Prezentowana treść nie jest stanowiskiem Onetu, ale opinią autora. Tekst ukazał się w Portalu Siewca. Materiał pokazujemy w ramach Programu Partnerskiego Onetu.

  • Kim był Charlie Kirk?
  • Jakie były reakcje na śmierć Kirka?
  • Czego dotyczyły refleksje autorki?
  • Jakie przesłanie płynie z tekstu o śmierci Kirka?

Maria Ziółkowska ukończyła pedagogikę na Akademii Ignatianum w Krakowie. Współpracowała z Wydawnictwem św. Stanisława BM, Katolicką Agencją Informacyjną, Stowarzyszeniem mali bracia Ubogich, Portalem Aleteia Polska, Fundacjami uBOGAcONA i Droga Odważnych. Obecnie pracuje dla portalu Siewca.pl, gdzie zajmuje się mediami społecznościowymi i produkcją wideo. Prywatnie żona Michała i mama Zosi.

Cały świat miał zobaczyć, jak ginie Charlie Kirk. Dwa strzały — i koniec. Miał zaledwie 31 lat. Na jego śmierć patrzyły na żywo tysiące oczu, a później miliony, kiedy nagranie zaczęło krążyć w mediach społecznościowych. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz śmierć drugiego człowieka tak bardzo poruszyła opinię publiczną.

Charlie rozmawiał z młodymi. Konfrontował ich poglądy ze swoimi, nie uciekając od trudnych pytań. Chrześcijanin, wierny mąż i ojciec, mówca. Uważny, wrażliwy, naprawdę zależało mu na młodych. Wielu pomógł wyjść z toksycznych ideologii. Dziś wokół jego śmierci rodzą się kolejne narracje — od politycznych po spiskowe. Jedni wyciągają mu rzekome winy, inni, którzy go znali, stanowczo zaprzeczają.

Nie chcę wchodzić w te dyskusje. Chcę się jedynie podzielić kilkoma refleksjami, które noszę w sobie od kilku dni.

W Apokalipsie św. Jana jest fragment, w którym bestia zabija dwóch proroków: „Mieszkańcy ziemi cieszą się z ich powodu i radują, i będą sobie nawzajem dary posyłać, bo ci dwaj prorocy zadali udrękę mieszkańcom ziemi.” (Ap 11, 7-10)

Zastanawiałam się nieraz, co musi się wydarzyć, by ludzie tak się cieszyli z czyjejś śmierci. Przy tyranach łatwiej to zrozumieć. Ale przy prorokach?

Teraz rozumiem to trochę lepiej. Przeraziło mnie, jak wielu ludzi wiwatowało na wieść o śmierci Kirka. Publikowali filmiki, cieszyli się, że został uciszony. Nie potrafię tego pojąć. Zginął człowiek. Zostawił żonę, dwoje dzieci, tysiące osób, które za nim szły. Jak można się z tego cieszyć? A jednak takie są fakty — ludzie potrafią świętować śmierć kogoś, kto miał inne poglądy.

Nie chcę podkładać współczesnych wydarzeń pod Apokalipsę i twierdzić, że oto nadchodzi koniec świata (choć w sercu modlę się o powtórne przyjście Chrystusa). To jedynie luźna analogia.

Przypomniałam sobie sytuację z 2016 roku, gdy papież Franciszek podczas mszy w Watykanie za ks. Hamela — zamordowanego przez islamskiego napastnika podczas Eucharystii — poprosił, by na ołtarzu postawić jego zdjęcie. Powiedział wtedy: „Ksiądz Hamel jest męczennikiem! Przyjął swoje męczeństwo jak Chrystus na ołtarzu, oddając swoje życie.” Arcybiskup Rouen dodał później, że papież pozwolił, by jego zdjęcie wisiało w kościołach — „bo on już jest błogosławiony”.

Charlie był protestantem, ale dostrzegał, że Maryja jest w świecie protestanckim niedoceniana. Jego żona, katoliczka, codziennie chodziła na mszę. Widziałam zdjęcia, jak sam siedzi w kościelnej ławce. Kto wie — może kiedyś też by konwertował?

Śmierć nie jest końcem

Ktoś napisał, że to już nie konflikt lewicy z prawicą, ale walka dobra ze złem. I przypominają mi się słowa Tertuliana: Semen est sanguis Christianorum — „Krew chrześcijan jest nasieniem nowych chrześcijan”. Prześladowania nigdy nie niszczyły Kościoła. Przeciwnie — świadectwo męczenników rodziło wiarę.

I to widziałam, śledząc wpisy Amerykanów na platformie X. Wielu pisało: Koniec milczenia. Teraz czas na odważne głoszenie Ewangelii. Najpierw upadli na kolana, a potem powstali mocniejsi. Tysiące młodych ludzi deklarowało: Teraz my jesteśmy Charliem Kirkiem.

Na mnie ta śmierć również zrobiła ogromne wrażenie. Kojarzyłam wcześniej jakieś krótkie nagrania z jego rozmów, ale nigdy nie wsłuchałam się w nie głębiej. Zrobiłam to dopiero po jego śmierci. I zaniemówiłam. Jak pięknie można rozmawiać, słuchać, konfrontować się z drugim człowiekiem. I jak odważnie można głosić prawdę, Chrystusa, Ewangelię.

W moim przypadku ta śmierć sprawiła coś jeszcze — wyrwała mnie z roli obserwatora, z drugiego fotela, i popchnęła do tego, bym sama odważyła się zabrać głos.

Na koniec wraca do mnie jeszcze jeden obraz z Apokalipsy: „Ukazał się wielki znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, a księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.”

Widzieliście pokaz dronów nad Bazyliką św. Piotra 13 września? Ogromna Pieta, a w tle Ave Maria w wykonaniu Bocellego. Mam ciarki, gdy tylko o tym piszę. To był dla mnie znak nadziei.

To nie koniec.

Śmierć nie jest końcem.

Nienawiść nie ma ostatniego słowa.

A my nie jesteśmy sami.

Jest Ktoś większy. Ten, który pierwszy przeszedł tę drogę przed nami.

Ks. Jerzy Popiełuszko zginął za prawdę. Chrystus zginął za prawdę. Charlie Kirk zginął za prawdę.

I to nie jest tylko „amerykańska sprawa”. Duchowa walka rozgrywa się wszędzie — także u nas, w Polsce, w naszych domach, sercach i rozmowach.

Jak tę walkę wygrać? Widzę tylko jeden sposób: „Zło dobrem zwyciężaj”.