Marzenie – być na starość tak cenionym jak pewien portugalski trener, jednocześnie robiąc tak niewiele. Fernando Santos niedawno stracił robotę w Azerbejdżanie, a już mówi się o jego wielkim powrocie do Grecji, gdzie mógłby objąć Panathinaikos. Bartłomiej Drągowski i Karol Świderski pewnie oblali się zimnym potem i zaczęli wznosić modły, żeby wszystko to było jedynie plotką. Ale my nawet byśmy się nie zdziwili, gdyby ten cwany lis znowu nieźle kogoś wydoił z pieniędzy.
Znany klub chce Fernando Santosa. Kolejni się nabiorą? [CZYTAJ WIĘCEJ]
Bo czym innym są jego ostatnie przygody jak nie dojeniem frajerów – w tym nas – z milionów euro. Na bajerze wielkiego sukcesu z Portugalią na mistrzostwach Europy można widać jechać bez końca i w Polsce też się w pewnym stopniu na ten kit nabraliśmy. Kit człowieka, który kiedyś może nawet był dobrym trenerem, ale teraz jest już tylko cieniem.
Albo cwaniakiem.
Fernando Santos znów może dostać pracę. Jest to w jakiś sposób niesamowite
Grecy mają z nim ten problem, że łatwo się przejechać na sentymencie. A Fernando Santos był już w ojczyźnie Homera i Sokratesa, wykręcał tam nawet niezłe wyniki, o których jeszcze większość kibiców pamięta. AEK, PAOK, króciutko Panathinaikos, który teraz znów ma go chcieć u siebie po zwolnieniu jego rodaka, Ruiego Vitorii. Firmy znane w całym kraju, duże, mające dobre wspomnienia. I przez to bardzo podatne na magię siwego bajeranta.
Grecki okres w karierze Fernando Santosa:
- AEK Ateny – 137 spotkań (2001-2002 i 2004-2006) – 2,08 punktu na mecz i Puchar Grecji;
- PAOK Saloniki – 114 spotkań (2007-2010) – 1,75 punktu na mecz;
- Panathinaikos – 9 spotkań (2002) – 2 punkty na mecz.
To jest właśnie kłopot – właściwie brak minusów, jakichś negatywnych wspomnień, wielkich kłopotów. Grecki obraz Portugalczyka ma prawo być lekko wyidealizowany przez pryzmat wydarzeń sprzed dwudziestu lat. W przypadku Panathinaikosu nawet 23 lat.
A przez ten czas, panowie Grecy, stało się bardzo dużo. Spójrzcie niżej.
Pieniądze,pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Na ile nabrał już kolejnych frajerów Santos?
Wyliczmy, ile w trybie obieżyświata-nieroba zgarnął już 70-letni Fernando Santos. Przyjmiemy, nawet dla jego dobra, minimalne kwoty. Nas – Polskę, PZPN, reprezentację – wydoił na co najmniej 1,21 miliona euro podstawowego wynagrodzenia. W ciągu roku miał zarobić około dwóch baniek, ale jak dobrze pamiętacie, roku to on u nas nie wysiedział. Od stycznia do września zgarnął więc nieco mniej, ale i tak sporo.
Choć można by do tego jeszcze spokojnie dodać premię za awans naszej kadry na Euro 2024, która też miała się Portugalczykowi należeć i której wartość opiewała na 775 tysięcy euro. Wtedy byłyby już faktycznie te dwie bańki.

Fernando Santos poprowadził reprezentację Polski w sześciu meczach. Jego kadencja to wielkie nieporozumienie
Potem było jeszcze lepiej. My się chłopa pozbyliśmy, ale Besiktas miał podpisać z nim kontrakt na – o rany! – trzy miliony euro rocznie. Współpraca obu stron zakończyła się jednak po trzech miesiącach – na tyle późno, by Santos zdążył zgarnąć pokaźną sumkę od kolejnego naiwniaka.
Fernando Santos w Besiktasie, czyli absurd i decyzja podjęta na sedesie [CZYTAJ WIĘCEJ]
Ostatecznie Portugalczyk zainkasował pensję za kwartał, czyli coś około 750 tysięcy euro. Dodatkowo, jak informowały same władze klubu, przy rozwiązaniu umowy szkoleniowiec dostał jeszcze pół miliona euro odprawy. Czyli trzy miesiące jego „pracy” kosztowały Besiktas 1,25 miliona euro. Niby na wielkich biedaków nie trafiło, ale znajdzie się milion i dwieście pięćdziesiąt tysięcy sposobów na wydanie tych pieniędzy w lepszy sposób.
Dramat Azerów. Ich ugotował na miękko
No i crème de la crème, prawdziwa wisienka na torcie. Azerbejdżan oskubany na całe 2 miliony euro, które warta była umowa podpisana z sympatycznym staruszkiem. Współpracę z Santosem rozpoczynano z myślą o projekcie długoterminowym, ale po trzech miesiącach i dziewięciu porażkach w jedenastu meczach ów projekt się skończył. Lokalny portal Futbolinfo przekazał jednak, że trener domagał się pełnej wypłaty zgodnej z zapisami kontraktu i był w negocjacjach z federacją nieustępliwy.
Potem już tylko podziękowania, miłe słowa kierowane do dzielnych synów i pięknych córek Azerbejdżanu i fajrancik. Za dwa melony.

Władze azerskiej federacji raczej nie będą go dobrze wspominać…
Santos bierze wszystko. To jak wygrana na loterii
W sumie te trzy ostatnie przygody Fernando Santosa – trudno je nawet nazwać epizodami – przyniosły doświadczonemu szkoleniowcowi spore apanaże. Nas oskubał na dwa miliony, Turków na ponad milion, z Azerów znów wycisnął dwa miliony. W sumie to uzbierał coś koło 5,25 miliona euro.
Niech to dobrze wsiąknie. 5,25 miliona euro.
Za 33 mecze. Jedno spotkanie z Santosem na ławce wyceniono więc na 160 tysięcy euro.
Trudno to dalej przeliczać na godziny czy minuty, bo coś podejrzewamy, że poza zgrupowaniami Portugalczyk nie za wiele pracował na rzecz Polski czy kadry Azerbejdżanu. W Turcji też nie mieli o jego pracowitości specjalnie dobrego zdania. Przeliczmy więc jeszcze na punkty, nawet jeśli po drodze trafiły się mecze towarzyskie, je też wciśniemy w te rozważania, niech zna Santos naszą dobroć:
- reprezentacja Azerbejdżanu – 2 punkty – milion euro za punkt;
- Besiktas – 25 punktów – 50 tysięcy za punkt;
- reprezentacja Polski – 9 punktów – ok. 220 tysięcy za punkt.
Żal Azerów, żal Polaków, żal też Turków, bo przecież w piłce klubowej gra się więcej spotkań, a chłopa utrzymywali w sumie tak samo długo jak Azerowie. Żal też nam będzie Panathinaikosu, więc apelujemy – koledzy Grecy, jeśli coś jest na rzeczy, nie idźcie tą drogą!
CZYTAJ WIĘCEJ O „KARIERZE” FERNANDO SANTOSA:
Fot. Newspix / FotoPyK