Materiał powstał w ramach naszej serii analiz amerykańskiej sceny politycznej. Na bieżąco będziemy sprawdzać, w którą stronę wieje wiatr zmian i komu sprzyjają dane. Sprawdź poprzednie wydanie.

W Stanach Zjednoczonych w połowie kadencji prezydenta odbywają się tzw. wybory połówkowe (ang. midterms). Amerykanie wybierają wtedy wszystkich 435 członków Izby Reprezentantów oraz jedną trzecią senatorów w jednomandatowych okręgach wyborczych. W przypadku Senatu sprawa jest prosta, ponieważ granice wyznaczają stany, natomiast w wyborach do Izby Reprezentantów system jest bardziej skomplikowany.

Izba Reprezentantów została zaprojektowana tak, aby każdy obywatel był reprezentowany w możliwie równy sposób. Okręgi wyborcze muszą mieć zbliżoną liczbę mieszkańców, w przeciwieństwie do okręgów senackich, które reprezentują całe stany. Liczba okręgów przydzielonych poszczególnym stanom zależy więc od ich populacji.

Podział mandatów jest aktualizowany co dziesięć lat na podstawie spisu powszechnego. Ostatni taki miał miejsce w 2020 r. po którym każdy stan miał narysować granice okręgów wyborczych na kolejne dziesięć lat. Przynajmniej tak było w teorii.

W związku ze spadkiem popularności i pogarszającymi się sondażami przed przyszłorocznymi wyborami do Kongresu, Donald Trump w ostatnich tygodniach wywiera presję na lokalnych polityków Partii Republikańskiej, by zmienili granice okręgów wyborczych na korzyść własnej partii. Zjawisko to określa się jako gerrymandering.

Pakowanie i rozcieńczanie, czyli jak oszukać system

System jednomandatowych okręgów wyborczych z definicji nie jest całkowicie sprawiedliwy. Gdy dwaj kandydaci mają podobne poparcie, na przykład 51 do 49 proc., blisko połowa wyborców pozostaje bez reprezentacji w Kongresie. Jeszcze groźniej wygląda to w sytuacji, gdy to politycy wyznaczają granice okręgów dla własnych korzyści. Może to prowadzić do absurdów, w których mapa jest tak stronnicza, że wynik wyborów da się przewidzieć jeszcze przed oddaniem głosów.

Główne techniki gerrymanderingu to „pakowanie”, czyli skupianie wyborców przeciwnej partii w jednym okręgu (np. gdy aż 90 proc. mieszkańców głosuje na Demokratów), aby w pozostałych okręgach zwiększyć szanse własnej partii. W efekcie w kilku innych okręgach Republikanie mogą mieć stosunkowo bezpieczną przewagę i poparcie rzędu 55–60 proc. Druga metoda to „rozcieńczanie”, czyli rozpraszanie wyborców opozycji pomiędzy wiele okręgów, tak by nigdzie nie stanowili większości. Właśnie tę metodę zastosowali Republikańscy ustawodawcy w stanie Utah, do którego wrócimy później.

Princeton Gerrymandering Project to inicjatywa badawcza działająca przy Uniwersytecie Princeton, zajmująca się analizą granic okręgów wyborczych i oceną ich stronniczości. To jeden z głównych, niezależnych ośrodków badań nad gerrymanderingiem w Stanach Zjednoczonych. Ośrodek ten ocenia mapy wyborcze w poszczególnych stanach w skali szkolnej. Obecnie aż 14 stanów otrzymało ocenę niedostateczną.

Jak pokazuje powyższa mapa, aż 10 z 14 przypadków brutalnego gerrymanderingu to dzieło Republikanów. Dzięki temu partia ta już na starcie zyskuje minimalną, ale fundamentalną przewagę. W 2024 r. Donald Trump wygrał w skali kraju z Kamalą Harris o 1,5 pkt proc., co przełożyłoby się na zwycięstwo w 230 z tych okręgów wyborczych. Harris wygrałaby w 205. Różnica w podziale mandatów wyniosłaby czterokrotnie więcej niż w głosowaniu powszechnym. To właśnie dlatego Demokraci, aby zdobyć większość w Izbie Reprezentantów, potrzebują kilku punktów przewagi w skali kraju. W ostatnich latach potrafili jednak częściowo przezwyciężać tę stronniczość, wystawiając najsilniejszych kandydatów w okręgach swingujących. Dzięki temu w ubiegłym roku wygrali w 213 okręgach, czyli w ośmiu więcej niż ich kandydatka na prezydenta.

Wybory w 2012 r. pokazały skalę problemu

Mimo że zeszłoroczne mapy były stronnicze, to i tak okazały się najuczciwsze od wielu lat. Demokraci potrzebowali do zdobycia większości w Izbie zaledwie 1,6 pkt proc. przewagi w skali kraju: 3,5 razy mniej niż na początku poprzedniej dekady.

W 2012 r., gdy Barack Obama wygrał reelekcję, Demokraci wygrali głosowanie powszechne do Izby Reprezentantów z przewagą 2,4 pkt proc. Mimo to Republikanie zdobyli aż o 33 mandaty więcej dzięki gerrymanderingowi.

Nieuczciwe mapy upadły jednak w 2018 r, podczas pierwszych wyborów połówkowych za prezydentury Donalda Trumpa. Demokraci wygrali wtedy głosowanie powszechne aż o 7,26 pkt proc. Doszło również wtedy do politycznego przesilenia, gdy partia zyskała nieproporcjonalnie duże poparcie na przedmieściach, co zmniejszyło stronniczość map.

Legalne oszustwo wyborcze

W przeciągu ostatnich 20 lat partie opozycyjne zawsze zyskiwały co najmniej kilka punktów podczas wyborów połówkowych. W 2018 r. Demokraci zyskali blisko 9 pkt proc. względem 2016 r. Powtórzenie tego wyniku dałoby im wysoką większość w Izbie. Jednak obecne sondaże nie wskazują aż tak dużej przewagi Demokratów. W średniej sondażowej Strength in Numbers mają oni 3 pkt proc. przewagi, które mogłyby dać im minimalną większość w Izbie.

Właśnie dlatego Donald Trump, wyciągając wnioski z historii, rozpoczął republikańską ofensywę na gerrymandering. Przy obecnych granicach okręgów i historycznych trendach w wyborach połówkowych szanse Republikanów na utrzymanie większości są nikłe, co storpedowałoby drugą połowę kadencji republikańskiego prezydenta. Trump w ostatnim czasie regularnie spotyka się z lokalnymi przedstawicielami swojej partii, by przekonać ich do przerysowania okręgów wyborczych. Gerrymandering jawi się jako jedyna szansa na utrzymanie pełni władzy.

Nie we wszystkich stanach może dojść do zmiany granic okręgów wyborczych przed przyszłorocznymi wyborami. Partia, która chce dokonać takiej zmiany, musi mieć większość w obu izbach stanowej legislatywy, gubernatora ze swojego obozu oraz korzystne prawo stanowe.

Jak pokazuje powyższa mapa, Republikanie mają znacznie większe pole manewru. Teoretycznie mogą przerysować granice okręgów wyborczych aż w 16 stanach, podczas gdy Demokraci tylko w czterech. Właśnie dlatego Donald Trump nie obawia się pójścia na całość, bo możliwości na odpowiedź Demokratów są ograniczone.

Kontratak demokratów

Największą uwagę opinii publicznej w ostatnim czasie przykuł Teksas. Pod naciskiem Donalda Trumpa stanowe władze przegłosowały nowe mapy, które mogą zapewnić Republikanom nawet pięć dodatkowych mandatów w nadchodzących wyborach i to pomimo spadku poparcia. Stronniczość okręgów w Teksasie już wcześniej należała do największych w kraju, a najnowsze mapy uchodzą za najbardziej rażący przykład gerrymanderingu w całych Stanach Zjednoczonych. Floryda może jeszcze zawalczyć o ten niechlubny tytuł.

Donald Trump w 2024 r. zdobył w Teksasie nieco ponad 56 proc. głosów. Na nowych mapach przełożyłoby się to jednak na niemal 80 proc. mandatów. Głosy Demokratów zostały „spakowane” do ośmiu dystryktów, co umożliwiło utworzenie 30 dystryktów sprzyjających Republikanom. Co ważne, we wszystkich Trump wygrał z przewagą ponad 10 pkt proc. Nawet gdyby przez stan przeszła „niebieska fala” i Demokraci wygrali głosowanie powszechne, Republikanie nadal zdobyliby znaczącą większość mandatów.

W odpowiedzi na gerrymandering w Teksasie własne działania zapowiedział gubernator Kalifornii Gavin Newsom. W tym stanie za kształt okręgów odpowiada niezależna komisja, dlatego politycy Demokratów nie mogą samodzielnie stworzyć swojego gerrymanderingu. Aby to ominąć, Newsom planuje referendum konstytucyjne w listopadzie, które dałoby mu prawo do tymczasowej zmiany granic wyborczych w kontrze do działań innych stanów. Aktualne sondaże wskazują na ponad 20 pkt proc. przewagi zwolenników poprawki, więc kontrofensywa demokratycznego gubernatora może zakończyć się sukcesem. Zmiany te mogłyby dać Demokratom pięć dodatkowych mandatów, równoważąc efekt zmian w Teksasie.

Problemem dla Demokratów jest to, że ich możliwości gerrymanderingu są praktycznie wyczerpane. W Illinois i Oregonie obecne mapy są już stronnicze i można z nich „wycisnąć” najwyżej jeden dodatkowy mandat. W wielu stanach próbując grać fair oddali uprawnienia niezależnym komisjom, co blokuje im ruchy. Tymczasem Republikanie liczą na zdobycie przez gerrymandering jeszcze co najmniej kilku miejsc: na Florydzie, dwóch lub trzech w Ohio, dwóch w Indianie i jednego w Missouri. W tym ostatnim stanie Republikanie już przegłosowali nowe mapy, ale Demokraci będą próbowali je zablokować w referendum.

Optymistyczną wiadomością dla Demokratów jest to, że Republikanie, nawet w najbardziej korzystnym dla siebie scenariuszu, nie są w stanie stworzyć tak stronniczych map, które gwarantowałyby im zwycięstwo. Można być niemal pewnym, że nie uda im się uzyskać nawet tak korzystnych granic jak w 2018 r.

Według naszych szacunków w najbardziej prawdopodobnym scenariuszu mapy wyborcze będą dawały Republikanom ok. 3 pkt proc. przewagi. Oznacza to, że Demokraci potrzebowaliby mniej więcej takiej przewagi w głosowaniu powszechnym, aby zdobyć większość (lub nieco mniejszej, jeśli wystawią wyjątkowo silnych kandydatów w okręgach swingujących).

Zwycięstwo sprawiedliwych map

Pod koniec sierpnia, w czasie gdy w reszcie kraju trwa ofensywa obu partii na gerrymandering, w Utah miało miejsce zwycięstwo zwolenników sprawiedliwych map wyborczych. Stanowy sąd unieważnił dotychczasowe mapy okręgów do Izby Reprezentantów i nakazał narysowanie nowych w ciągu 30 dni.

W 2018 r. w Utah wyborcy w referendum przegłosowali utworzenie niezależnej komisji zajmującej się granicami okręgów wyborczych. Dwa lata później republikańska większość w legislatywie odrzuciła propozycje komisji i przyjęła własne mapy, które maksymalizowały partyjne zyski. Hrabstwo Salt Lake, które jest największym skupiskiem wyborców Demokratów w stanie, zostało podzielone na cztery okręgi co pozwoliło stworzyć mapę wyłącznie z republikańskimi dystryktami.

To tak, jakby w polskich warunkach utworzyć cztery okręgi w województwie małopolskim, a następnie podzielić Kraków na cztery części i do każdej z nich dorysować odpowiednio dużo konserwatywnej wsi z południa regionu. W efekcie siły liberalne nie uzyskałyby ani jednego mandatu.

Dopiero w 2024 r. Sąd Najwyższy Utah orzekł, że stanowa legislatywa nie miała prawa uchylać ani zastępować przepisów przyjętych w referendum, a sprawę granic okręgów przekazał do niższej instancji.

Nowe, uczciwe mapy powinny obejmować jeden bezpieczny okręg demokratyczny lub dwa swingujące, równoważące pozostałe, wyraźnie republikańskie. Tymczasem w 2024 r., na mapach obalonych później przez sąd, Trump zwyciężył we wszystkich okręgach, mimo że zdobył jedynie 59,39 proc. głosów.

Wyrok, który może zmienić wszystko

W najbliższym czasie czeka nas również jeszcze jeden arcyważny wyrok sądowy (Louisiana v. Callais). Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych ma rozpatrzyć czy 14. poprawka do konstytucji zakazuje ustawodawcom stanowym tworzenia dodatkowych okręgów, w których większość stanowią mniejszości rasowe w sytuacji, gdy robią to w celu naprawienia naruszeń Sekcji 2 Ustawy o Prawach Wyborczych. Innymi słowy, czy działania podejmowane po to, by chronić prawa wyborcze mniejszości rasowych zgodnie z Ustawą o Prawach Wyborczych, same mogą być uznane za niekonstytucyjny „rasowy gerrymandering” sprzeczny z zasadą równej ochrony prawa.

Sekcja 2 Ustawy o Prawach Wyborczych przez dekady była najważniejszym narzędziem mniejszości w walce z dyskryminującymi praktykami wyborczymi. Zakazuje ona wszelkich działań prowadzących do rasowej lub etnicznej dyskryminacji w głosowaniu. Na jej podstawie sądy wielokrotnie unieważniały przypadki gerrymanderingu. To w praktyce jedyne prawo w USA realnie ograniczające to zjawisko.

Obecnie większość w Sądzie Najwyższym mają sędziowie nominowani przez republikańskich prezydentów. Wielu komentatorów obawia się, że mogą oni obalić Sekcję 2 Ustawy o Prawach Wyborczych. Taki wyrok oznaczałby jeszcze większy gerrymandering niż ten który opisywaliśmy wcześniej. Republikanie mogliby wówczas praktycznie wyeliminować wszystkie okręgi Demokratów na południu, stosując metodę ‘rozcieńczania’ głosów. W takim scenariuszu możliwe byłoby nawet stworzenie map tak nieuczciwych, że wynik wyborów byłby przesądzony jeszcze przed głosowaniem.

Poprzednie wydanie raportu