Od 2007 roku były raptem dwa sezony, gdy za jazdę w polskiej lidze Nicki Pedersen zarobił mniej niż 1,5 mln złotych. Przez większość kariery Duńczyk mógł liczyć w Polsce na gwiazdorskie traktowanie, a przez wiele lat był zdecydowanie najlepiej zarabiającym zawodnikiem w PGE Ekstralidze. Już 18 lat temu wyznaczał trendy, a po zdobyciu pierwszego tytułu mistrza świata na jego konto trafiło ponad osiem milionów złotych.
W 2007 roku zawodnik zarobił w Stali Rzeszów ponad 2,2 mln złotych, do tego doszedł ponad milion zarobiony w Szwecji, a także spore pieniądze w… Rosji, gdzie gwiazdor potrafił inkasować ponad 100 tysięcy złotych za jeden mecz. 48-latek nie zamierza kończyć kariery, a już teraz można powiedzieć, że na jeździe na żużlu zarobił grubo ponad 100 milionów złotych. Dużą część tej kwoty uzyskał dzięki wsparciu polskich klubów i tutejszych sponsorów. I to mimo faktu, że nigdy nie zamieszkał w Polsce na stałe.
ZOBACZ WIDEO: Magazyn PGE Ekstraligi. Goście: Broszko, Pedersen, Suskiewicz i Cegielski
– Mogę potwierdzić, że to zbliżone kwoty. Nie ujawnię jednak, ile pieniędzy mam teraz na koncie. Jestem bogatym człowiekiem, ale także dlatego, że w swojej karierze nigdy nie zostawałem w jakimś klubie tylko dla przyjaźni. Żużel to dla mnie biznes. Gdy interes nie szedł dobrze, to zmieniałem otoczenie i szedłem do innego klubu. Pieniądze zawsze mnie motywowały. To nie jest jedyny cel, ale jeden z kilku – przyznał w wywiadzie dla WP SportoweFakty Nicki Pedersen.
Zawodnik nie był w stanie powstrzymać się przed pokusami wystawnego życia i… hazardu. Za sprawą swojego sponsora wciągnął się w grę w ruletkę. Uzależnienie trwało kilka lat.
– Na hazardzie straciłem grubo ponad milion złotych. Nie pamiętam dokładnie kwoty. Nie chcę tego liczyć i przypominać sobie o tym. Wydaje mi się, że to problem większości sportowców, którzy zarabiają duże pieniądze. Wszyscy kochają przypływ adrenaliny i szukają dodatkowych wrażeń. Swego czasu miałem sponsora w tej branży i to niejako zmusiło mnie do pojawiania się na takich imprezach i regularnego grania. Mam to szczęście, że finansowo mogłem sobie pozwolić na przegranie sporej sumy. Nie miałem sytuacji, że postawiłem dom i nie miałem gdzie mieszkać. Nigdy nie straciłem niczego, na co tak naprawdę ciężko pracowałem. Ta lekcja sporo mnie nauczyła. Oczywiście nawet teraz zdarza mi się grać w pokera, ale w tym przypadku sporo zależy od umiejętności. Ruletka to inna sprawa i to już zamknięty rozdział – dodał Pedersen.
W czasie swojej sportowej kariery zawodnik złamał ponad 30 kości, a – co ciekawe – wszystkich kontuzji doznał dopiero po przekroczeniu 30. roku życia. Mimo bardzo poważnych urazów, jak choćby złamania miednicy, nie zamierza wycofywać się z żużla.
48-latek wciąż szuka sobie nowego klubu w Polsce i ma nadzieję na kolejną szansę. Chętnym klubom oferuje preferencyjne warunki, które zakładają wysokie kwoty za każdy zdobyty punkt, ale stosunkowo mniejsze pieniądze na przygotowanie do sezonu. Dzisiaj to od decyzji prezesów polskich klubów zależy to, czy trzykrotny mistrz świata będzie kontynuował karierę.
– Jeśli nie będę jeździł w polskiej lidze, to nigdzie wystartuję. W takim przypadku po prostu przejdę do biznesu albo znajdę sobie inną rolę. Rozpoczynając sezon muszę być pewny, że stać mnie na to, by zatrudnić mechaników i zainwestować w motocykle. Żeby jeździć na żużlu, muszę być pewny, że ja też na tym zarobię, a nie będę dopłacał do interesu. To mogę osiągnąć tylko jeżdżąc w polskiej lidze – podkreślił najlepiej punktujący zawodnik w historii PGE Ekstraligi.