Dyskusja, bo nawet nie afera, o cenach biletów na mecze reprezentacji Polski tliła się gdzieś w tle i zaraz zgasłaby na kolejne miesiące. Na szczęście — dla nas, nie dla siebie — głos w sprawie zabrał jednak Cezary Kulesza. Z właściwą sobie gracją słonia w składzie porcelany rzucił coś w stylu: uśmiechnijcie się, brygada, mogło być drożej!

Przypominając pokrótce, o co się rozchodzi: nie wszystkim podoba się, że obejrzenie meczu reprezentacji Polski to koszt 240 zł w przypadku konfrontacji z Finlandią i 190 zł, gdy mówimy o towarzyskim spotkaniu z Nową Zelandią. Tak, w obydwu przypadkach mówimy o wejściówkach kategorii I, są i bilety tańsze (odpowiednio: 180 i 120 oraz 120 i 100 zł), natomiast w kontekście drugiego przykładu chodzi też o to, że de facto mówimy o meczu rezerw, drugiego garnituru, który jest traktowany w taki sam sposób, jakby po boisku miał biegać Robert Lewandowski.

W każdym razie wiele osób narzeka, że rodzinne wyjście na mecz — bo przecież mało kto idzie na trybuny sam — to mała fortuna, gdy doliczymy do tego koszt transportu, wyżywienia czy czasami nawet noclegu. Co więcej, często jest to też koszt niezbyt przystający do poziomu sportowego. Na szczęście Cezary Kulesza, prezes PZPN, wyszedł do ludu i niczym dobry pan oznajmił, że to niemal promocyjna oferta!

190 zł za mecz rezerw reprezentacji Polski. Nie za dużo?

Cezary Kulesza o biletach na mecze reprezentacji Polski: To nie jest duży wydatek

Mieliśmy pawełki, było trałkowanie, zdarzały się i przyrosie. Czas najwyższy wprowadzić do słownika pojęć kuleszyzmy, czyli wypowiedzi rzucone ad hoc, które wcale zamierzonego celu nie osiągnęły, bo zamiast ugasić, podpaliły, zamiast wyjaśnić, wprowadziły więcej wątpliwości. Wiecie, jak wtedy, gdy Cezary Kulesza rzucił słynne „siedzieć tak bez niczego”. Tu nawet nie można mówić o dobrym zamiarze, bo i pomysł, i wykonanie, były fatalne. Zupełnie jak teraz, gdy prezes PZPN zaczął się tłumaczyć z cen biletów w „Kanale Sportowym” i wyszło, że w sumie to możemy być wdzięczni, że federacja zapewnia nam tak atrakcyjne warunki.

– Warto popatrzeć na inne imprezy, które odbywają się na Stadionie Narodowym. Są koncerty, gdzie bilety kosztują 1000 złotych i nikt nie narzeka. Jeżeli ktoś chce oglądać reprezentację Polski, to ja myślę, że to nie jest duży wydatek. Są też bilety drugiej i trzeciej kategorii. Pamiętajmy, że koszty idą w górę, my je ponosimy w związku z grą reprezentacji na danym stadionie – powiedział Cezary Kulesza.

Kulesza: Drogie bilety? Są koncerty, za które płaci się 1000 złotych

Rozumiecie? Ludzie płacą pięć stówek za Iron Maiden, więc czymże jest połowa tej ceny, żeby zobaczyć show w wykonaniu reprezentacji Polski. „To nie jest duży wydatek” (o ile oczywiście wiedziecie życie na poziomie działacza PZPN). Poza tym zawsze można wybrać gorsze miejsca i wyjdzie taniej. Zmień pracę, weź kredyt. Dobry, łaskawy pan.

PZPN zarabia na sprzedaży biletów coraz więcej i więcej. Łupi kieszeń kibica?

Oczywiście rozumiemy, że PZPN to nie organizacja charytatywna, że organizacja meczów i zysk z dnia meczowego to ważny element przychodów federacji. Natomiast to nie my, lecz PZPN co roku chwali się tym, że wycisnął z kibica jeszcze więcej, jeśli chodzi o sprzedaż wejściówek. Wystarczy przejrzeć komunikaty po sprawozdaniach finansowych związku:

  • 2023 – 61,2 mln zł przychodu ze sprzedaży biletów, o 8,5 mln zł więcej niż przed rokiem;
  • 2024 – 66 mln zł przychodu ze sprzedaży biletów, o 4,8 mln zł więcej niż przed rokiem.

Przychód to jeszcze nie zysk, trzeba od tego odjąć koszta organizacji imprezy, które — zgodnie ze stwierdzeniem Cezarego Kuleszy — faktycznie rosną. Tylko czy aby na pewno rosną w takim tempie, że ponad 13 mln zł różnicy na plus na przestrzeni trzech lat, nie pokrywa tego z nawiązką? Pytanie retoryczne.

Prawda jest taka, że PZPN od lat traktuje kibica jak dojną krowę i wyciska go do cna. Przecież tylko i wyłącznie pieniądz był powodem przedziwnego przywiązania kadry do Stadionu Narodowego w Warszawie. Przedziwnego, bo podczas gdy większość reprezentacji podróżowała od miasta do miasta, rozgrywając spotkania na różnych obiektach, nasze wybudowane na Euro stadiony leżały odłogiem podczas przerw reprezentacyjnych, bo… stolica zapewniała największą i najlepszą strefę VIP łącznie z lożami, co przekładało się na większe wpływy.

Federacja korzystała z faktu, że graliśmy w dywizji A Ligi Narodów, więc rywale byli atrakcyjni. Korzystała i z tego, że Robert Lewandowski to dla niedzielnego kibica facet, dla którego warto wydać fortunę i przejechać pół Polski. Jednocześnie jednak nie budowano żadnej więzi z fanem. Wręcz przeciwnie, gdy patrzył na ceny gastronomii na stadionie, gdy zaznawał zerowego matchday experience, gdy dowiadywał się w ostatniej chwili, że wspomniany Lewandowski nie zagra, miał on poczucie, że jego portfel jest drenowany.

Dlatego teraz, gdy atrakcyjnych rywali już nie ma, gdy Robert Lewandowski często zgrupowania opuszcza, stadiony przestały się wypełniać i trzeba robić paniczne akcje do ostatnich chwil sprzedaży biletów, żeby statystyki nie wyglądały tragicznie.

Reprezentacja Polski już nie zapełnia Stadionu Narodowego i… nagle okazało się, że można ruszyć w kraj

Cały czas zdarzy się zagrać takie spotkanie, na które zapotrzebowanie na bilety rośnie i PZPN może wciskać kity, że na Holandię sprzedaliby dziesięć Stadionów Narodowych. W porządku, ale zaraz będą to tylko miłe przypadki na tle kalendarza, który wypełnią rywale pokroju Finów i sytuacja nie będzie już tak komfortowa. Oczywiście teraz prezes federacji wychodzi ze wspaniałą propozycją — ukłonem! — do kibica: przyjedziemy do ciebie! O tym też wspomniał w Kanale Sportowym:

– Zawsze był mit, że Stadion Śląski przyciąga kibiców, w końcu nazywa się go Kotłem Czarownic. Była chęć rozegrania tego meczu tam, podobnie jak spotkania z Finlandią. Później nie można było tego zmienić. Zobaczymy, z kim będziemy grać w Lidze Narodów. Będziemy chcieli zrobić ukłon, żeby mecze odbywały się w różnych miastach, aby kibic mógł u siebie oglądać kadrę. Ale poczekajmy na decyzję. Nie chcę dziś jeszcze nic deklarować. To też są rozmowy na poziomie różnych stadionów.

Czyli teraz, gdy istnieje realna groźba, że Stadion Narodowy się nie zapełni, PZPN przypomniał sobie, że człowiek chciałby oglądać u siebie kadrę i reprezentacja Polski w końcu ruszy się z Warszawy. Cóż, drogi kibicu, płać i płacz. W końcu zawsze mogło być drożej. A że za wspomniany tysiąc złotych faktycznie można kupić bilet na koncert, ale jest to na przykład najtańszy pakiet VIP na wyprzedającą stadion za stadionem Taylor Swift, czyli na wydarzenie rangi, do której meczom reprezentacji Polski trochę brakuje?

To są właśnie kuleszyzmy.

SZYMON JANCZYK

CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

fot. FotoPyK