pracy. Wtedy sobie z tym poradził i utrzymał drużynę w lidze.
W trakcie tygodnia odbyła się seria spotkań z trenerem, zespołem oraz członkami sztabu. Portugalczyk usłyszał, że już raz wszyscy go pogrzebali i spokojnie się z tego wykaraskał, więc nikt nie traci w niego wiary. Celem tych schadzek było ustalenie, co trzeba zmienić, żeby Radomiak znów zaczął punktować. Panowała zgoda co do tego, że wyniki kilku spotkań zostały wypaczone przez arbitrów, co w przypadku meczów z Jagiellonią Białystok czy GKS Katowice wprost przełożyło się na mniejszy dorobek w tabeli.
Niemniej to nie tak, że wszystko poza sędziami się zgadza. Wypiszmy największe problemy:
- zmiany w sztabie szkoleniowym przed sezonem — klub odczuwa stratę najlepszego asystenta;
- brak poprawy stałych fragmentów gry w obronie;
- brak efektu świeżości w meczach, co przekłada się na gorsze wyniki motoryczne;
- zbyt defensywny styl gry, zwłaszcza przeciwko rywalom podobnej klasy.
Nad każdą ze spraw klub na bieżąco pracuje. Jeśli Joao Henriques wybroni się w krótkim okresie, sztab szkoleniowy Radomiaka ma zostać poszerzony o dodatkowego trenera-asystenta, tym razem z lokalnego podwórka. To długofalowo ma zapewnić jakość, której brakuje po odejściu Leandro Moraisa, który zarówno merytorycznie, jak i pod względem kontaktu z zawodnikami był na bardzo wysokim poziomie. W klubie zauważyli, że niewiele czasu poświęcane jest indywidualnej pracy z piłkarzami i to także powinno się zmienić.
Jak rozwiązać pozostałe aspekty?
Radomiak i problem w obronie. Stałe fragmenty gry plus błędy indywidualne
Fraza o „nieczęstych na tym poziomie błędach” jest o tyle błędna, że Radomiak i pomyłki w defensywie to w zasadzie synonim. Joao Henriques w Portugalii uchodzi za speca od organizacji gry w obronie, tymczasem ostatni raz czyste konto przytrafiło mu się w maju. Nie wszystko wynika jednak z braku wspomnianej organizacji. Zerknijmy na liczby z platformy Hudl StatsBomb:
- tylko trzy zespoły rzadziej pozwalają przeciwnikowi na strzał z gry (bez sfg) – Legia, Piast i Raków;
- tylko cztery zespoły rzadziej nadziewają się na kontrataki zakończone strzałem – Cracovia, Legia, Widzew i Wisła;
- tylko cztery zespoły rzadziej dopuszczają do strzałów po wysokim pressingu rywala – Legia, Widzew, Cracovia i Arka.
Obraz nieźle broniącej drużyny burzą stałe fragmenty gry w obronie. W poprzednich rozgrywkach radomianie byli pod tym względem najgorsi w lidze (xG rywali – 0,36/90 minut) i to głównie za sprawą rundy wiosennej, czyli za czasów Joao Henriquesa (xG rywali wiosną – 0,41). Poprawa tego aspektu była dla klubu kluczowa, tymczasem jest… gorzej niż było. Obecnie xG rywali wynosi 0,5 – gorzej radzi sobie tylko Arka Gdynia.
xG rywali po stałych fragmentach gry w Ekstraklasie – Hudl StatsBomb
Druga sprawa jest taka, że wspomniane już obcinki w obronie sprawiają, że o ile Radomiak nie dopuszcza do zbyt wielu strzałów, tak gdy już do nich dochodzi, są to uderzenia z bardzo dobrych pozycji, o xG, które wprost sugeruje, że ciężko się z czegoś takiego wybronić. Już trzykrotnie radomianie dopuścili przeciwnika do tzw. dogodnych okazji, czyli sytuacji, w których prawdopodobieństwo gola wynosi minimum 30%.
Niedawno profil „EkstraTrener” wyliczał, że Jeremy Blasco to drugi najczęściej popełniający błędy prowadzące do strzałów rywali zawodnik ligi, natomiast nie ma sensu ograniczać winy tylko do jednego zawodnika. Problem Radomiaka jest taki, że „nieczęste błędy” zdarzają się często i zdarzają się w zasadzie każdemu. Tylko w ostatnim meczu:
- Zie Ouattara rzucił aut tak, że doprowadził do straty pod własną bramką,
- Ibrahima Camara w prostej sytuacji kopnął piłkę pod nogi przeciwnika, co doprowadziło do sytuacji bramkowej,
- Filip Majchrowicz minął się z piłką, co zaowocowało strzałem do pustaka.
W Gdyni mylił się Steve Kingue, z Bruk-Bet Termaliką błąd zaliczył Ouattara. Można usprawiedliwić trenera, że przecież nic nie poradzi, gdy zawodnik zalicza taką wpadkę, ale to nie do końca prawda. Bo trener ma przecież wpływ na to, jak piłkarz czuje się na boisku i kto w ogóle na boisko wychodzi.
Radomiak wiosną miał tę przypadłość, że bardzo często szybko tracił gola. Wtedy również wynikało to bardziej z pomyłek jednostek niż z błędów zespołu. Ogólnie jednak obrona sprawiała wtedy dużo lepsze wrażenie. Bardzo solidny był lewy defensor Paulo Henrique, rolę lidera spełniał Saad Agouzoul, pozytywnie wypadał Marco Burch. Żadnego z nich w zespole nie ma, zmienił się też bramkarz. Wszystko to ma wpływ na pewne automatyzmy.
Na pewno nie pomaga też to, że Radomiak skończył z dwoma „piłkarskimi” środkowymi obrońcami, bez twardego, skupionego na zadaniach obronnych piłkarza w stylu Carlosa Poncka, który do Polski nie trafił przez problemy wizowe. I to także w klubie biorą pod uwagę. Dlatego na początek wystarczy zabezpieczyć własną szesnastkę przy wrzutkach ze stojącej piłki — tak można odhaczyć punkt pierwszy planu naprawczego.
Zmiany w mikrocyklu treningowym. Radomiak ma lepiej biegać i więcej pressować
Znacznie łatwiej będzie zmienić pozostałe aspekty. Korektę w mikrocyklu treningowym już wykonano. Drużyna jest dobrze przygotowana fizycznie do sezonu, nie odstaje od rywala. Początkowo jednak potrafił tego rywala dominować. W pierwszej serii gier zespół przebiegł sprintem o ponad siedemset metrów więcej niż Pogoń Szczecin — to miazga. W kolejnych wyniki były zbliżone, lecz malał dystans, jaki na wysokich prędkościach biegał zespół z Radomia.
Tymczasem planem było to, żeby intensywność drużyny narzucała i wymuszała na rywalu dostosowanie się do gry w określonym tempie, co koniec końców miało przeciwników wykańczać.
Można tłumaczyć gorsze wyniki kontuzją Capity (największe dystanse w sprincie) czy odejściem Bruno Jordao (najlepszy biegowo pomocnik w zespole), lecz uwagę władz klubu zwracały coraz słabsze wyniki szybkościowe poszczególnych piłkarzy. Receptą na to ma być zmiana podejścia do ostatnich dni przygotowań do meczu. Upraszczając: okazało się, że zawodnicy mieli zbyt duże obciążenia treningowe zwłaszcza w dniu, w którym trening powinien być lekki, pozwalający na złapanie świeżości przed spotkaniem ligowym. Stąd nie zbliżali się do optymalnych wyników określonych w ich profilach motorycznych, wręcz szli w przeciwnym kierunku.
Szybcy i wściekli. Radomiak chce zaskoczyć ligę analizą danych przy transferach
Przed spotkaniem z Piastem Gliwice zespół będzie już ćwiczył mądrzej, co ma przełożyć się na lepsze rezultaty biegowe. To klucz do sukcesu, bo Radomiak po to skonstruował szeroką i wszechstronną kadrę, żeby nękać zmęczonych rywali jakościowymi zmiennikami. Trener Joao Henriques trochę narzekał na urazy, które wybiły z rytmu Capitę czy Vasco Lopesa, ale teraz ma do dyspozycji wszystkich zawodników i może w pełni pokazać, jakie korzyści się z tym wiążą.
Żeby to się stało, zespół z Radomia musi jednak zrezygnować ze zbytniego asekuranctwa. Już wiosną portugalski szkoleniowiec miał tę przypadłość, że bardzo przejmował się możliwymi do podniesienia punktami, przez co spotkania z przykładową Puszczą Niepołomice traktował ze zbędną ostrożnością. Nie chodzi o brak szacunku do rywala, lecz o to, że Radomiak budował zespół pod to, żeby dominować na boisku, cieszyć się grą, pressować wysoko i odważnie. Tego chcą piłkarze, tego chcą władze klubu, to nie do końca spełniał trener.
Według danych Hudl StatsBomb Radomiak obecnie ustawia linię obrony najbliżej własnej bramki w porównaniu do wszystkich drużyn w lidze. Co prawda jest całkiem aktywny w pressingu (piąty najlepszy wynik PPDA w Ekstraklasie), ale gdy zmierzymy liczbę skoków pressingowych na połowie rywala, jest już poniżej ligowej średniej. Nie korzysta więc w pełni z możliwości, jakie daje wysoki odbiór piłki, co zabiera atuty w postaci szybkich skrzydeł.
Wiadomo, że czasami dobrze się cofnąć do średniego bloku i skorzystać z przestrzeni, która jest płótnem dla takiego artysty jak Capita, ale przykładowo w Katowicach Henriques posadził na ławce Mauridesa, odbierając sobie broń obronną przy stałych fragmentach gry we własnym polu karnym, żeby skorzystać z intensywności Depu. Jak się okazało: nie było ani tego, ani tego, bo zespół zbytnio się cofnął. Można się więc spodziewać, że Radomiak od teraz będzie chciał narzucać warunki rywalom, tak jak robił to np. z Rakowem.
Co, jeśli nie wyjdzie? Goncalo Feio przymierzany do Radomiaka
Plan A i wyznaczenie wspomnianych już punktów do poprawy wygląda więc logicznie i sensownie, faktycznie zajmuje się wszystkimi tematami, które można określić jako bolączki zespołu z Radomia. Można natomiast wątpić w sens planu B, czyli decyzję o zmianie trenera w przypadku braku natychmiastowego efektu wprowadzonych zmian. Bo skoro Radomiak wysyła pismo z prośbą o interpretację błędnie ocenianych przez sędziego sytuacji, to przecież przyznaje się, że punkty stracił niesłusznie. Karcenie za to trenera byłoby pewną niespójnością, podobną do tej, którą obserwowaliśmy w Widzewie.
Wówczas też zwracaliśmy uwagę na absurd sytuacji, w której klub upomina się, że traci punkty nie z własnej winy, lecz na końcu i tak ścina głowę szkoleniowca. O ile jednak w Łodzi były zakulisowe przesłanki ku temu, że Żeljko Sopić po prostu się nie nadaje, tak z Radomia takie sygnały nie dochodzą. Nie można powiedzieć, że trener stracił szatnię i popełnia kardynalne błędy, które powinny skreślić go z zawodu.
W Radomiu chyba podskórnie czują, że zachodzi tu pewna nieścisłość w „zeznaniach”, więc komunikacja skupia się na tym, że wszyscy wierzą w sens wprowadzanych zmian i w to, że pozwolą one odbić się w spotkaniu z Piastem Gliwice, uzupełnić sztab szkoleniowy i pracować nad wydłużeniem średniego okresu zatrudnienia szkoleniowców.
Nie ma jednak sensu unikać tematu istnienia planu B, czyli listy potencjalnych następców Joao Henriquesa. Ciężko o klub, w którym po pięciu meczach bez wygranej nikt nie myśli o tym, kto mógłby zastąpić trenera w przypadku dalszych niepowodzeń – nawet jeśli są to rozważania czysto teoretyczne. W Radomiu sytuacji nie poprawia fakt, że od kilku tygodni wszyscy wmawiają działaczom, że… ci de facto już zatrudnili Goncalo Feio.
Gdy Goncalo Feio i Joao Henriques spotkali się w Radomiu, miło było tylko przez chwilę. W tunelu doszło do spięcia, gdy Feio próbował sprowokować piłkarza Radomiaka. Henriques stanął w jego obronie i wyszedł zwycięsko z tej konfrontacji.
Łączenie kropek nie jest pozbawione sensu. Raz, że portugalsko-polska szatnia pasuje do zatrudnienia portugalsko-polskiego trenera. Dwa, że Radomiak rozmawiał z Goncalo w przeszłości. Trzy, że asystent Feio to brat obecnego dyrektora sportowego klubu. Cztery, że sam zainteresowany od kilku tygodni usilnie kręci się po Polsce, próbując zaczepić się w nowym zespole. Zbyt wiele jest punktów wspólnych, żeby udawać, że to pomysł kompletnie abstrakcyjny, nawet jeśli dla Feio oznaczałoby to sporą degradację względem tego, jak widział swoją karierę w Legii i po Legii.
Nie ma co jednak przesądzać, że scenariusze są dwa: albo dalsza praca Joao Henriquesa, albo zwrot w kierunku Goncalo Feio. Nawet jeśli Portugalczyk nie wydostanie się z dołka, Feio nie będzie jedynym kandydatem, a Radomiak zważy na masę opinii, które spływają z rynku wraz ze wzmożoną liczbą plotek na temat jego potencjalnej pracy w Radomiu. Opinii ostrzegawczym, że Goncalo to może i dobry strażak, który krótkofalowo poprawia wynik, ale na dłuższą metę współpraca z nim to katorga, gwarant kłótni, podziałów oraz zgliszczy, jakie po sobie zostawia w każdym miejscu pracy.
CZYTAJ WIĘCEJ O RADOMIAKU RADOM NA WESZŁO:
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix