Gdybyśmy latem mieli tworzyć listę trenerów, którzy na początku sezonu Ekstraklasy najszybciej staną się zagrożeni, Mateusz Stolarski by się w tym gronie nie znalazł.  Na dziś takie są jednak fakty: posada szkoleniowca Motoru Lublin wisi na włosku.

W zeszłym tygodniu o niepewnej pozycji Stolarskiego pisał „Przegląd Sportowy”. Zbadaliśmy ten temat i nie były to rewelacje wyssane z palca.

Najmłodszy trener w Ekstraklasie musi w dwóch najbliższych meczach – u siebie z GKS-em Katowice i Widzewem Łódź – wyraźnie zasygnalizować, że zespół zaczyna iść w dobrą stronę. A gdyby doszło do jakiejś boiskowej tragedii w piątkowy wieczór z GieKSą, może nawet nie dostać szansy na rehabilitację za tydzień.

Trener Motoru Lublin, Mateusz Stolarski zagrożony zwolnieniem

Mało tego, w klubie rozważano zmianę trenera już podczas październikowej przerwy reprezentacyjnej. Ostatecznie jednak jeszcze się wstrzymano.

Trudno nam zrozumieć tak szybkie postawienie sprawy na ostrzu noża. Stolarski przecież od półtora roku dokonuje z Motorem rzeczy prawie niemożliwych. Najpierw dokończył dzieło Goncalo Feio i z beniaminkiem I ligi po barażach awansował do elity. W niej po dość trudnym początku lublinianie stali się rewelacją i finiszowali na znakomitym siódmym miejscu w tabeli.

Każdy trzeźwo patrzący na rzeczywistość dostrzegał, że osiągnięte zostały wyniki zdecydowanie ponad stan. Realny potencjał Motoru to była walka o utrzymanie do ostatniej kolejki, ale różnicę robiła bardzo dobra organizacja gry i nastawienie przede wszystkim na atakowanie.

Najwyraźniej Stolarski ukręcił bicz na samego siebie, bo Zbigniew Jakubas uznał, że skoro udało się być siódmym, teraz musi pójść jeszcze lepiej. A to już w praktyce oznacza walkę o europejskie puchary i takie były przedsezonowe zapowiedzi właściciela klubu.

Słabe letnie okno transferowe

Problem w tym, że takie oczekiwania są absurdalne i niczym nieuzasadnione. Motor na papierze wciąż ma jedną z najsłabszych kadr w Ekstraklasie. Jego letnie okno transferowe na tle konkurencji wypadło mizernie. Pozyskanie Karola Czubaka w miejsce najlepszego strzelca Samuela Mraza wygląda na niezły ruch, ale już w żaden sposób tej pozycji nie wzmacnia Renat Dadashov. Reprezentant Azerbejdżanu nic nie daje z przodu, mając również problemy z utrzymaniem piłki i odciążeniem defensywy.

Obiecująco do drugiej linii wprowadził się Ivo Rodrigues. Fabio Ronaldo, będący zakupem awaryjnym i wcześniej nieplanowanym, daje jakieś nadzieje. Ale to wszystko. Kacper Karasek dotychczas wyróżnił się jedynie głupią czerwoną kartką. Pascal Meyer, Florian Haxha czy Kacper Plichta na dziś nie są zawodnikami na Ekstraklasę.

Ivo Rodrigues

Ivo Rodrigues, jako jeden z niewielu letnich nabytków Motoru Lublin, szybko okazał się wzmocnieniem. 

Otrzymujemy zatem olbrzymi rozdźwięk między tym, co jest wymagane, a co powinno być wymagane. Można dokonywać cudów przez jeden sezon z zawodnikami pamiętającymi czasy drugoligowe – trochę jeszcze na fali entuzjazmu – ale dłużej po prostu się nie da. Motor praktycznie nie wzmocnił defensywy, a chyba tutaj jakości brakuje mu najbardziej.

Drużyna niezmiennie za trenerem

Co ważne, z naszych informacji wynika, że Stolarski nadal cieszy się pełnym zaufaniem i poparciem w szatni. Trudno się dziwić, skoro wciąż jest w niej wielu zawodników, którzy pod batutą 32-latka awansowali i rozwinęli skrzydła na najwyższym szczeblu.

A relacja z szatnią to zawsze kluczowy aspekt w dyskusji o przyszłości danego trenera. Gdy drużyna przestaje za tobą stać, wyjście na prostą staje się zadaniem ekstremalnie trudnym. Jeśli jednak tutaj wszystko jest jak należy, warto zachować cierpliwość, zwłaszcza że – jakby nie patrzeć – lublinianie przegrali tylko trzy razy. Tyle samo, co lider z Zabrza. W przeciwieństwie do niego, aż pięciokrotnie dzielili się łupem z rywalami. W każdym z takich meczów byli na prowadzeniu. Nieumiejętność jego utrzymania jest wyraźnym problemem, ale przynajmniej nie kończyło się na porażkach.

Rozmijanie się narracji klubu z rzeczywistością dostrzegają także coraz mocniej poirytowani kibice. Latem klub znacznie podwyższył ceny biletów i karnetów. Ważnym argumentem miało być to, że dzięki zwiększonym wpływom z wejściówek Motor będzie mógł odważniej podziałać na rynku transferowym. Co z tych zapowiedzi wyszło, już napisaliśmy. A że drużyna prezentuje teraz futbol i mniej skuteczny, i mniej przystępny dla oka, na ostatnim domowym meczu z Radomiakiem na trybunach zasiadło niewiele ponad 9 tys. widzów, czyli o około trzy tysiące mniej niż zazwyczaj. Nic dziwnego, że przed GieKSą klub na różne sposoby stara się zachęcić do przyjścia na stadion w piątkowy wieczór.

Mimo tych wszystkich okoliczności łagodzących, Mateusz Stolarski na konferencji przed meczem z GKS-em dość mocno bił się we własne piersi, wyrzucając sobie odejście od pierwotnych ideałów.

– Mieliśmy dwa tygodnie, żeby skupić się na naszym performansie, czyli na rzeczach, przez które wynik wytrącił nas z rytmu. W tamtym sezonie byliśmy zespołem, który w pierwszej kolejności myślał, żeby rozegrać dobry mecz na własnych zasadach. Bez względu na to, czy jechaliśmy na Lecha mającego pięć zwycięstw z rzędu, czy przyjeżdżały do nas zespoły będące w kryzysie, chcieliśmy bardzo mocno skupić się na sobie – zaczął Stolarski.

– W tym sezonie, za moją sprawą, staliśmy się zakładnikiem pewnych oczekiwań i kalkulacji, tego, co przeciwnik zrobi i jak go rozpracować, żeby wygrać mecz. Doprowadziliś… doprowadziłem do momentu, że zamiast myśleć w stu procentach o moim zespole, moich zawodnikach i naszej strategii, zacząłem się zastanawiać: „A co się stanie, jak oni mają szybkiego skrzydłowego, co oni nam zrobią?”. „A co się stanie, jeśli ten zawodnik będzie miał równie dużo miejsca, co w poprzednich meczach?”. Zacząłem przekazywać drużynie, że trzeba uważać na to i na to, zatracając to, co doprowadziło mnie do miejsca, w którym jestem i co doprowadzało moje zespoły do sukcesów – przyznał.

I dodał: – Zatraciliśmy swoją tożsamość. Ja to w dużej mierze spowodowałem. Uległem temu hałasowi, że Motor powinien tracić mniej bramek. Jak Motor ma zająć w tym sezonie 6.-7. miejsce w tabeli, niech traci tyle samo goli, co w poprzednim sezonie, bo przy tylu straconych bramkach byliśmy wysoko. Jeśli mamy mieć problem, żeby zagrać na zero z tyłu, to wygrajmy 4:3 lub 3:2. Skupienie się na tym, żeby bronić spowodowało, że tracimy mniej, ale nie jest to wielka różnica, a zdecydowanie mniej kreujemy. Ten Motor jest nijaki, co powoduje, że poza meczem z Rakowem – to była tragiczna gra, której nie akceptujemy, taki występ może się zdarzyć ze dwa razy w sezonie, więc na 24 spotkania zostało nam miejsce na jeden tego typu występ – do zdobycia trzech punktów zamiast jednego brakowało nam właśnie tej tożsamości. Pójścia w to, co powinniśmy, a nie w kalkulacje.

Trudno nie przyznać mu racji. Motor ze swoimi szesnastoma wpuszczonymi golami i tak jest dopiero jedenasty pod względem szczelności defensywy (a nie rozegrał jeszcze zaległego meczu z Jagiellonią), natomiast z przodu mniej konkretni są tylko piłkarze Arki Gdynia i Piasta Gliwice. Stracono coś, żeby zyskać nic. Kiepski interes.

Dobitnie pokazują to także statystyki od Hudl Statsbomb. Motor w zeszłym sezonie na tle ligowej średniej był ekipą dość szaloną, ale miał tego efekty. Dziś defensywnie wyróżnia się już w zasadzie tylko wysokim pressingiem, w pozostałych przypadkach widać wyraźny regres.

Motor mimo znacznie bardziej pragmatycznego nastawienia i tak niemal cały czas powinien więcej goli tracić niż strzelać. Podobnie rzecz przedstawiała się w poprzednim sezonie, ale wówczas całościowo odważne podejście się opłacało.

– Na tym skupiliśmy się przez te dwa tygodnie. Pozwoliłem Motorowi być Motorem. Nie wiem, czy taki okres wystarczy do wygranej z Katowicami, nie mogę tego obiecać. Chciałbym jednak, żeby ludzie, którzy przyjdą na stadion i my ze sztabem mogli sobie powiedzieć, że Motor był Motorem. Koniec końców najważniejsze, żeby być jakimś. Drużyny sięgające po trofea i ludzie osiągający sukcesy są jacyś – kontynuował Mateusz Stolarski.

Posłużył się tu cytatem od ligowego kolegi po fachu. – Adrian Siemieniec powiedział na jednej z konferencji dla trenerów, że z Ajaxem i Bodo przegrywał wysoko dlatego, że chciał zmieniać Jagiellonię wbrew samym zawodnikom i wbrew sobie. Zaczął iść w Jagiellonię, którą czują inni, ale on nie czuje. I nawet gdybyśmy ostatnio dowieźli wygrane z Radomiakiem czy Zagłębiem… To nie były złe mecze w naszym wykonaniu, ale nie takie, jak byśmy chcieli i te wyniki mogłyby zamazać obraz na dalszą część sezonu – podsumował.

Krótko mówiąc, trudno zakładać, żebyśmy na inaugurację 12. kolejki dostali bezbramkowy remis. Oby tylko w Lublinie wytrzymali ciśnienie.

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. Newspix